Rozdział XX

615 50 1
                                    


     Brooklyn spokojnie leżała na wielkim łożu, które znajdowało się w sypialni Abaddona. Nie bardzo wiedziała, gdzie indziej mogłaby się udać. Choć nie miała najmniejszego zamiaru chowania się przed Upadłym. Była na to zbyt potężna. Jednak to nie był jedyny powód, dla którego zdecydowała się zostać w tej posiadłości. Chciała zrealizować swój plan do końca. Doskonale wiedziała o tym, że po przedstawieniu jakie urządziła pół godziny temu, może się spodziewać wizyty tego seksownego dupka. I właśnie na to czekała. W momencie, gdy ułożyła swoje ręce pod głową, rozległ się donośny huk. Dziewczyna leniwie podniosła się do pozycji siedzącej, odwracając głowę w stronę źródła tego przeraźliwego dźwięku. Jak przewidziała w drzwiach stał Abaddon. Gdyby chciała powiedzieć, że był wkurwionym, było by to niedopowiedzenie roku. Gniew i furia, które z niego emanowały niebezpiecznie ocierały się o jej świadomość. Na twarzy Brooklyn pojawiło się zaskoczenie, gdyż nie przypuszczała, że cokolwiek jest w stanie przebić się przez barierę jaką wytworzyła wokół swojego umysłu.

- Coś się stało? - Zapytała przesadnie przesłodzonym głosem, posyłając w stronę Abaddona uroczy uśmiech.

Między nimi zapanowała niezręczna chwila ciszy. Brooklyn z zaciekawienia przekrzywiła głowę lekko na prawą stronę, uważnie przyglądając się poczynaniom Abaddona. Widziała jak zaciskał swoje pięści, tak że kłykcie mu pobielały a na przedramionach uwidoczniły się żyły. Zastanawiała się co go powstrzymuje przed wybuchem, jednak w dalszym ciągu nie otrzymała odpowiedzi, na swoje pytanie.

- Wizja jest, fonii nie ma - Mruknęła, zwinnie zeskakując z łóżka. Widziała jak Upadły zaciska szczękę, a uwypuklona na szyi żyła, eksponowała jego rozszalałe tętno. Uśmiechnęła się arogancko, powoli zbliżając się do mężczyzny. - Czyżby zabrakło Ci języka w gębie? Chyba muszę to gdzieś zanotować.

Z ust Upadłego wydobył się cichy, ostrzegawczy warkot. Ten niespodziewany dźwięk przyprawił Brooklyn o szybsze bicie serca. Nie rozumiała dlaczego jej zdradzieckie ciało tak reagowało, akurat na tego mężczyznę. Chociaż wiedziała, że bez najmniejszego wysiłku pokonałaby go, nie potrafiła zapanować nad zimnymi dreszczami, które przebiegły po jej plecach. Pokręciła głową, by pozbyć się wszystkich niepotrzebnych myśli. Była zła i zirytowana, ale nie na Abaddona, tylko na siebie. Była wściekła. Przecież pokonała Lucyfera, a nie potrafi zapanować nad własnym ciałem!

- W co Ty pogrywasz?! - Warknęła, tracąc ostatki swojej cierpliwości. Wykonała dwa kroki do przodu, by stanąć centralnie przed Demonem. Skrzyżowała ramiona na swojej klatce piersiowej i posłała w jego stronę wyzywające spojrzenie. Miała dość tej gierki. To miała byś jej gra, a póki co to ten dupek przejął nad wszystkim kontrolę.

- W nic, skarbie - Jego usta rozciągnęły się w niesamowicie seksowny, a zarazem arogancki uśmiech, który ukazywał jego śnieżno białe uzębienie.

Brooklyn popatrzyła na niego, jak na skończonego kretyna, niedowierzając temu co przed chwilą powiedział. Wiedziała, że coś przed nią ukrywał. Wyczuwała napiętą atmosferę, która zrodziła się miedzy ich ciałami. Drażnił ją każdy jego oddech, który odbijał się od jej twarzy, łaskocząc ją gorącym powietrzem. Ze wszystkich swoich sił starała się zignorować to, jak blisko siebie stali oraz przyjemne ciepło, które poczuła w dole brzucha. Musiała znać odpowiedzi na pytania. To ona rozdawała karty, a nie ten nieprzyzwoicie seksowny dupek.

- A jednak fonia jest. Chociaż tyle - Mruknęła, starając dyskretnie odsunąć się od mężczyzny.

- Bardzo zabawne - Po tych słowach z niewyobrażalną prędkością i siłą, Abaddon przyciągnął do siebie Brook, zamykając ją w stalowym uścisku.

Demoniczne przeznaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz