49

511 27 3
                                    

Damon

Wydałem z siebie przeraźliwy krzyk, nie mogłem znieść ze moja mate leży na ziemi, wykrwawia się I to z mojej winy. Mogłem jej do cholery nie brać tu bądź zatrzymać siostrę. Podbieglam szybko do niej podnosząc ją na ręce, nie było chwili do stracenia. Cała wataha poczuła lekki ból, w końcu uderzyli w ich Lune.

-Wycofać się! Luna poszkodowana! - krzyczał z całych sił Casper.

-Moje wojska nigdy się nie cofają! Załatwić ichich! - rykłem na cały głos i widziałem jak wilkołaki rozszarpują każdego kto stanie im na drodze do ich domu. Wiedzą kogo mają znaleźć i przyprowadzić i tylko do tego dążą.

Łowcy widząc że wygrywamy uciekli każdy skazany na siebie. Tych słabszych zostawili, przywódcę zabrali.

Zaniosłem Cindy do prowizorycznej wilczej karetki która od razu się nią zajęła.

-Luna ma tylko 10% szans na przeżycie jesli jej organizm nie będzie chciał się regenerować jak dotychczas to nie ma szans. Przykro mi Alfo- odparła młoda pielęgniarka i zaczęła grzebać w jakichś lekach i innych gównach.

Wyszłem z karetki i ruszyłem w stronę swojej niestety siostry którą przytulał Casper.

-Dumna jesteś z siebie kurwa?! - wrzasnęłem na nią i nawet warczący Cas mi nie przeszkodził by krzyczeć dalej. -Moja mate nie przeżyje! I to przez to że zachciało się księżniczce wycieczek! Czarna owca w rodzinie! Jebany człowiek! Niczego nie jesteś warta, nie dziwie się że rodzice nie chcieli cię nigdy widzieć! - krzyczałem na nią bez opamiętania. To wszystko jej wina. Gdyby nie ona mojej małej Cindy by nic się nie stało.

-To po co po mnie przyszliście?

-Bo Cindy nie chciała by jej jedyny brat był nieszczęśliwy przez to że ona ma problemy ze zdrowiem. A teraz ona nie przeżyje! Jesteś straszną siostrą, samolubną i egoistyczną.- warknąłem, obróciłem się I poszłem do samochodu, do mojej małej Cindy. Każda minuta się liczy.

Jak najszybciej czyli w chwilę która ciągnęła się w nieskończoność dojechaliśmy wszyscy do domu watahy.

Mój skarb natychmiastowo z trzema innymi wilkołakami została przewieziona do skrzydła szpitalnego. Tylko jej stan był krytyczny a reszty stabilny.

Jestem jej mate ale też tym pieprzonym Alfom, muszę rozwiązywać papierkową robotę i jednocześnie być koło mojej mate.

Wchodząc przez główne drzwi domu watahy ruszyłem do pokoju przyjaciela. Zapukałem i czekałem. I czekałem I czekałem.

-Otwórz te pieprzone drzwi gamoniu! - krzyknęłem co sprawiło natychmiastowe otwarcie ich.

-No co tam? - spytał jakby nigdy nic, uśmiechnięty od ucha do ucha.

-Przeniesiesz mój gabinet do szpitala? Sala numer 25- odparłem a ten zmierzył mnie zdziwiony wzrokiem.

-Po co?

-Ogarnij w końcu życie do cholery. Przenieś mi po prostu ten gabinet do sali 25 w szpitalu I tyle jezu- wywróciłem oczami I ruszyłem do skrzydła szpitalnego.

Narrator

Mijały noce I dnie a jej stan się nie poprawiał do pewnej nocy. Ta noc była zimna i ciemna jak na letnią noc. Zmęczony mężczyzna siedział obok łóżka ukochanej, kobiecie pięknej o jasnej cerze, czarnych krótkich włosach, pięknych brązowych oczach których nie mógł ujrzeć. Ciało miała jak grecka bogini jednak teraz było jak martwe, jakby jej dusza uleciała wieki temu. Leżała spokojnie o cichym oddechu. Żyła ledwie 18 wiosen. Ukochany natomiast jest mężczyzną opalonym jego brązowe już przydługawe włosy sterczały na wszystkie możliwe strony, zielone oczy biły cierpieniem i rozpaczą. Nie spodziewał się tego że dziś będzie płakał jak małe dziecko gdy zabrano mu lizaka...

Las NocąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz