7. Bischofshofen - 6 styczeń

211 39 96
                                    

Dzisiaj koniec tej historii.
Miłego czytania 😊

******************************

Przeciągnęłam się leniwie, a na mojej twarzy pojawił się grymas. Kolejna noc spędzona na podłodze, nie była dobra dla mojego kręgosłupa. Ziewnęłam szeroko, przecierając twarz dłońmi i usiadłam, rozglądając się po pokoju. Zdziwiłam się, że chłopaków nie było już w łóżkach. Wstałam na nogi i w tym samym momencie z łazienki wyszedł Geiger.

— Cześć — powiedział, posyłając mi uśmiech.

— Cześć — odparłam. — A Markus gdzie?

— Powiedział, że musi z kimś pogadać. Pewnie niedługo wróci.

— Okey. Wchodzisz jeszcze do łazienki, czy ja mogę skorzystać?

— Możesz iść.

Wyjęłam z plecaka mój drugi zestaw ciuchów i weszłam do pomieszczenia. Gdy już się ogarnęłam, to zdjęłam jeszcze z grzejnika moje wczorajsze ubrania, które na szybko przeprałam i wyszłam z łazienki, po czym wrzuciłam rzeczy do plecaka. Nie miałam ze sobą wiele. Zresztą i tak więcej by się nie zmieściło. Gdy uciekałam z Scheidegg, wzięłam tylko dwa komplety ubrań i trzy bielizny, które przepierałam w misce lub zlewie, gdy była do tego okazja.
Pozbierałam z podłogi moje prowizoryczne posłanie i odłożyłam je na łóżko Markusa. W tym samym momencie Eisenbichler wrócił do pokoju.

— Hej — powiedziałam, uśmiechając się lekko.

— Cześć — odparł, rzucając komórkę na łóżko.
Zacisnęłam usta, gdy spojrzał na mnie kątem oka. Zaczęłam się zastanawiać, co mógł od rana załatwiać i czy to mogło mieć związek ze mną. Zaczęłam się stresować.

— Idziemy na śniadanie? — zapytał Karl, a Markus przytaknął.

— Wy już idźcie, ja muszę jeszcze coś zrobić — odezwałam się.

Chciałam skontaktować się z Miriam, żeby wiedziała, że u mnie wszystko dobrze. Gdy uciekałam z Scheidegg, obiecałam jej, że codziennie po przebudzeniu się, odezwę się do niej. Nie chciałam, żeby się martwiła.
Markus i Karl przytaknęli, po czym wyszli z pokoju, a ja usiadłam na łóżku, biorąc komórkę do dłoni. Wyszukałam numer Miriam i, gdy miałam zacząć łączenie, do pokoju niespodziewanie wrócił Eisenbichler.
Stanął w drzwiach i patrzył na mnie, a ja zastanawiałam się, o co mu może chodzić.

— Musimy pogadać — odezwał się w końcu.
Ruszył w moim kierunku i usiadł obok mnie. Patrzyłam na niego niepewnie, zastanawiając się, co za chwilę usłyszę. Cisza się przedłużała, a ja coraz bardziej się denerwowałam.
— Po dzisiejszym konkursie wsiadasz w pociąg i wracasz do Niemiec. — Przełknęłam mocno ślinę, słysząc te słowa. Bałam się, że za chwilę powie, że mam wracać do domu, inaczej zgłosi moje miejsce pobytu policji.
— Pojedziesz do moich rodziców. — Otworzyłam usta ze zdziwienia. Wpatrywałam się chwilę w niego, zastanawiając się, gdzie w tym wszystkim była podpucha.

— Do twoich rodziców? — zapytałam cicho.

— Tak, rozmawiałem dzisiaj z nimi. —  Zrobiłam wielkie oczy, gdy to powiedział. Rozmawiał z kimś na mój temat. Nie mogłam czuć się bezpiecznie.
— Spokojnie, nie znają twojej prawdziwej tożsamości. Powiedziałem, że moja znajoma potrzebuje noclegu na kilka tygodni.

— Nie wiem, czy zdobędę tyle pieniędzy, żeby im zapłacić za gościnę. — Zastanawiałam się, ile mnie to wszystko będzie kosztowało. Przecież nie mogłam siedzieć komuś na głowie.

— A czy ja coś mówiłem o pieniądzach? — Spojrzał na mnie wymownie.
— Przez ten czas, chociaż udajesz, że trenujesz — kontynuował, a ja zmarszczyłam brwi, bo nic z tego nie rozumiałam.
—  Powiedziałem, że jesteś sportsmenką i chcesz potrenować w innych warunkach — zaśmiałam się, słysząc te słowa. Ja i sport? Czysta abstrakcja. — Nie śmiej się, nic innego nie przyszło mi do głowy.

Vierschanzentournee [Markus Eisenbichler] ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz