ROZDZIAŁ 21: RODZICE

115 14 2
                                    

Zacząłem głośno dyszeć, mój wzrok opadł i zatrzymał się na srebrnym, dokładnie wyczyszczonym odpływie łazienkowej umywalki. Poczułem zmieszanie. Jednocześnie opanowała mnie ulga, ale również przerażenie.
To nie był zły sen, koszmar czy mara, wszystko okazało się prawdą. Moje ciało pokrywały błędnące ślady po malinkach. Otarcia na szyi i nadgarstkach stawały się coraz mniej widoczne. Strup z dolnej wargi moich popękanych ust odpadł i pozostawił po sobie czerwone znamię. Dodatkowo na moim ramieniu, zaraz obok brzydko gojącej się rany w kształcie litery "B", o którą kompletnie nie dbałem, znajdował się duży, rozległy siniak w kolorze czerwieni i fioletu. Złapałem za niego moją lodowatą i roztrzęsioną dłonią, bolał, był świeży. Nie byłem do końca pewny skąd się wziął.

Sojrzałem na moje odbicie w chłodnym odbiciu lustra. Patrzyłem ślepo w swoje oczy, tak jakbym szukał w nich odpowiedzi na wiele pytań, które miałem w głowie. "Co się stało?", "Czy to na pewno prawda?", "Co ja teraz zrobię?". Natrętne myśli latały po mojej głowie, jak pszczoła, którą ktoś złapał do szklanki, by wypuścić na wolność. Miałem nadzieję, że i w moim przypadku, ktoś ją wypuści.

Przez moje myśli przeszło zastanowienie, może lepiej gdyby to był sen, wszystko byłoby tak jak kiedyś, nie musiałbym się teraz martwić.

Czułem się jak małe dziecko, nieskażone żadną myślą, niczego nie świadome. Pragnąłem by ktoś bezpiecznie mnie przeprowadził przez to wszystko co się działo. Wiedziałem, że czeka mnie teraz rozmowa z rodzicami, której bałem się jak ognia. Niestety, było to nieuniknione. Nie chciałem o tym myśleć, wiedziałem tylko, że muszę przygotować się na złość z ich strony.

Wziąłem głęboki wdech i ubrałem na siebie błyszczący, satynowy szlafrok, który wisiał na drzwiach pomieszczenia, w którym się akurat znajdowałem.

- Chyba chcecie ze mną porozmawiać.. - stanąłem przed wyspą kuchenną. Rodzice, akurat byli w kuchni i rozpakowywali zakupy. Byłem bardzo zawstydzony, nie patrzyłem na ich twarze tylko nieśmiało spoglądałem w blat. Czułem jakby pot spływał po moim rozgrzanym czole strugami.

- Eh.. synu.. Dlaczego ostatnio mamy z Tobą same problemy.. - Powiedział Gerard zamykając lodówkę.

- Nie oszukuj się, to nie jest "ostatnio", tylko od zawsze. Zawsze byłem problem dla Was. - zaczęło się we mnie gotować. Życie z faktem, że jest się niechcianym dzieckiem jest ciężkie.

Ojciec wzdechnął - Byliśmy w szkole po tym jak nas wezwali. Jesteś zawieszony w prawach ucznia na dwa miesiące. Co mogę więcej Ci powiedzieć, przykro nam z tego powodu. - mówił Gerard spoglądając w moje przekrwione oczy oplecione ciemno różowo obwolutą, powstałą na wskutek zmęczenia i płaczu.

- Może mu powiesz co zrobił, bo chyba nie jest tego świadomy. - wtrącił zdenerwowany Hiacynt odkładając na blat słoik miodu z tak wielkim impetem, że jestem pewny, iż prawie go nie stukł.

- Nie do końca ... - zacząłem mówić skrępowany patrząc na rozwścieczonego blondyna.

- Romans z nauczycielem? - przerwał mi - Nic Ci to nie mówi? Przez Ciebie factet stracił pracę, a my musieliśmy się wstydzić za Ciebie. Nie tak Cię wychowaliśmy. - parchnął

- Słucham?! - powiedziałem gwałtownie kładąc dłonie na kuchenny blat. Wiedziałem przecież dokładnie jak wyglądało moje dzieciństwo i jak wyglądało to "wychowanie" - To nazywasz wychowywaniem?! Całe dzieciństwo byłem sam, niechciany, odrzucany, gorszy! Nigdy nikt nie przeczytał mi bajki na dobranoc, nigdy nie zabrał do wesołego miasteczka, nigdy nie powiedział co jest dobre, a co złe! Nigdy nikt nie pomógł mi w lekcjach! A Leonard? On wszystko to miał! Tyle razy stałem i patrzyłem jak to z nim się bawicie, a mnie zostawialiście samego z telefonem w pokoju, bym sam się sobą zajmował! - krzyczałem płacząc, pierwszy raz w życiu wytknąłem rodzicom rzeczy, które mnie bolały, chociaż to i tak nie było wszystko.

- Synu, uspokój się, popełniliśmy błędy, ale staramy się to naprawić. - Podszedł do mnie Gerard i złapał za ramię czule, w jego oczach zebrały się łzy.

- Tak, popełniliśmy błędy.. - wtrącił Hiacynt, podniosłem wzrok i spojrzałem w jego duże, zielone oczy. Poczułem zmieszanie. - tylko, że błąd polegał na tym, że nie zostawiliśmy Cię w szpitalu po porodzie. - przechylił głowę w prawą stronę.

Zamurowało mnie. Poczułem jakby moje serce przestało bić, a oddech się zatrzymał. Wiedziałem, że rodzice , a szczególnie Hiacynt nie dążą mnie zbytnią sympatią. Byłem ich synem - bo byłem. Lecz nigdy bym nie pomyślał, że ma o mnie takie zdanie, że mnie nie chce, że żałuje, że się urodziłem. Jego słowa przeszły mnie jak strzała oblana żrąca trucizną i przeszły przez moje serce zatrzymując się na kręgosłupie, przez co ból rozszedł się prądem po całym moim ciele. Mój ojciec nigdy mnie nie kochał. Z moich oczy zaczęły płynąć łzy, czułem jakby wypalały moje policzki, kapiąc na kuchenny blat i wypalając w nim dziury. Chciałem krzyczeć. Patrzyłem na blondyna żałosnym wzrokiem, moja twarz wygięta była w grymas rozpaczy. W moim życiu nigdy nie dane było mi doświadczyć miłości, nawet ze strony rodzica.

- Co kurwa? - zaczął oszołomiony Gerard odwracając się w stronę Hiacynta.

- Misiu, nie mów że tak nie jest. Zawsze był balastem. Był zbyt problematyczny, nigdy nie dało się go kochać. - zrobił krok w stronę swojego męża.

Patrzyłem na nich skamieniały, nie wiedziałem co się dzieje, byłem oszołomiony. Nagle Gerard, wyższy od blondyna o głowę, wyciągnął dłoń i wymierzył potężny cios w prawy policzek Hiacynta. Był tak silny, że mężczyzna zawachał się, a gdyby nie kuchenny blat, o który się oparł , przewróciłby się. Trzymając się za twarz, spojrzał na swojego męża. W jego oczach widać było strach i zdiwnie.

- Byliśmy głupi, po tym co się wydarzyło gdy chłopcy byli mali pomieszało nam się w głowach. Wszystko da się naprawić. Jak możesz mówić, że nie kochasz własnego syna. Ostatnie zdarzenia nie dały Ci do myślenia? Brzydzisz mnie, wyjdź z mojego domu. - mówił Gerard ostrym głosem, nigdy nie widziałem go tak zdenerwowanego. Nie patrzył na swojego rozmówcę, wpatrywał się w przestrzeń przed nim, jakby powstrzymywał łzy.

Hiacynt nic mu nie odpowiedział, obolały wyprostował się i bez słowa, pochwycił swoją torbę i wyszedł z domu. To nie możliwe, że czarnowłosego ta sytuacja doprowadziła do takiego stanu by bić swojego kochanka. Czułem, że napięcie pomiędzy nimi budowało się już od dłuższego czasu.

Odwrócił się w moją stronę i spojrzał na moją czerwona, mokrą twarz. Z moich oczu nadal spływały łzy.

- Idź do siebie Beniamin.. - powiedział spokojnym głosem.

Kiwnąłem głową i zacząłem wchodzić po schodach. Moje załamanie wzrastało. Czułem się jak w marnej książce, wszystko się waliło na raz. Tak jakby ktoś powoli dmuchał balon, czekając aż powietrze zgromadzone w nim spowoduje, że wybuchnie i rozsypie na wiele drobnych kawałków gumy. Czułem jakby właśnie to nastąpiło. Pomimo to w mojej głowie pojawiła się myśl, że skoro wszystko sięgnęło dna, musi się właśnie od niego odbić.

- Jeszcze wszystko się ułoży.. - wmawiałem sobie głucho nie wierząc w żadne z tych słów.

Bratki | Hiacynty część 2 | boyxboy ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz