14.

22 2 0
                                    

Pożegnanie.

Nikt nigdy nie lubił pożegnań. Nie byłam żadnym wyjątkiem. Pożegnania były beznadziejne. Zbyt wiele emocji na raz, przytłaczało mnie to.

Jednak nie miałam sumienia, by wrócić do swojego świata bez pożegnania się z tymi wszystkimi ludźmi, których poznałam w Avalonie. Byli mi bliscy, nie chciałam ich tak zostawiać, ale musiałam wznowić mój powrót do domu. I tak już zbyt długo mnie nie było.

Pożegnanie to było... Dziwne.

Właściwie, staliśmy wszyscy naprzeciwko i patrzyliśmy na siebie. Nikt nie raczył się odezwać, bo nikt nie wiedział jak. Było to cholernie niezręczne, a jednak tak normalne.

- Więc... Miło było cię poznać, Angel. Będziemy tu za tobą tęsknić. - odezwała się nagle Laura, przerywając tą niezręczną ciszę.

Spojrzałam na nią. Nie miała na sobie żadnej sukni, czy nawet korony, ale samą swoją podstawą udowadniała, że była najważniejszą osobą w Avalonie. Uwielbiałam ją! Nie była taka, jaką sobie ją kreowałam w głowę na samym początku. Nie była bezwzględną władczynią, tylko zwykłą dziewczyną, która najzwyczajniej w świecie rządziła całym swoim krajem, która mimo wszystko miała swoje własne - przyziemne - problemy.

Laura pożegnała się ze mną, przytulając mnie. Zaraz po niej zrobił to również Olivier, jej najlepszy przyjaciel, a także prawa ręka. Dziwnie było się z nim przytulać, ale mimo to było to dość przyjemne doświadczenie.

Zaraz po nich nadeszła kolej królowej Viviane, która spojrzała na mnie z rozczuleniem. Można było powiedzieć, że zmierzyła mnie wzrokiem tak, jak każda matka swoje dziecko, które wyjeżdżało na studia. Miała łzy w oczach, kiedy trzymała moje dłonie w swoich.

Po niej podeszła do mnie Naida, służąca Laury, którą ta traktowała jak dobrą ciotkę. Kobieta wyściskała mnie, po czym zrobiła miejsce dla Tary.

Oh, pożegnanie z nią było istną katorgą.

Tara stała się dla mnie niczym siostra przez ostatnie tygodnie. Spotykałyśmy się możliwie najczęściej, pokazała mi cały teren wokół zamku. Opowiedziała mi tak wiele historyjek z tego miejsca, powiedziała tyle faktów na temat innych... Specjalnie zaprosiła mnie do siebie, by zrobić ze mną piżama party, po tym, jak powiedziałam jej, że nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Była osobą, z którą miałam sporo wspólnego i jednocześnie różniło nas tak wiele.

Śmiało mogłam nazwać ją swoją przyjaciółką.

- Kocham cię. Uważaj na siebie, jasne? Inaczej cię znajdę i sama zabiję.

- Ty też na siebie uważaj, T. - powiedziałam, odsuwając się od niej nieznacznie. - Dziękuję jeszcze raz wam wszystkim, że tak ciepło mnie tu przyjęliście. Będę wam wdzięczna do końca życia za tą pomoc i za uratowanie mnie.

- Do końca mielibyśmy wyrzuty sumienia, gdybyśmy ci nie pomogli. - oznajmiła Laura, obejmowana wtedy wtedy Oliviera.

Wyglądali jak para.

Pożegnałam się z nimi ostatecznie kilka minut później, ściskając wszystkich na raz. Po tym dotarło do mnie, że im dłużej przedłużaliśmy, tym więcej czasu marnowaliśmy. Portal też nie mógł być otwarty przez cały czas.

Przeszłam przez niego bez zbędnych słów. Miałam wielką ochotę odwrócić się i spojrzeć na nich wszystkich, ale... Powstrzymałam się. Nie potrafiłam tego zrobić, to było zbyt trudne i niesamowicie bolesne.

Westchnęłam tylko cicho, po czym ruszyłam w jakimś kierunku.

Czas zacząć na nowo.

~*~

Zdążyłam zapomnieć, jak to jest przemierzać dziesiąty kilometrów na piechotę. Nogi mi wręcz odpadały, kiedy dotarłam do jakiejś pomniejszej miejscowości, której nazwy nawet nie znałam. Jakieś dzieciaki bawiły się na placu zabaw, a ludzie pracowali na swoich gospodarstwach, nie zwracając na mnie większej uwagi.

Plusem wizyty w tamtym miejscu była świadomość, że gdzieś na pewno była jakaś stadnina koni. Mogłam z nimi porozmawiać, tak po prostu, jak z ludźmi. Konie były mi w jakimś stopniu, mieliśmy tego samego ojca, więc teoretycznie mogliśmy na sobie polegać.

- Ej, widzicie tą dziewczynę? Wygląda, jakby szła tu godzinami.

- Też chciałbym mieć niebieskie włosy.

- Ona na nas patrzy.

Zaśmiałam się cicho, podchodząc do budynku, w którym znajdowały się tamte konie. Upewniłam się, że nikogo nie było w pobliżu, po czym weszłam do środka, przyglądając się im z bliska.

- Jesteście piękne. Może chcielibyście mi pomóc? - zagadnęłam, opierając się dłonią o jeden z boksów.

- Ona naprawdę myśli, że jej pomożemy? - parsknął jeden z koni.

- Ciekawe, o jaką pomoc chodzi? - zastanawiał się drugi ze zwierzaków.

- Któreś z was podwiozłoby mnie jakiś kawałek do domu. Jestem już niedaleko Nowego Jorku. Później moglibyście tu wrócić lub żyć na wolności. Albo też udać się ze mną. - wyjaśniłam pokrótce.

- Ona nas rozumie.

Wszystkie trzy konie zwróciły się w moją stronę, wyraźnie zdziwione, że je rozumiałam. Nie byłam tym szczególnie zdziwiona, na ich miejscu też pewnie bym tak zareagowała. No kto normalny rozmawiał z końmi, jak z ludźmi?

- Owszem, rozumiem. Posejdon, który stworzył konie, jest również moim ojcem. Dlatego was rozumiem, a wy rozumiecie mnie. - odparłam, kiwając głową. - Znajdę w was wsparcie, czy mam szukać kogoś innego, kto mógłby mi pomóc?

- Dlaczego mielibyśmy ci wierzyć?

- Ja chętnie!

Nie zwracałam zbytniej uwagi na kłótnię całej trójki, tylko podeszłam do tego konkretnego zwierzęcia i ostrożnie wyprowadziłam go na zewnątrz. Nawoływania pozostałej dwójki mnie nie interesowały.

- Mogę wiedzieć, jak się nazywasz? Będzie mi łatwiej się do ciebie zwracać.

- Jestem Blaze.

Dzięki temu, że Blaze zniżył się nieco, bez problemu mogłam na niego wsiąść. Poprawiłam się, by było mi wygodnie, po czym oboje ruszyliśmy w stronę wyjścia z całego terenu.

- Myślę, że się dogadamy, Blaze. - stwierdziłam, kiedy ogier zaczął powoli kierować się w odpowiednią stronę. - Jestem Angel. Cieszę się, że zgodziłeś się mi pomóc.

- Ja się cieszę, że mogę ci pomóc, Angel. - odparł, po czym bez ostrzeżenia ruszył przed siebie galopem.

Złapałam się w ostatniej chwili, dostrzegając po drodze zdezorientowane miny jakichś ludzi. Odwróciłam się w ich stronę, prędko orientując się, że byli właścicielkami Blaze'a.

- Myślisz, że jak bardzo będą źli?

- I tak chcieli się mnie pozbyć. - powiedział Blaze, mknąc przed siebie, jakby nic nie miało znaczenia. - Dlatego dobrze, że się pojawiłaś.

- Przeczucie. - zaśmiałam się. - A powiesz mi, który w ogóle mamy rok?

Kiedy mi odpowiedział... Sama nie wiedziałam, czy powinnam była się cieszyć, czy płakać. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam.

Angel Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz