Zaśnieżone i martwe pola okalające budzącą się do życia niedaleką wieś, skrzyły się i mieniły feerią barw, dzięki pierwszym od dawna promieniom porannego słońca. Wydawałoby się, że od czasu zawarcia pokoju w Zbarażu z Kozakami, nawet natura wróciła na stare tory, gdyż bezlitosny bat zimy znów chłostał ziemie polskie i ukraińskie. Rześkie powietrze szczypało nieosłonięte policzki i nos. Sama gołoledź zalegała na drogach już od początku listopada i ukrywała dziury i koleiny, grożąc kontuzją wierzchowcowi, któremu przypadł nieuważny jeździec.
W odległości pięćdziesięciu kroków od drogi drewniana cerkiew św. Symeona Słupnika emanowała boskim miłosierdziem na puste pola i parę pobliskich topoli, dając nadzieję, że te wraz z wiosną powrócą do życia. Lecz tam, gdzie blask nadziei musi być i cień; w tym zimnym i porannym cieniu cerkwi kajał się podpułkownik kozacki Jurko Bohun, stojąc za płotem i nabożnie wpatrując się w złotą nakowicę, która w promieniach słonecznych jawiła się jako aureola. Jednak nieważne jak wielkim blaskiem by świeciła, nie dałaby rady wskazać mu, jak ma wydostać się z mrocznego dołu, w którym znalazła się jego dusza. Gdziekolwiek zawędrował – oziębłość szła za nim, jak wygłodniały kundel, aż w końcu dopadła go i wygryzła serce. Od tego czasu bez celu błąkał się po kraju ubrany jedynie w liche hajdawery oraz marne futro zbyt cienkie, by ochronić go przed ostrym kąsaniem mrozu. Z czasem przestał czuć i nawet to. Lecz raz, jakby z politowaniem, ręka boska przejęła lejce i sama doprowadziła jego wierzchowca pod cerkiew. Jak przez mgłę, w zimowej ciemności, zsunął się z siodła, bezwiednie przywiązał wodze do sztachety zmurszałego płotu, odwrócił wzrok na cerkiew i... zamarł. I trwał tak do tego momentu, wpatrzony i nie czuły na zimno, dopatrujący się w cerkwi ostatniego ratunku dla swojej zbolałej, potępionej duszy.
Minęło pół roku od czasu, gdy Helena pchnęła się w Barze na jego widok. Za każdym razem, gdy zasypiał, przenosił się do pobielanej komnaty przystrojonej we wzorzyste atłasy, by stanąć twarzą w twarz z dziewoją, trzymającą nóż w dłoni. Zdążył spojrzeć jej w oczy, dojrzał błysk ostrza, a potem... Budził się z niemym krzykiem na ustach, macając się po piersi, bo ból, który odczuwał, mógł powodować jedynie zatopiony w jego sercu sztylet. Nie znajdywał nic.
Helena zmarła, a wraz z nią zmarło dla Bohuna całe światło i radość, cały on. Świat zawęził się do paru przebłysków świadomości, paru zdarzeń, które zapamiętał. Prowadzenie ostatniej szarży kozackiej pod Zbarażem. Bohuna opuściło tego dnia szczęście. Rzucił się na wojsko polskie, by zginąć. Wątpił, czy uda mu się choćby tknąć szablą jakiego husarza, a co dopiero zabić. Jednak okrutny los zadrwił z Bohuna jeszcze raz. Nie drasnęła go żadna kula, nie cięło żadne ostrze.
Kolejny przebłysk wrócił mu zmysły, gdy stał na dziedzińcu pałacu w Łubniach i skrzyżował wzrok ze Skrzetuskim...
Iskierka dawnego gniewu i tym razem wyrwała go z zamroczenia. Rozejrzał się wokół zapamiętale, dopiero w tym momencie orientując się, gdzie tak naprawdę był. Drżał, ale też się pocił, pierś unosiła mu się płytko, ledwo łapiąc mroźne powietrze, które dopiero wtedy zaczęło palić go w gardło. Spojrzał na cerkiew.
Wahał się, czy wejść do środka. Czy Najświętsza Panienka przelęknie się zbroczonego krwią szlachecką watażki? Czy odwróci od niego wzrok na ikonie? Kolejnego odrzucenia już by nie zdzierżył, więc stał tak w polu, chłostany bezlitosnymi batogami mrozu. Drżenie narastało, więc chwycił się płotu dla równowagi. Błagać o pokutę?
Z gorączki myśli wyrwało go całkiem bliskie rżenie koni. Zdał sobie sprawę, że słyszał je już od jakiegoś czasu, najpierw cicho niesione po pustym polu, teraz głośniejsze. Ktoś zbliżał się w jego stronę gościńcem.
Serce głośno zabiło mu w piersi. Odkąd Skrzetuski darował mu życie i puścił wolno, każdy jeździec, którego mijał, przybierał postać husarskiego namiestnika. Bohun marzył, by skrzyżować z nim drogi jeszcze raz. Poprosić do szabli. Stanęliby naprzeciwko siebie. Bohun obraziłby Lacha. Ten by się wściekł. Bohun zadałby cios. Skrzetuski by sparował. Odskoczyłby. Potem zrobiłby wypad i podjudzony wymierzył ostrze w gardło... A wtedy Bohun opuściłby szablę.
— A czego waszmość tu tak sterczysz na mrozie?! — ozwał się młody głos. Jakby znajomy. Bohun odwrócił się, wciąż trzymając się płotu, gdyż dreszcze całkowicie wzięły go we władanie. Przed nim, zjechawszy z gościńca w stronę cerkwi, zatrzymało się dwóch jeźdźców. Dalszego nigdy w życiu nie spotkał, jednak ten bliższy... Gorączka coraz bardziej mieszała mu w głowie. Wszyscy Święci Pańscy w niebie! Toż to...
Twarz Rzędziana odbiła zdumienie Bohuna, równocześnie tracąc kolor i dorównując polom wokół.
— Jezus Maria, Bohun... — wyszeptał sinymi ustami.
Koń Rzędziana odczuł trwogę jeźdźca, bo postępował z nogi na nogę i wierzgał w próbie ucieczki. Młodzik ledwo go uspokoił, wciąż nie zdejmując wzroku z Kozaka.
— Co waść... — odchrząknął, bo głos mu uciekł w pisk. — Co waść tu robisz?
Z każdą chwilą Bohun słabł, więc puścił się płotu i podszedł chwiejnym krokiem do wierzchowca, by odwiązać lejce.
— A jak myślisz, rarożku?
Więcej krwi nie mogło już odpłynąć z twarzy Rzędziana, ale przemknął po niej za to cień lęku. Bohun zaśmiał się w duchu. Młodzik uważał go za bezbożnego zabijakę. Po dłuższej chwili zastanowił się, czy nie miał, aby racji.
— Sądu Pańskiego waszmość czekasz? Cerkiew zamknięta, póki popa nowego nie przyślą. Bohun powiódł wzrokiem w stronę drzwi cerkwi. Wytłumaczenie Rzędziana było dobre jak każde inne, bo on sam nie miał żadnego. Konsternacja musiała skrzywić jego rysy, gdyż młodzik ciągnął, śląc mu zaniepokojone spojrzenie spod czapki.
— Widzę, że z waszmością nie jest za dobrze. Opatrzyć może trzeba? Bo ja się na tym znam.
— Co gadasz? Jam nieranny — Kozak spojrzał po sobie, oczekując, że zobaczy na swej piersi krwawą dziurę, gdzie onegdaj znajdowało się serce jego, bijące tylko dla Heleny.
— Ranny może i nie, ale z całym szacunkiem, wygląda waszmość jak z krzyża zdjęty. Blady cały, pot na czole... Czy aby gorączka waszmości nie trawi?
— Nic mi nie jest, Lachu, jedź w swoją drogę, a ja pojadę w swoją.
Udało mu się odwiązać lejce. Wziął je w garść i odwiódł rumaka od płotu, by wsiąść. Chwycił za łęk siodła, włożył stopę w strzemię i ostatkiem sił wspiął się na grzbiet. Jęknął i włożył drugą stopę w strzemię. Trzęsąc się, nabrał wodzy i łydką dał znać wierzchowcowi, by ruszył w stronę skąd przyjechał Rzędzian z towarzyszem. Młodzik patrzył za nim spod ściągniętych brwi, ale nic na to nie odrzekł, tak samo jak jego towarzysz.
Bohun wjechał z wolna na gościniec. Ale z każdym końskim krokiem więcej dreszczów wspinało się mu po plecach, coraz trudniej było ruchy swoje z rumaczymi zgrać, a głowa coraz lżej trzymała się karku. Nagle, bardzo blisko ozwał się głosik i szepnął: ty pomresh tut.
— Day Boh — westchnął cicho. Ale wtem poderwał głowę, bo głos był znajomy i zobaczył jadącego przy swoim boku na szlachetnym wierzchowcu husarza, obleczonego w lamparcią skórę. Promienie słońca pełgały na zbroi, zmieniając zwykłą stal w złoto, a doczepione skrzydła przydawały dostojności anioła. Twarz zasłaniała mu przyłbica, jednak pod wstrząśniętym spojrzeniem Bohuna husarz uniósł rękę i podniósł ją. Z ust Kozaka wydobył się jedynie przeciągły jęk, zduszony przez zaciśnięte zęby. Rzędzianowi, który nie ruszył się od tego czasu z miejsca, skojarzył się z warczeniem rannego wilka we wnykach. Spotkał takiego w dzieciństwie, gdy towarzyszył ojcu na polowaniu. Wilczysko warczało, a gdy go zoczyło, spojrzało mu głęboko w oczy święcącymi ślepiami i rwąc się do wolności — odgryzło sobie łapę. Rzędzian na to wspomnienie popędził konia w stronę Bohuna, bo uczuł on, tak jak wtedy, gdy usłyszał ten warkot, że coś strasznego rychło się stanie. Widział, jak Kozak słania się w siodle, zbliżył się na tyle, by słyszeć, jak przeklina, a gdy już prawie do niego dopadł... Bohun runął z grzbietu w śnieg. Ostatnie co ataman kozacki zapamiętał to krzyk, szyderczy śmiech i twarz Jana Skrzetuskiego.

CZYTASZ
Pożoga. Ogniem i mieczem FanFiction
Fanfiction,,- Co robi? - Oczy kobiety nie oderwały się od obierania. - Niech legnie. - Nie chcę... Chy... - Jak nie chce to czemu nic nie gada? - Gada? A o czym, że mam gadać? Brew matrony uniosła się, a jej oczy zabłysły z dezaprobatą. Bohun zachowywał się o...