Rozdział IV. Historia Ptaszyny i Jastrzębia

84 9 8
                                    

Bohun wyłonił się z gościnnej kwatery raźnym krokiem, choć kolana ledwo go utrzymywały. Żywił nadzieję, że domownicy zrzucą jego opuchnięte oczy na karb choroby. Nie cierpiał płakać. Wyglądał wtedy żałośnie i po prostu brzydko. Rodzina Rzędzianów zasiadła już do stołu, ale kiedy tylko drzwi się uchyliły, wszystkie pary oczu zwróciły się na Bohuna. A on, mimo bladości i potu na czole, szedł wyprostowany, z uniesioną brodą i całą swoją kozaczą dumą na barkach, ubrany we wzorzyste adamaszki, i stanąwszy na środku izby, skrzyżował spojrzenie z głową rodziny. Mężczyzna o posturze niedźwiedzia z burzą ryżych włosów wstał od stołu, prawie wadząc głową o powałę i ze zmarszczonymi brwiami podszedł do Bohuna, tak że niemal stykali się piersiami. Przewyższał go co najmniej o głowę, a w barkach nie było sensu nawet mierzyć. Spojrzeli sobie w oczy. Powietrze w izbie nadawało się do krojenia i dorzucenia do potrawki, która akurat stała na stole. W końcu pan Rzędzian przerwał pojedynek na spojrzenia, odsunął się i obejrzał Kozaka od stóp do głów, podczas gdy Bohun cały czas wbijał w niego swoje jasne oczy. Po posturze tego człowieka mógł spodziewać się wszystkiego, zwłaszcza przez to co zrobił jego synowi. Głos rozsądku podpowiadał Bohunowi, że powinien gotować się na wszystko i pluł sobie w brodę, że nie przytroczył szabli. Zobaczył jak pan Rzędzian unosi swoją prawicę i on również ją uniósł w bezmyślnym odruchu, by sięgnąć po nieobecne ostrze. Jednak w ostatniej chwili zorientował się, że gospodarz faktycznie wyciągnął rękę, ale po to, by uściskać jego. Kozak zamarł na chwilę, ale szybko wrócił do siebie i uściskał podaną mu dłoń. Po chwycie głowy domu stwierdził, że mężczyzna zawodowo zajmuje się wyrywaniem dębów.

— Witam ja cię w moich skromnych progach — uśmiechnął się, dzięki czemu napięcie wiszące w izbie zelżało. Bohun poczuł, że mimowolnie kąciki jego ust również się unoszą. Rozluźnił się.

— Witajcie gospodarzu, w podzięce za gościnę kłaniam ja się do stóp wam i małżonce waszej. Pułkownik Jurko Bohun do usług waszeci.

Gospodarz roześmiał się jowialnie i klepnął Kozaka w ramię, tak że ten się zachwiał i gdyby nie wciąż trwający uścisk dłoni, zwaliłby się na stojący obok stół. Mimo wszystko poczuł, jak się uśmiecha.

— Uważaj sobie, synku, bo sam nie wiesz, na co się piszesz! — zarechotał. — Jestem Zbigniew Rzędzian, pewnie już sam poznałeś, żem pan tego domu. Pełnię ciężką służbę jako mąż tej oto tu niewiasty cudotwórczyni, która cię jakoś do żywych przywróciła — machnięciem głowy wskazał panią Rzędzianową, która wstała od stołu i podeszła bliżej. Bohun nie omieszkał i jej się z uśmiechem pokłonić. — A także nieco lżejszą służbę jako łowczy pana starosty Skrzetuskiego.

Dla Bohuna na dźwięk tego nazwiska świat się zatrzymał. Uśmiech zamarł mu na twarzy, a serce zapomniało jak bić. Uniósł głowę, by spojrzeć w oczy pana Rzędziana. Poruszały mu się usta, ale Jurko i tak nie słyszał, o czym mówi. Nieobecny wzrok przeniósł na panią Rzędzianową. Była bardziej lotna niż jej mąż i w mig pojęła, że coś się stało. Podeszła do obu mężczyzn i udając rozbawienie, rozdzieliła ich dłonie. Przy okazji uderzyła męża w ramię, śmiejąc się, zapewne strofując go za głupie żarty. Mężczyzna roześmiał się, objął Bohuna przez ramię i pokierował go w stronę stołu. Był silny jak tur, więc nie zauważył, że Kozak zastygł jak pieczęć na listach. Poczuł, jak jest sadzany na ławie, koło jakiegoś starca i dopiero zapach jedzenia powoli przywrócił go do zmysłów. Odetchnął, tak żeby nikt nie zauważył. Rodzina nie mogła zoczyć, jak bardzo się trząsł. Wyczuł na sobie czyjś wzrok. Rozejrzał się ukradkiem.

Naprzeciw niego siedział młody mężczyzna z twarzą pooraną bliznami. Koncentrowały się wokół ust, nienaturalnie je zniekształcając i przechodziły na prawy policzek. Cień obrzydzenia musiał przebiec po twarzy Bohuna, bo gdy spojrzał młodzieńcowi w oczy, zobaczył trawiący je ogień żywej nienawiści. Uniósł brew w lekkim zdziwieniu, ale nie wstrząsnęło nim to spojrzenie. Nie było pierwszym ani nie ostatnim. Rozpoznał w nim wspomnianego już drugiego syna Rzędzianowej, miał takie same oczy jak matka i brat, a sądząc po wyglądzie dzierżył palmę pierwszeństwa w rodzie i to on był drugim jeźdźcem, który przywiózł go do tego domu. Lecz w tym momencie wyglądał, jakby żałował tej decyzji.

Pożoga. Ogniem i mieczem FanFictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz