Rozdział V. Bez wytchnienia

105 9 3
                                    

Kamień, który wcześniej spadł mu z serca, teraz przywiązał się do nóg i ciągnął go w otchłań. Dzwonienie w uszach zagłuszyło dalsze słowa starego Rzędziana. Myśli Bohuna zacięły się na jednym nazwisku. Jan Skrzetuski, Jan Skrzetuski, Jan Skrzetuski... Wewnętrzny głos, który szydził z niego przez cały ten czas, nagle zyskał twarz. Tą jedną znienawidzoną twarz. Twarz sprawcy wszystkich jego nieszczęść. Sprawcy wszelkiej jego niedoli. Twarz człowieka, który odebrał mu wszystko. Przez otępienie przedarł się śmiech. I szyderstwo.

— Głupiś! — rechotał Jan Skrzetuski. — Głupi kiepie!

I miał rację.

Bohun zamrugał parę razy oczami, by otrząsnąć się z otępienia. Cała rodzina patrzyła już na niego z niepokojem, a młody Rzędzian z trwogą taką jakby zobaczył diabła. W Kozaku rozgorzał gniew. Na niego i na siebie. Na młodzika, bo specjalnie zataił przed nim, że znajdują się prawie na ziemiach Skrzetuskich. TYCH Skrzetuskich. A na samego siebie za to, że nie domyślił się tej prostej prawdy. Skoro mieszkał tu pachołek Skrzetuskiego, to sam Skrzetuski musiał rezydować gdzieś w okolicy. Ze złości niemalże zaczął walić głową w stół i rzucać talerzami. Ach, gdyby tak wyjąć szablę i posiekać smarka za to, że przez niego znów jest niejako dłużny życie Skrzetuskiemu. Przecież to jego pachołek zawlókł go nieprzytomnego do domu JEGO łowczego. Wizję powoli zalewała mu czerwień, kiedy spojrzał na najmłodszego Rzędziana. Przerażenie tak wykrzywiło jego rysy, że niemal go nie poznał. Na ten widok gniew Bohuna znikł jak płomień zdmuchniętej świecy. A gdy uświadomił sobie, czego tak naprawdę boi się młodzian zakręciło mu się w głowie. Usiadł. Nawet nie zauważył momentu, w którym zerwał się z ławy. W izbie znów zapanowała cisza. Wszyscy oczekiwali na wybuch.

Bohun złapał się za przegub nosa. Ból głowy mącił mu już myśli. Czy naprawdę był aż takim potworem, żeby oczekiwać po nim, że z wściekłości wymorduje Bogu ducha winną rodzinę? Najwidoczniej.

— Wybaczcie mi mości państwo. Nie czuję się najlepiej...

Brakło mu sił i nawet odwagi, by spojrzeć gospodarzowi w twarz. Cisza się przedłużała, gdy wtem...

— Widać to po tobie, synku. Część winy biorę na siebie. Mogłam ci jeszcze dać do wypicia jaki wywar abo co. No i sama historia Pacówny do najłatwiejszych nie należała...

Jeszcze nigdy w życiu Bohun nie zwalczał tak silnej potrzeby, by się po prostu zalać się łzami. Ilość tej dobroci paliła mu serce. Kiwnął jeno głową, bo nie ufał swojemu głosowi. Spróbował wstać, ale cały się trząsł. Wtem poczuł, że ktoś bierze go pod ramię. Spojrzał w górę i napotkał strapioną twarz Zbigniewa Rzędziana.

— Oho, musi waszmość mieć dużo pary... Aż tak zwieść moją małżonkę, żeby chorego do stołu puściła? No, no... waszmość jest pełen niespodzianek! — mówił, gdy prowadził go do sąsiedniej izby.

Żebyś, waszmość, wiedział... pomyślał gorzko Bohun.

— Dziękuję serdecznie, waszmości, dalej już sobie poradzę.

— No, jak woli. W razie jak się zwali bez ducha na podłogę, usłyszymy — zaśmiał się stary Rzędzian. Bohun z grzeczności wykrzywił usta, co tylko przy dużej dozie dobrej woli można było interpretować jako uśmiech. Najwidoczniej to gospodarzowi wystarczyło, bo skinął mu głową i odszedł do stołu. Bohun, zanim zamknął drzwi, dostrzegł zaniepokojone spojrzenia reszty członków rodziny. Potem pochłonęła go ciemność i w końcu został sam.

Oparł się plecami o wyjście i wycieńczony osunął się na podłogę. Pot lał mu się po skroni, która pulsowała od raptownego bicia serca. Trząsł się, choć w pokoju napalono wcześniej. Bolącą głowę przystawił do chłodniejszego drewna i wtedy usłyszał coś, przez co krew zatrzymała mu się w żyłach.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 16, 2024 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Pożoga. Ogniem i mieczem FanFictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz