Szeptanie, delikatne jak szmer wiatru w trawie, przywróciło Bohuna do zmysłów. Przez zapach wierzbowej kory, szałwii i jeżówki przypominało to budzenie się po drzemce nad potokiem, daleko, na Dzikich Polach, w domu. Otworzył oczy, ale zamiast jasnego nieba zobaczył ciemny sufit izby. Zakuło go w sercu.
Szept wciąż niósł się w ciemności, znane słowa modlitw dotarły jego uszu. Zwrócił głowę w lewo i w mroku dojrzał kobietę w kwiecie wieku. Trzymała różaniec, a na jej kolanach spoczywało zawiniątko, nad którym się modliła. Bohun nie ośmielił się przeszkodzić, więc milczał. Ale matrona, gdy padło amen otworzyła oczy i wcale nie zaskoczyła się widokiem otwartych oczu Kozaka. Wręcz przeciwnie. Uśmiechnęła się, jakby sama do siebie, a zadowolenie pomieszane z ulgą rozświetliło jej ciemne oczy.
— Miło mi powitać cię znowu wśród żywych, Kozacze.
Bohun skinął tylko głową, zapomniał języka w gębie. Kobieta w tym czasie zapaliła świeczkę, która stała na stoliku koło łóżka. Ciepłe i rozedrgane światło upchnęło mrok w dalsze kąty izby. Bohun zmrużył oczy.
— Jestem Ludmiła Rzędzianowa, matka tych dwóch frantów, którzy cię tu przywlekli. Ktoś ty – wiem...
— Jurko Bohun, były podpułkownik perejesławski, ataman kozacki, do usług ci matko.
Siła głosu zaskoczyła panią Rzędzianową. Uniosła brew i odłożyła zawiniątko wraz z różańcem na stolik, koło świeczki. Bohun utkwił w nim wzrok.
— Hej, synku, synku, teraz żeś się do żadnej służby nie nadajesz. Ledwoś noc przeżył, a już się rwiesz?
Bohun milczał, nie spuszczając oczu ze stolika. Już kiedyś spotkał się z czymś takim, tylko gdzie? Zmarszczył brwi.
— Jesteście zamawiaczką, matko? — wychrypiał.
Pani Rzędzianowa uniosła kącik ust w półuśmiechu i wstała, by zdjąć Kozakowi szmatę z czoła.
— Jak się czuje?
Bohun nie zdążył się nad tym zastanowić. Więc zamiast tego odpowiedział:
— Dobrze, matko. Dziękuję za opiekę. — Na te słowa, zmierzyła go wzrokiem.
— Niech usiądzie. Eno powoli, bo mu się w głowie zakręci i znowu rozum pomiesza.
— Znowu? — zapytał Bohun, gdy z trudem usiadł.
— A znowu, znowu. Tylko tacy bez rozumu szwędają się ino w koszuli po mrozie. — Dotknęła ręką jego czoła i przez chwilę trzymała ją tam. Potem dotknęła policzka, by wreszcie chwycić go za brodę. Przekrzywiła jego twarz, przyglądając mu się dokładnie. Bohun nie miał siły by się stawiać, a tym bardziej patrzeć się w te ciemne oczy.
— No. Będziesz żył, synku... no tak mi się wydaje. Odpocząć musisz, sił nabrać.
Poklepała go lekko po policzku i wróciła na krzesło. Sięgnęła do swoich stóp, do wiklinowego kosza, z którego wyciągnęła talerz, nóż i gruszkę. Bohun, jeszcze bardziej skołowany, wciąż siedział na skraju łóżka. Zmarszczył brwi i patrzył jak spracowane ręce pani Rzędzianowej obierają owoc. Cisza przedłużała się i zaczynało go od niej skręcać. W zakłopotaniu rozejrzał się po izbie. Położyć się czy nie? Chyba mu nie wypada.
— Co robi? — Oczy kobiety nie oderwały się od obierania. — Niech legnie.
— Nie chcę... Chy...
— Jak nie chce to czemu nic nie gada?
— Gada? A o czym, że mam gadać?
Brew matrony uniosła się, a jej oczy zabłysły z dezaprobatą. Bohun spuścił wzrok i zaczął wyłamywać palce. Zachowywał się okropnie, ale był tak... zmęczony.
CZYTASZ
Pożoga. Ogniem i mieczem FanFiction
Fanfiction,,- Co robi? - Oczy kobiety nie oderwały się od obierania. - Niech legnie. - Nie chcę... Chy... - Jak nie chce to czemu nic nie gada? - Gada? A o czym, że mam gadać? Brew matrony uniosła się, a jej oczy zabłysły z dezaprobatą. Bohun zachowywał się o...