III

50 5 6
                                    

Letarg trawił moją duszę i z każdą minutą, każdą sekundą czułam się coraz gorzej. Leżałam tam jak jagnię pozostawione przez matkę na pastwę losu. Bezbronna, zagubiona, wręcz uległa skurwysyńskiemu losowi. Zewsząd otaczały mnie potwory, jedne miały dziób i chodziły na dwóch nogach, inne fruwały i boleśnie kąsały. Najgorsze jednak były te stworzenia, które chodziły na dwóch nogach, odziane w zbroję i okrucieństwo. Uważały się za lepsze od reszty, chociaż były gorsze od wszystkiego. Ścierwojad przetrącił mi bark w samoobronie, bezwarunkowo, otępiale. Ludzie byli niebezpieczni, samoświadomi i nikczemni.

To była druga noc, którą koczowałam w ruinach chaty. Bolało mnie ramię od obojczyka po staw. Skaleczenie na nodze było niegroźne i pozostał po nim jedynie świeży strup. Byłam niewyspana, gdyż mój paranoiczny umysł reagował na każdy szelest i brzęk. Od incydentu z szarookim nieznajomym w ustach miałam zaledwie dwa serafisy znalezione przy chacie...

Od brzasku dzieliła mnie jedynie godzina, gdy do moich uszu dobiegł dźwięk szurania buciskami po suchej trawie. W pierwszej chwili chciałam to zagłuszyć i odrzucić. Nie chciałam uwierzyć, że naprawdę ktoś może tu zmierzać. Miałam już dosyć bycia otoczoną.

Wtedy usłyszałam cichy i subtelny stukot gałązek, które upadły niedaleko mojej głowy. Twarz miałam zakrytą włosami, a ciało zwinięte w kłębek – umysł zaś otrzeźwiał na dobre i beznadziejnie oczekiwał potoku zdarzeń. Mężczyzna niedelikatnie szturchnął mnie butem.

– Żarty sobie robisz? Spieprzaj do obozu, kopaczyku – odezwał się znany mi już głos. Był jednocześnie ironiczny i rozgniewany.

Nie zareagowałam.

– Głuchy jesteś? – spytał ostrzejszym tonem i gwałtownie przewalił mnie na plecy.

Odgarnęłam z twarzy włosy, których w mroku najpewniej nawet nie dostrzegł, po czym spojrzałam na niego niepewnymi ślepiami. Bardzo się skrzywił na mój widok, ale nic nie powiedział. Odłożył broń i pakunki przy równoległej ścianie a potem, może nawet lekko zmieszany, zaczął układać ognisko. Usiadłam w kącie, owinęłam kolana ramionami i czekałam.

Ułożył pokaźną ilość chrustu w niezgrabną kupkę. Wyżłobił kozikiem dziurę w patyku, a następnie weń tego otworu wsadził drugi, mniejszy badyl. Usadowił twór na ziemi i szybko pocierał jednym o drugi, aż po niekrótkim czasie pojawił się niewyraźny dym. Szybko począł dmuchać na drewno, na którym nieśmiało odznaczyło się pomarańczowe światełko. Przykrył je suchymi gałązkami i intensywnie dmuchał, aż buchnęło małym płomieniem i zapaliło rozpałkę. Ułożył na górę kilka patyków i usiadł ze stęknięciem na ziemi. Doglądał ognia i milczał, więc i ja nie szczerbiłam języka. Sięgnął po jeden z pakunków, z którego wysunął bochen chleba i butelkę. Po spojrzeniu w moją stronę spotkał się z moim łakomym wzrokiem, przez co trochę się zawstydziłam. Urąbał jedną trzecią chleba i rzucił nim w moją stronę. Upadł pod moimi stopami. Chwyciłam go oburącz i wbiłam w niego łase zęby. Chociaż nigdy nie przepadałam za pieczystym, to teraz słabo wypieczony chleb wydawał mi się najsmaczniejszą tartą. Mężczyzna odrzucił korek od butli i wyciągnął ją w moją stronę. Niepewnie się uniosłam i wzięłam ją do ręki. Przełknęłam zawartość ust, po czym pociągnęłam średni łyk trunku. Machinalnie się skrzywiłam, co rozśmieszyło mojego towarzysza. Oddałam mu butlę.

– Ryżówka – oznajmił – trochę kwaśna, ale jak nie ma czego lepszego, to da się przyzwyczaić.

Skinęłam głową i posłałam mu grzeczny uśmiech.

– No to ten... – zaczął, wykorzystując nawiązaną nić porozumienia – Butch, a ty?

– Brenna – odparłam łamliwym głosem, którego długo nie używałam.

– Ładne – stwierdził, co zabrzmiało trochę głupio.

– Dziękuję.

Pogrzebał w ogniu i wziął solidny łyk trunku. Łakomie dokończyłam posiłek. Resztę czasu spędziłam na ogrzewaniu się w cieple ogniska. Niewiele mówiliśmy.

Gdy słońce już na dobre zagościło na niebie, siwooki zaczął się niespiesznie zbierać. Czułam się z tym jednocześnie źle i dobrze.

– Gdzie zwykle siedzisz? – spytał zakładając łuk.

– Tutaj – odparłam zgodnie z prawdą, co trochę go zaskoczyło. Nie udzielił i tak zbędnego komentarza.

– Przyjdę potem – zapowiedział.

Zostawiwszy ognisko oddalił się na zachód.


[GOTHIC] NiewinniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz