6. 17.07

434 16 4
                                    

Zajechałyśmy na miejsce widząc czerwono-niebieskie światła, prawie cały czarny dom i ludzi z kamerami, którzy nagrywają dla telewizji.

Wybiegłam z samochodu biegnąc przed siebie. Podbiegłam do taśmy, której nie można przekraczać i zaczęłam krzyczeć do policjantów i policjantek żeby mnie wpuścili.

— Policjantka Cooper do mnie dzwoniła! Proszę mnie wpuścić, jestem córką i matką tych, którzy byli w tym domu! — czarnoskóry policjant mnie przepuścił, a ja nie wiedziałam gdzie się kierować.

Złapał mnie delikatnie za łokieć i powiedział, że mam z nim pójść. Kierowałam się do jednej z karetek, która miała rozchylone drzwi. Gdy już zaszliśmy bliżej zobaczyłam bliźniaków siedzących obok siebie na „łóżku" z bandażami na rękach. Byli cali zapłakani, a gdy mnie zobaczyli zaczęli płakać jeszcze bardziej przez co weszłam do środka i ich przytuliłam.

— Już spokojnie, mama jest przy was. Spokojnie chłopcy. — zaczęłam nami kołysać, by się uspokoili i całować po głowach.

— Pani synowie są lekko poparzeni - na szczęście. Jednak niestety pani matka nie miała tyle szczęś... — nie dokończył bo mu przerwałam.

— Gdzie ona jest? Co z nią? — spytałam szybko.

— W karetce obok. — powiedział policjant i pomógł mi wstać.

Powiedziałam chłopcom, że mają nie płakać i zaraz wrócę.

Gdy już zaszłam do zamkniętej karetki zaczęłam się stresować. Chłopcy mieli otwartą, a ona zamkniętą. Może ją jakoś operują? Policjant otworzył drzwi, a mi ukazało się ciało zasłonięte białą narzutą.

Szczęka mi opadła, a z oczu zaczęło wylatywać więcej łez.

Nie, nie, nie! To nie może być prawda!

Przykro mi, ale pańska matka nie przeżyła.. — rzekł policjant smutnym tonem.

Nie mogłam w to uwierzyć. Matka, która mnie urodziła, wychowała, uczyła teraz leży martwa przez niebezpieczny żywioł..

Opadłam na kolana i zaczęłam krzyczeć, a za mną pojawiły się oplatające mnie dłonie.

— Spokojnie, Nino. — usłyszałam głos nie policjanta, a Conor'a. Przyjechał..

Płakałam, wierciłam się, krzyczałam, kopałam wszystko co było w pobliżu, a on dalej trzymał mnie w swych ramionach i nie puszczał.

Nic nie mówił - i dobrze, bo to by gówno dało - tylko głaskał mnie po głowie co chwile całując w czubek. Policjant od nas odszedł ze zwieszoną głową  również nic nie mówiąc.

Po jakiś piętnastu minutach postanowiłam się ogarnąć i wstałam na nogi kierując się do dzieci. Chłopcy leżeli przykryci kocem ogrzewającym i spali. Patrzyłam na nich i w duchu dziękowałam, że są cali. No gdyby nie małe poparzenia.

17.07. - to jest mój pierwszy najgorszy dzień tego roku. A zaraz po nim pewnie będzie dzień pogrzebu i jego ślub.

•••

Wróciłam do domu cała roztrzęsiona ze śpiącymi dziećmi i przyjaciółmi.

Mike i Conor zanieśli chłopców do pokoju, a Jessica z Julie zaczęły robić wszystkim herbaty. Usiadłam z resztą w salonie i wciąż niedowierzając patrzyłam w jeden punkt nie słuchając innych dookoła.

— Nina.. — odwróciłam się na ten głos.

W drzwiach cały zmoknięty przez deszcz stał Patrick. Miał rozczochrane, mokre włosy, czerwoną twarz i zakrwawione oczy zapewne od płaczu.

Wstałam na nogi i on w tym samym czasie ruszył w moją stronę. Wziął mnie do siebie i mocno przytulił, a ja na nowo zaczęłam szlochać. Nie tylko ja, bo on też..

Głaskał mnie po głowie i nami kołysał, ale to nic nie dawało. Po chwili poczułam drobne ręce, które też zaczęły nas przytulać, a po nich cała reszta, która z nami tu była przyłączyła się do przytulasa.

Nikt nic nie mówił, a po prostu stał i nas przytulał. Patrick przestał płakać, ale co chwile nadal pociągał nosem. Ja również nie płakałam, bo nie miałam już sił. Gdy się w końcu uspokoiliśmy, trzymając się za ręce poszliśmy się usiąść na kanapę.

Cassie przykryła nas kocem, a ja poczułam się jak dziecko. Opiekowali się nami jak nigdy dotąd. Jednak brakowało mi tu jednej osoby... on pewnie by wiedział jak mnie pocieszyć..

Mike i Conor zeszli do nas mówiąc, że chłopcy śpią jak kamienie i wzięli do rąk herbatę. Siedzieliśmy w ciszy, która nie była niezręczna, a wręcz idealna na ten moment.

W głowie odtwarzałam najlepsze momenty z mamą. Z dzieciństwa i z teraz. Jak uczyła mnie jeździć na rolkach, bawiła się ze mną lalkami, pozwalała mi siebie malować, choć potem wyglądała jak straszydło.. i teraz jak pomagała mi z chłopcami, dawała cenne rady na temat opieki.

Za oknem się rozbłysło, a po chwili rozniósł się grzmot.

Zaczynała się niezła burza.

Zostańcie na noc. Jeśli chcecie.. — dodałam po chwili. Po tej akcji nie chciałabym, żeby teraz dodatkowo ktoś miał wypadek samochodowy.

— Przez ten deszcz nic nie widać. — powiedział James patrząc za okno.

— Przyniosę wam koce o jakieś poduszki. Jak się odsunie sofę to będzie sporo miejsca. — dałam pomysł, a inni wzięli się do roboty. I miałam racje.

Wszyscy pozajmowali sobie miejsce na dywanie. Inni kazali spać Patrick'owi na sofie, by mógł się w spokoju wyspać, a ten powiedział, że jeśli będzie z nim spała Cass, bo inaczej nie ujdzie. Obok sofy będzie spał Carter z Collin'em, obok nich Julie i James, i na końcu Mike z Jessie. Conor postanowił, że się mną zaopiekuje w nocy i zostanie przy mnie na co się zgodziłam.

Gdy już życzyłam wszystkim dobranoc i pogadałam im światło z czego został zapalona tylko lampka przy fotelu, poszłam na górę z szatynem.

Zdjęłam z siebie ubrania nawet się przed nim nie zasłaniając, bo i tak wiele razu mnie widział nago i weszłam w bieliźnie pod kołdrę. Szatyn zdobił to samo co ja i usiadł na drugiej stronie łóżka.

Poczułam jak delikatnie próbuje mnie przytulić, a na plecach czułam jego nagą klatkę piersiową. Złapałam go za rękę i splotłam nasze palce. Odetchnęłam i ostatni raz się wygodnie ustawiłam, by nie przeszkadzać mężczyźnie.

— Śpij spokojnie, kochanie. — usłyszałam jak mruczy w moje włosy.

Ścisnęłam bardziej jego dłoń i starałam się zasnąć, co wcale mi tak łatwo nie przychodziło...


.K.

———
Rozdział krótki, ale trochę ciężki.
(przynajmniej dla mnie podczas pisania)

They are my children Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz