Zajechałyśmy na miejsce widząc czerwono-niebieskie światła, prawie cały czarny dom i ludzi z kamerami, którzy nagrywają dla telewizji.
Wybiegłam z samochodu biegnąc przed siebie. Podbiegłam do taśmy, której nie można przekraczać i zaczęłam krzyczeć do policjantów i policjantek żeby mnie wpuścili.
— Policjantka Cooper do mnie dzwoniła! Proszę mnie wpuścić, jestem córką i matką tych, którzy byli w tym domu! — czarnoskóry policjant mnie przepuścił, a ja nie wiedziałam gdzie się kierować.
Złapał mnie delikatnie za łokieć i powiedział, że mam z nim pójść. Kierowałam się do jednej z karetek, która miała rozchylone drzwi. Gdy już zaszliśmy bliżej zobaczyłam bliźniaków siedzących obok siebie na „łóżku" z bandażami na rękach. Byli cali zapłakani, a gdy mnie zobaczyli zaczęli płakać jeszcze bardziej przez co weszłam do środka i ich przytuliłam.
— Już spokojnie, mama jest przy was. Spokojnie chłopcy. — zaczęłam nami kołysać, by się uspokoili i całować po głowach.
— Pani synowie są lekko poparzeni - na szczęście. Jednak niestety pani matka nie miała tyle szczęś... — nie dokończył bo mu przerwałam.
— Gdzie ona jest? Co z nią? — spytałam szybko.
— W karetce obok. — powiedział policjant i pomógł mi wstać.
Powiedziałam chłopcom, że mają nie płakać i zaraz wrócę.
Gdy już zaszłam do zamkniętej karetki zaczęłam się stresować. Chłopcy mieli otwartą, a ona zamkniętą. Może ją jakoś operują? Policjant otworzył drzwi, a mi ukazało się ciało zasłonięte białą narzutą.
Szczęka mi opadła, a z oczu zaczęło wylatywać więcej łez.
Nie, nie, nie! To nie może być prawda!
— Przykro mi, ale pańska matka nie przeżyła.. — rzekł policjant smutnym tonem.
Nie mogłam w to uwierzyć. Matka, która mnie urodziła, wychowała, uczyła teraz leży martwa przez niebezpieczny żywioł..
Opadłam na kolana i zaczęłam krzyczeć, a za mną pojawiły się oplatające mnie dłonie.
— Spokojnie, Nino. — usłyszałam głos nie policjanta, a Conor'a. Przyjechał..
Płakałam, wierciłam się, krzyczałam, kopałam wszystko co było w pobliżu, a on dalej trzymał mnie w swych ramionach i nie puszczał.
Nic nie mówił - i dobrze, bo to by gówno dało - tylko głaskał mnie po głowie co chwile całując w czubek. Policjant od nas odszedł ze zwieszoną głową również nic nie mówiąc.
Po jakiś piętnastu minutach postanowiłam się ogarnąć i wstałam na nogi kierując się do dzieci. Chłopcy leżeli przykryci kocem ogrzewającym i spali. Patrzyłam na nich i w duchu dziękowałam, że są cali. No gdyby nie małe poparzenia.
17.07. - to jest mój pierwszy najgorszy dzień tego roku. A zaraz po nim pewnie będzie dzień pogrzebu i jego ślub.
•••
Wróciłam do domu cała roztrzęsiona ze śpiącymi dziećmi i przyjaciółmi.
Mike i Conor zanieśli chłopców do pokoju, a Jessica z Julie zaczęły robić wszystkim herbaty. Usiadłam z resztą w salonie i wciąż niedowierzając patrzyłam w jeden punkt nie słuchając innych dookoła.
— Nina.. — odwróciłam się na ten głos.
W drzwiach cały zmoknięty przez deszcz stał Patrick. Miał rozczochrane, mokre włosy, czerwoną twarz i zakrwawione oczy zapewne od płaczu.
Wstałam na nogi i on w tym samym czasie ruszył w moją stronę. Wziął mnie do siebie i mocno przytulił, a ja na nowo zaczęłam szlochać. Nie tylko ja, bo on też..
Głaskał mnie po głowie i nami kołysał, ale to nic nie dawało. Po chwili poczułam drobne ręce, które też zaczęły nas przytulać, a po nich cała reszta, która z nami tu była przyłączyła się do przytulasa.
Nikt nic nie mówił, a po prostu stał i nas przytulał. Patrick przestał płakać, ale co chwile nadal pociągał nosem. Ja również nie płakałam, bo nie miałam już sił. Gdy się w końcu uspokoiliśmy, trzymając się za ręce poszliśmy się usiąść na kanapę.
Cassie przykryła nas kocem, a ja poczułam się jak dziecko. Opiekowali się nami jak nigdy dotąd. Jednak brakowało mi tu jednej osoby... on pewnie by wiedział jak mnie pocieszyć..
Mike i Conor zeszli do nas mówiąc, że chłopcy śpią jak kamienie i wzięli do rąk herbatę. Siedzieliśmy w ciszy, która nie była niezręczna, a wręcz idealna na ten moment.
W głowie odtwarzałam najlepsze momenty z mamą. Z dzieciństwa i z teraz. Jak uczyła mnie jeździć na rolkach, bawiła się ze mną lalkami, pozwalała mi siebie malować, choć potem wyglądała jak straszydło.. i teraz jak pomagała mi z chłopcami, dawała cenne rady na temat opieki.
Za oknem się rozbłysło, a po chwili rozniósł się grzmot.
Zaczynała się niezła burza.
— Zostańcie na noc. Jeśli chcecie.. — dodałam po chwili. Po tej akcji nie chciałabym, żeby teraz dodatkowo ktoś miał wypadek samochodowy.
— Przez ten deszcz nic nie widać. — powiedział James patrząc za okno.
— Przyniosę wam koce o jakieś poduszki. Jak się odsunie sofę to będzie sporo miejsca. — dałam pomysł, a inni wzięli się do roboty. I miałam racje.
Wszyscy pozajmowali sobie miejsce na dywanie. Inni kazali spać Patrick'owi na sofie, by mógł się w spokoju wyspać, a ten powiedział, że jeśli będzie z nim spała Cass, bo inaczej nie ujdzie. Obok sofy będzie spał Carter z Collin'em, obok nich Julie i James, i na końcu Mike z Jessie. Conor postanowił, że się mną zaopiekuje w nocy i zostanie przy mnie na co się zgodziłam.
Gdy już życzyłam wszystkim dobranoc i pogadałam im światło z czego został zapalona tylko lampka przy fotelu, poszłam na górę z szatynem.
Zdjęłam z siebie ubrania nawet się przed nim nie zasłaniając, bo i tak wiele razu mnie widział nago i weszłam w bieliźnie pod kołdrę. Szatyn zdobił to samo co ja i usiadł na drugiej stronie łóżka.
Poczułam jak delikatnie próbuje mnie przytulić, a na plecach czułam jego nagą klatkę piersiową. Złapałam go za rękę i splotłam nasze palce. Odetchnęłam i ostatni raz się wygodnie ustawiłam, by nie przeszkadzać mężczyźnie.
— Śpij spokojnie, kochanie. — usłyszałam jak mruczy w moje włosy.
Ścisnęłam bardziej jego dłoń i starałam się zasnąć, co wcale mi tak łatwo nie przychodziło...
.K.
———
Rozdział krótki, ale trochę ciężki.
(przynajmniej dla mnie podczas pisania)
CZYTASZ
They are my children
De TodoNina, która w swoim dwudziesto ośmio letnim życiu przeszła bardzo dużo w końcu znalazła mężczyznę, który ją kocha. Ma dwoje dzieci, którzy wyglądem są jak 1:1 jednak charaktery mają całkowicie inne. Co z nich wyrośnie? Co z dawną miłością panny B...