3.

920 75 40
                                    

W połowie drogi do domu przypomniałem sobie jedno.. dawno nic nie jadłem. Nie miałem też pieniędzy na jakiś posiłek. Nigdy nie czułem jakiegoś głodu bądź sytości, jadłem z przyzwyczajenia, z poczucia, że tak trzeba. Teraz też tak było, muszę coś zjeść by żyć, ale nie czuję tego przymusu w samym żołądku.
Jednak taka jest norma społeczna. Człowiek rodzi się by jeść, pić, spać, uczyć się, pracować, rozmnażać się i umierać. Taka jest norma i obowiązek.
Złapałem telefon i zadzwoniłem do Ernesta. Głupio mi będzie znowu prosić go o pomoc, ale muszę jakoś przeżyć.
— Siemano, najebałeś się i dzwonisz wyznawać mi miłość, czy jesteś w kłopotach? — Uśmiechnąłem się, a w głowie pojawił mi się obraz chłopaka szeroko uśmiechniętego i dumnego ze swojego powitania.
— Hej hej.. wiesz.. masz może trochę kasy? Albo jakieś jedzenie? Jakiekolwiek, najlepiej ciepłe, ale jeśli nie masz to nawet zimne.. tylko jedzenie.. — Usłyszałem po drugiej stronie głośne westchnięcie chłopaka, co symbolizuje zazwyczaj jego zmartwienie.
— Powiem mamie, że będziemy mieli gościa na obiedzie. — Powiedział i po prostu się rozłączył. Nie brzmiał wcale jakby był zły, ani rozżalony, Ernest rzadko kiedy bywa zły. Jest to chłopak z zasadami, miły i pomocy, wygląda całkiem groźnie, ale mógłbym go porównać do jakiegoś niedźwiadka, który jest wielki i straszny, ale chętnie się przytula i posiedzi z tobą kiedy trzeba.
Ernest był znacznie inny niż Dominik.
Ten drugi był zawsze chętny do imprez, ucieczki z lekcji, a wypady z nim zawsze kończyły się mocnym przypałem.
W szybkim czasie znalazłem się pod blokiem kumpla, zadzwoniłem na domofon, a druga strona bez pytania "kto tam?", po prostu otworzyła drzwi.
Klatka schodowa była obskórna, można by rzec, że w stanie surowym. Ściany pomalowane żółtą farbą, której większość leżała już na podłodze, sufit niegdyś musiał być biały, lecz teraz jest gniazdem wszelkich pająków i innych robali, przez co ciężko dopatrzeć się innego koloru niż czerni. Schody szare, krzywo "powycinane", w wielu miejscach wyszczerbione. Posadzka w kolorze schodów, u dołu przy łączeniu ściany z podłogą, w większości miejsc różne druty wystające z chuj wie skąd oraz kable czy rury, większość niesprawna, przerwana w połowie. I tak wyglądało każde piętro. Za światło służyło tam jedno małe okienko, na każdym piętrze przybrane inną to firanką oraz pojedyncza żarówka, o najsłabszej chyba mocy, bez żadnego obudowania czy osłonięcia. Światło z niej było chujowe, dlatego mało kto chodził po klatce, kiedy światło dzienne niewystarczało.
Aż w końcu dotarłem do celu. Zadzwoniłem dzwonkiem przy drzwiach, na co od razu usłyszałem dźwięk otwierania zamków. Moim oczom ukazała się mała dziewczynka, siostra Ernesta. Poprawiła swoje blond warkoczyki i osunęła się w celu wpuszczenia mnie do mieszkania.
— Elnest mówił źe przyjdziesz.. — Mruknęła i bacznie obserwowała każdy mój ruch podczas zdejmowania butów. Normalnie u siebie nie dbam o czystość, ale wiem że mój przyjaciel ma wręcz paranoję na tym punkcie.
Odwróciłem się i już bez butów, wziąłem dziewczynkę na ręce i poszedłem z nią do kuchni.
— Siema, nie powiedziałeś mi że przy drzwiach będzie czychał na mnie blondwłosy strażnik. — Dziewczynka zachichotała. Zaś mój czarnowłosy przyjaciel stał tyłem do nas, w fartuchu kuchennym, ewidentnie widać było, że dopracowuje właśnie jakieś swoje dzieło życia.
Miejmy nadzieję, że mnie to z nóg nie zwali..
Odstawiłem pięciolatkę na nogi.
— Pomóc ci jakoś artysto? — Szturchnąłem chłopaka w ramie, na co ten jakby wybudzony z jakiegoś transu, spojrzał się na mnie i zamrugał kilka razy.
— Talerze rozłóż i sztućce, wiesz gdzie wszystko jest. 

Schyliłem się do szafki za sobą i wyciągnąłem cztery płaskie talerze. Naczynia były białe, dość porysowane, a na ich obramówkach wymalowane były barwne kwiaty. Wyglądały na stare i takie też były, Ernest opowiadał mi jak jego matka dostała je od jego prababci.
Następnie złapałem za szufladę nad szafką, wyciągnąłem potrzebne sztućce i ruszyłem do dużego pokoju. Można by rzec, że z tym miejscem jestem bardziej związany, niż z tym, które powinienem nazywać "domem".
Duży pokój duży był tylko w nazwie, poza tym nie różnił się niczym innym od kuchni. Ściany były pomalowane żywą zielenią, na środku stal mały okrągły stół, przy nim pięć drewnianych krzeseł, obitych czymś, co ma przypominać skórę.
Rozłożyłem wszystko tak jak być powinno. Przy stole była także kanapa, na tej leżała matka Ernesta. Kobieta przeżyła więcej w życiu niż można stwierdzić po jej wyglądzie. Ojciec alkoholik, mąż alkoholik, przemoc w domu, uzależnienie od alkoholu, rozstanie z mężem.. to wszystko spowodowało to, że jest teraz gdzie jest.
— Dzień dobry.. — Mruknąłem w celu obudzenia kobiety, co o dziwo od razu zadziałało.
— Mamo wstawaj, obiad gotowy! — Czarnowłosy wniósł do pokoju garnek żaroodporny, postawił go na środku stołu, na drewnianej desce. I tak zaczął się obiad. 

  Pomimo wszystkiego, atmosfera jaka panuje w domu mojego przyjaciela jest bardzo ciepła. Może nie są bogaci, może nie żyją w pięknym domu, może przeszli wiele nieszczęść, może wychodzą z patologii, ale starają się z tego wyjść, jego matka walczy z uzależnieniem, znalazła pracę, a on stara się ogarnąć za równo siebie, dom jak i siostrę. To wspaniałe, a zarazem okropne widzieć jak okrutny potrafi być ludzki los.

Noc spędziłem już u siebie, dalej w mrozie, dalej ze słabą perspektywą na życie, ale u siebie. Mój pokój był bardzo ciasny, miał łóżko, okno, biurko i szafę. Ściany były błękitne i krzywe, gdzieniegdzie miały dziwne wgłębienia, których nie zrobiłem ja.
Meble brązowe, zniszczone. W pewnym sensie "podrapane", jakby ktoś chciał z wściekłości zerwać z nich kolor.
Byłem zmęczony. Czym? Życiem. Życiem i byciem tym kim jestem. W dużej mierze obwiniałem siebie samego, za ten stan w jakim żyję.
Przez te czarne myśli, sen niezauważalne wkradł się do mojego umysłu.

Obudziłem się o 7 rano. W całym budynku była cisza, co oznaczało że mogę się ogarnąć. Szybko wziąłem jakieś ubrania i zimny prysznic. Nie narzekałem, że jest zimny. Byłem zdziwiony, że w ogóle jeszcze jest.
W pośpiechu ruszyłem do szkoły mając nadzieję, że się nie spóźnię. Byłem umówiony rano na poprawę sprawdzianu od którego zależała moja reputacja w oczach nauczycielki.
Zdążyłem wręcz idealnie. Nauczycielka siedziała w pokoju nauczycielskim, tam też pisałem swoją poprawę. Jej jedynym warunkiem było to, że miałem zostawić plecak za drzwiami, razem z telefonem i innymi rzeczami co miałem w kieszeni.
W szkole uważany byłem za osobę, co mistrzowsko ściąga, dlatego nauczyciele zaczynali mnie traktować ostrzej.
Po napisanej poprawie, wyszedłem z sali i złapałem plecak. Chciałem sprawdzić, czy nikt mi niczego nie podpieprzył, kiedy zauważyłem jakąś słodką bułkę w reklamówce, a na reklamówce karteczka z podpisem "Wiem, że to nie ładnie podsłuchiwać rozmów, ale słyszałem że tego potrzebujesz, mam nadzieję że będzie smakowało, smacznego <33".

Nerwowo rozejrzałem się wokół siebie, ale nie widziałem nikogo podejrzanego. Wyjąłem bułkę z reklamówki i po prostu uznałem, że zrobię z niej pożytek skoro ktoś był tak miły. Nawet jeśli byłaby zatruta, chuj mnie to, najwyżej zdechnę.

𝗜'𝗺 𝗻𝗼𝘁 𝗱𝗶𝗳𝗳𝗲𝗿𝗲𝗻𝘁  | DxD |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz