4

1.6K 99 22
                                    

Gdy nareszcie obydwoje dotarli na miejsce - Miami, zamówili taksówkę i ruszyli w stronę rodzinnego domu Montanhy. Sam szatyn był bardzo zestresowany wizją zobaczenia swojego ojca i brata. Minęło tyle czasu od ostatniego razu jak go widział. Wysiedli trochę wcześniej by Gregory mógł się jeszcze chwile przejść. Erwin rozumiał, że to dla niego cholernie trudne dlatego mimo zmęczenia po podróży nie narzekał.

- Twój ojciec wie, że będziesz ze mną? - zapytał młodszy ciągnąć za sobą czarną średnich rozmiarów walizkę.

- Nie wie, że z tobą ale wie, że nie będę sam. - odpowiedział szybko mając dużych rozmiarów granatową torbę na ramieniu.

Gregory znów zatopił się w myślach, szli jeszcze chwile zanim nie stanęli przed białym średnim rozmiarów budowanym domem. Ogradzał go drewniany płot a na podwórku można było zobaczyć przyciętą trawę. Coś co zdziwiło szatyna to widok budy dla psa. Oni nie mieli psa. Nie sądził, że ojciec jest na tyle odpowiedzialny by zajmować się dobrze tym czworonogiem. Przypatrywał się chwile budynkowi zwracając uwagę na kilka szczegółów po kolei.

Westchnął głęboko po czym powoli skierował swój wzrok na siwowłosego.
Ten stał tylko lustrując biały dom przed nim.

- To tu, chodź. - odparł i ruszył przed siebie.

Pchnął furtkę i skierował się w stronę drewnianych drzwi. Pokonał kilka schodków i zwrócił uwagę na wycieraczkę na której widniał duży napis "Welcome". Podniósł lekko drżącą dłoń i złożył ją w pięść. Wziął głęboki wdech i zapukał kilkukrotnie w drzwi. Obrócił się w stronę Erwin, który posłał mu tylko ciepły uśmiech. Automatycznie obrócił głowę gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi. Myślał, że zaraz ujrzy swojego ojca ale się mylił. Stała przed nim niska, młoda kobieta o rudych długich prostych włosach sięgających po pas. Usta miała pomalowane czerwoną szminką a na powiece widniała lekko zarysowana czarna kreska. Miała na sobie lawendową koszule wpuszczoną w białe jeansowe spodnie. Montanha skrzywił się na jej widok nie umiejąc pojąc sytuacji.

- Ty musisz być Gregory, twój brat mi o tobie opowiadał. - powiedziała cicho, wychodząc lekko do przodu by wejść przed drzwi i wyciągnęła rękę. - Jestem Sandy, dziewczyna a konkretniej narzeczona Marco. - powiedziała z uśmiechem.

Gregory mimo, że był w niemałym szoku podał rękę kobiecie uśmiechając się delikatnie aż przypomniał sobie o swoim towarzyszu stojącym tuż za nim. Skierował rękę w jego kierunku i go przedstawił.

- To jest Erwin, mój... - zawahał się na chwilę patrząc w złote tęczówki. - Przyjaciel. Przyjechał by mnie wspierać. - po tych słowach lekko zakuło go serce ale wyparł to uczucie w dość szybkim tempie.

Knuckles uśmiechnął się tylko serdecznie do kobiety i podał jej dłoń. Gdy Sandy zaprosiła ich do środka, szatynowi zakręciło się w głowie. Jego wzrok latał po pomoeczeniu zatrzymując się na chwile na kilku fotografiach oprawionych w ramki, meblach czy ozdobnych zasłonach na oknach. Nie zmieniło się za dużo. Rozejrzał się pod domu słysząc ciche szmery z tyłu, co oznaczało że Erwin i Sandy rozmawiając o czymś ale go to teraz nie obchodziło. Poszedł do kuchni w której był wręcz idealny porządek. Ruszył schodami kierując się na górę do swojego pokoju. Otwierając drzwi poczuł jak zimny pot oblewa jego ciało. Wzrok mu się rozmazywał a on sam przestał na sobą kontrolować. Jego nogi uginały się pod nim, zemdlał.

Obudził się otwierając powolnie powieki. Czuł suchość w ustach i chłód opiewający jego ciało. Poczuł czyjaśc dłoń przesuwającą się po jego włosach. Wyostrzył wzrok i zobaczył złote zmartwione oczy. Przeniósł swój wzrok na drugą stronę pokoju a tam ujrzał zatroskaną twarz kobiety. Przymknął na chwile oczy i podniósł się pomału do siadu. Odczuwał duży ból głowy i nudności ale nie chciał się tym dzielić z osobami otaczającymi go, bo Gregory Montanha nie lubi się dzielić problemami.

Funeral ||| MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz