8

2K 81 20
                                    

Gregory otwierając swoje oczy i uwalniając z pod powiek czekoladowe tęczówki zauważył śpiącego siwowłosego. Podparł się na łokciu i chwilkę obserwował jego twarz. Zrzucił kołdre ze swoich nóg i cicho przemknął do kuchni. Stawiał delikatnie stopy na schodach przecierając zaspane oczy. Nastawił wode w czajniku i zasypał kawę do białego kubka. Czekał cierpliwe aż woda zacznie wrzeć aż w końcu zalał drobno zmieloną kawę by zaraz dołączyć do niej odrobine mleka. Chwycił kubek w swoją dłoń i usiadł na kuchennym blacie. Uśmiechął się sam do siebie przypominając sobie, że tak samo robił w dzieciństwie gdy czekał aż mama zrobi mu śniadanie.

Niewątpliwie za nią tęsknił. Wczorajszy pogżeb jednak pozwolił mu w pełni zrozumieć sytuacje. Jej już nie ma. I choć myśł o tym była bardzo ciężka i sprawiała, że oddech stawał się płytszy a serce ściśnięte było potrzebne. Prawdopodbnie nie przestanie już nigdy tęsknić ale nigdy też jej nie zapomni.

Poczuł wewnętrzną potrzebe skontaktowania się z ludźmi którzy zostali w Los Santos. Chciałby wrócić do codzienmych patroli z Hankiem, do kłótni z Capelą lub do denerwowania Mii. Teraz jednak był tutaj i miał idealną okazję by nadrobić stracony czas z rodziną. Nadal nie był przekonany do swojego ojca ale aktualnie chciał się skupić na swoim bracie. Odszedł w momencie jak Marco był jesz młody, nie widział jak z chlopca, który sprawia problemy w szkole na mężczyzne, który pracuje w banku. Nie wyobrażał go sobie za biurkiem opowiadającego o kredytach. Chciał lepiej poznać jego żone i dziecko, jakaś malutka część Gregory'ego zazdrościła mu tego.

- Wszystko w porządku? - Gregory od razu wzdrygnął się i spojrzał w stronę starszego mężczyzny.

- Tak. - odpowiedział drapiąc się po karku i zeskoczył z blatu.

- Jesteś pewien? - prychnął - Siedziałeś w jednej pozycji jakieś 5 minut w bezruchu wpatrując się w podłogę. Wyglądało to niepokojąco. - stwierdził uważnie przyglądając się swojemu synowi. Przeszedł obok niego i ponowie woda w czajniku zaczęła się grzać.

- Zamyśliłem się. - odparł krótko uważnie obserwując ruchy ojca - Wpadłem na pewien pomysł. Moglibyśmy zorganizować rodzinną kolacje. Wiesz, nie będe tu długo myślę, że to nie byłby problem.

Ojciec spojrzał na niego przelotnie i zacisnął usta w wąską linie. Powoli zalewał zmieloną kawe by nasypać tam łyżeczkę cukru a później dodać mleko. Wszystkie swoje ruchy wykonywał flegmatycznie. Ewidentnie nie śpieszyło mu się by odpowiedzieć synowi.

- Marco i Sandy, oni... - westchnął przeciągle - Chcą wyjechać. Odpocząć. Ostatnio nie dogadują się za dobrze. Cały czas słyszę, że Marco dużo pracuje, nie poświęca im czasu. Podobno często wychodzi z domu w nocy, a później wraca nad ranem, jakby nigdy nic. Wiesz, sam pomysł jest niezły ale wykonanie będzie gorsze. To twój brat, porozmawiaj z nim. Może ma jakieś problemy i nie chce nam powiedzieć.

- Jakie problemy? - zapytał Gregory a jego prawa brew podniosła się ku górze.

- Nie wiem. - odparł biorąc łyk kawy

Gregory jeszcze chwilę analizował to co powiedział mu ojciec. Kiwnął sztywno i pomału głową i zaczął kierować się w strone pokoju. Podniesionym tonem pożeganał się z ojcem na odchodne, gdyż ten wychodził teraz do pracy.

Otworzył drzwi do jego pokoju, które lekko zaskrzypiały. Grymas wdarł się na jego twarz ale szybko zniknął gdy zauważył, że Erwin śpi przytulony do poduszki na której wcześniej spał szatyn. Leniwy uśmiech wstąpił na jego usta. Usiadł delikatnie na łóżku a materac zagiął się lekko pod jego ciężarem. Pogladził siwe włosy na głowie Knucklesa a chwile poźniej zaczął składać drobne pocalunki na jego szyi. Złotooki poruszył się lekko i przetarł oczy. Gdy je otworzył mógł zauważyć szczerzącego się w jego strone szatyna.

Funeral ||| MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz