Rozdział VII.

133 8 0
                                    

-Charlotte, dobrze że jesteś. - usłyszałam gdy przyszłam do siedziby Knigts of Favonius po nagłym wezwaniu. - Twoje zajęcia są zlikwidowane do odwołania.

-Co? Dlaczego? - zdziwiłam się.

-Będziesz prowadzić śledztwo, szczegóły masz tutaj. - Jean dała mi papiery. -Idź do biblioteki, tam czeka na ciebie Kaeya z Lisą.

-Oh... Dobrze. - poszłam do biblioteki przyglądając się aktom. Mały druczek, pożółkły papier, nic wielkiego.

-Dzień dobry. - przywitałam się wchodząc do pomieszczenia.

-Łatwo powiedzieć komuś kto spał całą noc... - Kaeya ziewnął szeroko.

-Kaeya, bądź milszy. - Lisa skarciła go. - Nie martw się Charlie, jest strasznie humorzasty jak się nie wyśpi.

-Siadaj, musimy przejść do konkretów. Najpierw może przeczytaj te akta, chociaż nie są zbyt poukładane. - mężczyzna powiedział. Zgred jeden.

Okiem osoby niewtajemniczonej w papierach nie było nic ciekawego czy specjalnego. Okiem osoby której brata znaleziono dokładnie tak samo wydało się to przełomem.

-Jesteś w stanie prowadzić tą sprawę? Wiemy że będzie to dla ciebie trudne, ale możesz spróbować. - Lisa spojrzała na mnie z uśmiechem.

Możliwe że mogłam znaleźć zabójcę Alana, oczywiście że chętnie poprowadzę tą sprawę.

W aktach było napisane że znaleźli Lilyann Steller z raną na wylot w miejscu serca, leżała pod Dębem Vanessy. Nie było żadnych odcisków palców czy śladów walki. Tylko nadpalony kawałek pergaminu. Żadnych podejrzanych.

-Kto ją znalazł? - zapytałam, ponieważ nje było tej informacji w papierach.

-Mój błąd, zapomniałam dopisać. Delaney. - Lisa odpowiedziała zamyślona.

-Co? Delaney, TA Delaney? - zdziwiłam się.

-Tak, Jean ją przesłuchuje w gabinecie. - kobieta odparła. - Możesz tam iść, ale jest bardzo rozstrzęsiona.

-Będę delikatna. - wstałam i poszłam do dobrze znanego mi gabinetu Acting Grand Master.

Zapukałam trzy razy, aż usłyszałam zmęczone;

-Wejść.

Zobaczyłam Jean z podkrążonymi oczami i Delaney z zapuchniętymi. Jedna musiała nie spać całą noc, a druga płakać.

Przysunęłam sobie krzesło do biurka, spytałam Delaney czy może mi dokładnie opowiedzieć sytuację.

-Więc... Lilyann była moją siostrą. Kilka miesięcy temu pokłóciłuśmy się o moje wstąpienie do Rycerzy Favoniusza. Nigdy nie brała mnie na poważnie, i nienawidziłam jej całym sercem. Jednak była moją siostrą, i nadal ją kochałam. Tej nocy coś kazało mi tam przyjść.

-Nocy? - Jean zdziwiła się. - Która była godzina?

-Około północy. - Niczego nieświadoma Delaney ciągnęła. Jean skinęła na mnie głową i spojrzała na kieszenie w której trzymałam serum prawdy. Lekcje z Albedo się opłaciły.

-Pójdę zrobić herbatę. - powiedziałam i wyszłam.

Może Venti miał rację? Siedziało mi to z tyłu głowy, ale nie chciałam tego przyznać. Tak, Delaney była moją przyjaciółką.

Ale co jeśli okaże się też morderczynią?

Jean potrafiła czytać mowę ciała i chyba zauważyła że dziewczyna nie mówi prawdy. Dała mi jedno z prostszych zadań, musiałam tylko zaparzyć herbatę i dodać serum.

Gdy dotarłam do kuchni nagle zrobiło mi się słabo. Zaczęło kręcić mi się w głowie, zrobiło ciemno przed oczami, upadłam na ziemię.

Często zdarzało mi się mdleć, więc wiedziałam co robić. Trzydzieści sekund głębokiego oddychania, później powolne podniesienie się a na koniec wstanie, nic wielkiego.

Ciekawe czemu akurat w tym momencie zemdlałam... Jeśli to była Delaney, to mogłaby zabić mnie gdyby tylko chciała. Mówi się że nawet w najgorszym człowieku jest chociaż trochę dobra... A może...?

Zrobiłam herbatę, i tak jak chciałam, dolałam Serum Prawdy do jednej z filiżanek. Ale czy na prawdę chciałam wkopać Delaney? Przecież tak bardzo się lubiłyśmy... Mogła być morderczynią, ale była też moją przyjaciółką.

A co jeśli to nie ona? Były jakieś dowody? O co w tym wszystkim chodzi?

Oprócz tego omdlenia, które nie było niczym wielkim, nie działo się nic specjalnego.

Zeszłam na dół zanosząc herbatę, gdy usłyszałam krzyk;

-Charlotte! Nie wchodź tutaj! - dobiegał na gabinetu pani Jean. Usłyszałam jakby trzask.

Acting Grand Master wybiegła zasłaniając nos i usta. Zobaczyłam płomienie, ale Delaney nigdzie nie było.

-Co... - zaniemówiłam.

Chwilę później Lisa, Kaeya, Noelle i strażnicy także wybiegli do holu. Szybko otworzyliśmy drzwi i uciekliśmy z płonącego budynku.

Dopiero z zewnątrz było widać dokładne zniszczenia. Z wszystkich okien dymiło, drewniane części w środku się waliły. Upuściłam tacę z herbatą i zbiłam całą zastawę. Całe moje nowe życie legło w gruzach.

-Oficjalnie zawieszam działanie Rycerzy Favoniusza. - Jean powiedziała patrząc na ogień. Nie udało się uratować nic więcej.

Tamtego dnia wszystko się zawaliło.

Venti nie pojawił się w tawernie, ale nie interesowało mnie gdzie jest. Nie interesowało mnie nic.

Wieczorem Diluc przyszedł po mnie, inaczej spędziłabym tam noc.

Ruiny moich marzeń.

Rozpadał się deszcz który zgasił nie dopalone rzeczy. Szłam w ulewie z Diluciem, patrząc na nadal dymiący wrak szczęścia.

Barman nie odezwał się słowem. Nie przepadał za Rycerzami Favoniusza, ale to chyba dla jego też było zbyt wiele.

Śniła mi się Delaney, była w kapturze, ale go ściągnęła. Jedyne co powiedziała to "Ogień nie rozprzestrzeni się bez wiatru" i zamieniła się w mały płomyk.

Like a Bird, in the Sky. | Venti x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz