-Wstawaj już no... - Oczywiście Venti nie mógł dać mi spać, nie byłby sobą.
-Dobra no już wstaję. - podniosłam się z łóżka.
Gdy wyszłam przebrana z łazienki chłopak stał nad niezapakowanymi prezentami, odwrócił się do mnie ze złośliwym uśmieszkiem na ustach i spytał;
-Hm... Ciekawe który jest dla mnie...- uderzyłam go w głowę, lekko oczywiście - Dobra, weź, śmieje się tylko...
-Złaź na dół, Diluc chyba zrobił śniadanie. - powiedziałam bo poczułam zapach naleśników. Nikt nie mógł równać się z naleśnikami Diluca, były przepyszne.
Po śniadaniu Venti chwycił mnie za rękę i zapytał ironicznie;-Panienko Charlotte Michaelis, czy zaszczyci mnie panienka spacerem?
Coś się we mnie odpaliło. Skąd znał moje nazwisko?
-Skąd znasz moje nazwisko? - sięgnęłam ręką po noż w pokrowcu na pasie.
-Bo jesteś uderzająco podobna do swojego brata. - odparł z uderzającym spokojem.
-Znałeś go? - byłam absolutnie zszokowana, wyciągnęłam nóż i skierowałam w stronę chłopaka. Nie miałam zamiaru go użyć, ale na wszelki wypadek.
Venti zszedł powoli ze stołka barowego i podniósł ręce do góry.
-Charlotte, uspokój się... Wszystko wytłumaczę.
Nie mówiłam nikomu o Alanie, wiedzieli tylko ludzie ze Springvale, kilku członków Adventures Gulid i Rycerzy Favoniusza. Ludzie z wioski żadko zjawiali się w Mondstadtcie, więc Venti musiał coś o tym wiedzieć.
-Ja... Znałem Alana. Był moim przyjacielem, znaliśmy się od zawsze. Codziennie mówił o koszmarze który go dręczy. Mówił że to klątwa, że przez nią zostawił was ojciec i że przez nią umarła wasza matka.
Spojrzałam w stronę Diluca, stał i patrzał się na nas z zdziwieniem i czymś w stylu przerażenia.
-Wyjdź, proszę... - powiedziałam do niego.
Diluc wyszedł na zaplecze i trzasnął drzwiami.
-Był starszy od ciebie, prawda?
-Miał dwadzieścia lat. - odparłam szorstko.
-Bardzo się o ciebie martwił w tym okresie gdy tak dużo chorowałaś. Obwiniał za to siebie. Obwiniał się za wszystko co spotkało was i waszych bliskich. Pewnego dnia powiedział mi że w jednym z koszmarów widział postać która kazała mu przyjść pod Dąb Vanessy w nocy dokładnie cztery lata później. Kontakt nam się pogorszył i zapomniałem całkowicie o tej dacie.
-Czternasty grudnia.
-Teraz to już wiem. Coś mi zaświtało w nocy gdy byłem pijany. Pobiegłem ale było już za późno. Zobaczyłem tylklo jak zakapturzona postać przebija mu serce, i pełno płomieni rozwiewanych przez wiatr. Dopiero gdy się oddaliła a ogień jakby nagle ustał zbliżyłem się do Alana, jego ostatnie słowa brzmiały "Zaopiekuj się nią". Świtało już więc bałem się że ktoś mnie zauważy i posądzi o zabójstwo. Uciekłem.
Zaniemówiłam.
-Ty...Ty tchórzu. - upuściłam nóż na ziemię.
-Wiem. W tamtym momencie ja... Coś mnie zatrzymało. Nigdy mi nie wybaczysz, ale postaraj się zrozumieć.
-Nie! Jesteś zwykłym tchórzem, egoistą! Mogłeś uratować Alana ale tego nie zrobiłeś. Nie chce cię więcej widzieć.
Wyszłam z tawerny, nie ubrałam nawet płaszcza. To była jedna z gorszych decyzji.
-Zaczekaj! - Venti zawołał za mną.
Pobiegłam w miejsce w które zabierał mnie brat gdy byłam mała. Rzeczka w Windrise była cicha i spokojna, ale zimą chłód przewiercał kości.
CZYTASZ
Like a Bird, in the Sky. | Venti x OC
FanfikceBrat Charlotte i zarazem jej jedyny przyjaciel zginął w tajemniczych okolicznościach. Gdy dziewczyna znajduje tajemnicze pudełko z wizją w środku postanawia zacząć nowe życie.