Rozdział IV.

159 9 2
                                    

  Następne kilka tygodni przeleciało bardzo szybko, wszyscy byli już w świątecznych nastrojach. Ludzie nie mający nikogo bliskiego na święta przychodzili upijać się do tawerny żeby zagłuszyć samotność. Właściwie to nikt przychodzący do Angel's Share nie był samotny, byli tam ludzie o podobnych historiach, i nawet jeśli ze sobą nie rozmawiali, łączyła ich jakaś więź.
 
Jednak parę osób, chyba nie czuło tego klimatu. Diluc był bardzo nerwowy, chociaż starał się zachowywać normalnie. Może chodzi o to przyjęcie Rycerzy Favoniusza? Miał do nich wyraźną niechęć, a do Kaeyi najbardziej. Przynajmniej na moje oko, nie jestem psychologiem.
 
Venti przez ostatni tydzień nie przychodził do tawerny, i choć nie miałam tego w zwyczaju, zaczęłam się martwić. Z tego co mi wiadomo, zjawiał się tam niemal codziennie i to była jego najdłuższa przerwa od kilku lat. Dziwne...
 
Właśnie wracałam po treningu z siedziby KoF, jutro miała być ta kolacja więc musiałam kupić prezenty dla wszystkich, tylko co dokładnie...
 
Może dla Kaeyi jakiś wisiorek, w końcu nosi kilka na szyi, dla Jean yyy... Dużo czytała, może jakąś książkę komediową? Dla Diluca może hustkę, bo ta którą nosił pod szyją jest stara i dawno nie modna, dla Lisy wisiorek z ametystem, jakoś tak ten kamień pasuje do niej. Zostają jeszcze... Eula się nie zjawi, to jeszcze Albedo i Venti.
 
Znaczy, mam nadzieję że Venti przyjdzie, wolałabym żeby nie spędzał świąt sam... W razie czego może spać u mnie w pokoju, na ziemi oczywiście.
 
Dla Albedo wezmę zioła i minerały przydatne w alchemii, a dla Ventiego? O, może zrobię mu własnoręczną ozdobę na lirę? Pewnie nie będzie idealna, ale trudno, do tego kupię mu butelkę wina, niech ma.
 
Poszłam do Angel's Share, przywitałam się z Diluciem który czytał książkę, i weszłam po schodach do mojego pokoju. Wzięłam pieniądze, byłam zdziwiona że jest ich aż tyle. W końcu wzięłam wszystkie oszczędności z domu.
 
Najbliższy sklep... Marjoirie. Nic godnego uwagi tam nie było, kupiłam tylko jeden długi srebrny wisiorek, i jeden krótszy złoty.
 
Poszłam do sklepu prowadzonego przez znajomą prodróżnikczkę, Aanyę. Sprzedawała tam minerały i inne znalezione rzeczy. Gdy zbiżyłam się do straganu, Aanya zauważyła mnie i powiedziała:
 
-Charlotte? Słyszałam o-
 
-Jeszcze raz ktoś poruszy temat Alana to się zżygam. - przerwałam jej
 
-Hahah. Zawsze taka byłaś, ale co chcesz kupić i dla kogo? - zmierzyła mnie wzrokiem.
 
-Prezenty dla przyjaciół. - odprałam.

  -To wybierz coś, muszę zająć się innymi klientami. - odeszła obsługiwać innych.
 
Zobaczyłam mały złoty wisiorek z ametystem i już wiedziałam co kupię dla Lisy. Został jeszcze Kaeya... Szukałam i szukałam, aż w końcu znalazłam srebrna zawieszkę z wizerunkiem lisa. Nie wiem czemu, pan Kaeya strasznie kojarzył mi się z lisem.
 
-Aanya! Po ile te dwa wisiorki? - spytałam.
 
-Dla ciebie za darmo. A właśnie, wzięłaś się za zielarstwo, no nie?
 
-No... A co? - zdziwiłam się.
 
-To wybierz sobie coś z tamtąd. - wskazała na pudełka leżące po drugim stronie straganu.

  Podeszłam do nich, były tam mieszanki ziół z Sumeru i Inazumy. Były tam też minerały, więc prezent dla Albedo też miałam załatwiony. Wybrałam kilka paczek ziół dla siebie, dwie paczki i kilka minerałów dla Albedo. Wzięłam też kilka kryształowych koralików dla Ventiego.
 
Gdy już chciałam płacić Aanya powiedziała:
 
-Już mówiłam że masz wsiąść to sobie za darmo.

  -Zapomnij. - wyciągnęłam sakiewkę z Morą.

  -Nie przyjmę kasy od ciebie. A teraz papa, inni klienci mnie wołają. - pożegnała się.
 
Pomyślałam że przecież nie mogę nie zapłacić za zakupy. Skorzystałam z nieuwagi dziewczyny i położyłam wyliczone pieniądze na blacie.
 
Szybko odbiegłem w stronę sklepu z ubraniami, Aanya zdążyła zawołać za mną:

  -Idiotka!
 
-Aha! Wpadnij kiedyś do Angel's Share! - odpowiedziałam.
 
Późniejsze zakupy minęły spokojnie, dla Diluca kupiłam ciemnoczerwoną hustkę ze zdobieniami, a dla Jean książkę, komedię romantyczną. Pomyślałam że kupię jeszcze po dużej tabliczce czekolady dla każdego, i to też zrobiłam.
 
Gdy dotarłam do tawerny musiałam jakoś przemknąć się niezauważoną przez Diluca, na szczęście obsługiwał klientów i mnie nie zauważył. Pobiegłam szybko odłożyć prezenty, zabrałam fartuch i zbiegłam na dół, w końcu miałam zacząć normalnie pracować.
 
-Przepraszam że tak długo czekałeś, robiłam coś ważnego. - wytłumaczyłam się.
 
-Tiaaa... Byłaś kupić prezenty, prawda? - powiedział grzebiąc w szafce.
 
-Serio? Weź może udawaj chociaż że nic nic nie wiesz...- odparłam

  -Dobra, tylko się tak z tobą droczę.- Myślę że Diluc był dla mnie czymś w rodzaju ojca którego nigdy nie miałam.
 
Tata zostawił nas gdy byłam mała, matka się nami zajmowała ale umarła jakieś 5 lat temu. Później opiekowali się nami ludzie z wioski.
 
-Ventiego dzisiaj też nie ma, wiesz co mogło się stać? - spytałam czyszcząc kufle.
 
-Może jest chory i leży w łóżku, nie wiem.
 
-W ogóle to wiesz gdzie on mieszka? - dalej dopytywałam.
 
-A kto go tam wie, możliwe nawet że nie ma domu.
 
To było dla mnie za dużo. Chłopak miał spędzić święta sam, i to jeszcze na ulicy!? No chyba nie.
 
Wyszłam na stół stojący po środku tawerny, ludzie zwrócili głowy w moją stronę.
 
-Kojarzy ktoś barda imieniem Venti? - spytałam głośno.
 
-Venti? Oczywiscie że go znamy. - odpowiedział jeden z tłumu.
 
-Świetnie. Dla tych którzy nie wiedzą, chłopak mojego wzrostu, ma długie granatowe włosy które zaplata w warkocze. Nosi brązowy, przykrótki płaszcz. Widział go ktoś przez ostatni tydzień? - ciągnęłam wypowiedź.
 
-Dzisiaj siedział na Dębie Vanessy, widziałem. Potem poszedł w stronę Mondstadtu. - powiedział jeden ze strażników Knights of Favonius siedzący w rogu tawerny.
 
-Wydaje mi się że pół godziny temu siedział na schodach za Cat's Tail, tą kanjpką gdzie pracuje Diona. - inny pijak zawołał. Ciekawe że pół godziny wystarczyło żeby się upić.
 
Zeszłam ze stołu i zapytałam:
 
-Diluc, mogę?
 
-Idź, ale wracaj szybko. - opowiedział tylko.
 
Narzuciłam byle jak płaszcz i pobiegłam w stronę Cat's Tail.
 
-Widzisz, kolejne święta spędzamy na ulicy. Dobra, może jeszcze nie ma świąt, ale nie warto robić sobie bezsensownej nadzieji. - usłyszałam znajomy głos.

  Zobaczyłam za róg budynku, Venti siedział na schodach patrząc w górę, w jego oku można było zobaczyć tęsknotę i nostalgię. Szczerze? Chciało mi się płakać, przecież był taki beztroski i wesoły.
 
-Venti? - podeszłam w jego stronę. - Dlaczego ty...

  -Co? Wolałaś mnie w tej weselszej wersji? - zaśmiał się pod nosem.
 
-Nie, ja po prostu... - Nie wiedziałam co powiedzieć. Usiadłam obok niego na schodach i położyłam głowę na jego ramieniu. - Wiesz że przy nas nie musisz chować uczuć, prawda?
 
-Tiaa... - Venti chyba nie chciał przyjąć tego do wiadomości.
 
-A teraz idziemy. - wstałam i pociągnęłam go za rękę. - Bez dyskusji.
 
-Dobra no, już idę. - podniósł się powoli i otrzepał śnieg z włosów.
 
Szliśmy tak za rękę rozmawiając o pierdołach, chyba stary, wesoły Venti wrócił na najbliższy czas.
 
Gdy dotarliśmy do tawerny, wepchnęłam chłopaka na stołek barowy i powiedziałam Dilucowi żeby zrobił mu ciepłej herbaty.
 
-Nie mam pieniędzy. - Venti powiedział zrezygnowany.

  -Jeśli Dilucowi aż tak szkoda, to potrąci mi z pensji. - powiedziałam, a Diluc wzruszył ramionami. - Będziesz musiał ubrać moje ciuchy, jesteś kompletnie przemoczony. Chodź na górę.
 
Dałam mu ciepły wełniany sweter i luźne spodnie, tyle miałam.
 
-Ej no, co za różnica skoro i tak będę spać na jakiejś ławce. - protestował.
 
-Nie ma mowy. Śpisz tutaj, dziś, jutro i jeśli będzie trzeba to do końca świata. - odparłam stanowczo.
 
-Diluc nie da mi przecież pokoju. - ciągnął dyskusję.

  -Śpisz ze mną, muszę mieć cię na oku. A teraz masz się przebrać i za dziesięć minut widzę cię na dole. - skończyłam kłótnię.
 
-Dobra, już dobra... - jeszcze coś tam burczał pod nosem, ale nie zwróciłam na to uwagi.
 
Wyszłam z pokoju i po raz drugi ubrałam fartuch, zbiegłam na dół i weszłam za bar.

  -Czemu się tak o niego martwisz? - Diluc zapytał.
 
-Bo czuję że jest z nim coś nie tak.
 
-Niezła jesteś. Rozumiem że będzie spał z tobą w pokoju?
 
-Tak. Muszę pilnować żeby nie spierdolił.
 
-Charlie! Wyrażaj się, mamy klientów. - skarcił mnie.
 
-Okej, przepraszam.
 
Venti zszedł na dół w ubraniach które mu dałam i rzucił się na herbatę przygotowaną przez barmana.

  Przez cały wieczór niewiele się odzywał, przynajmniej jak na niego. Gdy było już po północy i nie było już dużo gości w tawernie poszłam z Ventim do pokoju. Przebrałam się do piżamy i poszliśmy spać, ja na łóżku a chłopak na materacu na ziemi.
 
W nocy chciałam się wymknąć żeby przygotować prezenty, ale Venti mnie zatrzymał:
 
-I kto tu ucieka? Zostań... Proszę...
 
 
 

 

Like a Bird, in the Sky. | Venti x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz