Maj zeszłego roku
Nyla- Nyla! Muszę ci kogoś przedstawić! - usłyszałam głos Willow z drugiego końca pokoju, a potem dostrzegłam, jak do mnie macha, żebym na pewno ją zauważyła.
Wygląda na to, że jest w całkiem dobrym humorze, chociaż imprezy to zupełnie nie jej żywioł. Może sama okazja, czyli świętowanie jej piętnastych urodzin wprawiło ją w tak dobry nastrój. Albo (broń Boże) dolali jej coś do napoju i moja przyjaciółka mimowolnie stała się bardziej radosna. Nie było się jednak nad czym zastanawiać, w końcu ani ona, ani ktokolwiek z niewielkiej liczby gości by się do tego nie przyznał. Tak czy siak miło było zobaczyć ją tak radosną.
Sama nie wiedziałam, jakim cudem Willow zgodziła się na to całe przedsięwzięcie. Ogólnie jest jedną z najbardziej nieugiętych osób jakie znam, ale tym razem dała się przekonać przez naszych znajomych. Potem nawet jej brat Charlie zajął się ich rodzicami i przedstawił na tyle przekonujące argumenty, że zdecydowali tę noc spędzić poza domem, oczywiście ani słowem nie wspominając o naszych planach. Wszystko poszło jak z płatka, co tylko nas jeszcze bardziej nakręciło.
Jednak najbardziej byłam zdziwiona, że zgodziła się, aby Aaron Davenport tu był. Przecież jest strasznym bucem, a jedynym co ich łączy jest tenis, choć to też za dużo powiedziane, bo to sport indywidualny. Jednak skoro się zjawił, to moja przyjaciółka musiała mieć tym jakiś większy interes, a przynajmniej w to chciałam wierzyć.
Nie zdziwiłabym się gdyby powodem nagłej uległości Anderson było odkrycie, że bycie w centrum uwagi jest świetne, ale to byłoby kompletnie nie w jej stylu. Pewnie miała nagły przebłysk, że chce bardziej się socjalizować i przeżyć cos szalonego. Ale to jej nie usprawiedliwia. Jak mogła nie zaprosić Joela, a zaprosić Davenporta?! Znowu się na niego uwzięła, ciekawe co tym razem mogła sobie ubzdurać.
Upraszczając całą sytuację: Willow i Joel, moi najlepsi przyjaciele, nie przepadają za sobą. Minęły już praktycznie lata, a ja nadal nie dostałam odpowiedzi na pytanie "Dlaczego?". Jakby liczyli na to, że po prostu się z tym pogodzę. Ich niedoczekanie. Gorzej jeśli nie mają żadnego powodu.
Nie ukrywam, jest to dość duży kłopot, tym bardziej, żeby spędzać z nimi tyle samo czasu. Na szczęście oboje należą do większych grupek, z którymi trzymam się także ja, więc wtedy po prostu spotykam się z większą ilością ludzi. Nie zmienia to faktu, że czasami zwyczajnie wygodniej byłoby spędzać czas we trójkę. To tylko potwierdza, że w życiu nie można mieć wszystkiego.
Willow dotarła po kilku minutach, gdyż po drodze zatrzymało ją kilka osób, na małą pogawędkę, czy bóg wie co innego. Za nią szedł o wiele wyższy chłopak, którego już wcześniej dzisiaj widziałam. W panujących ciemnościach niewiele widziałam, lecz na pewno miał ciemne włosy, starannie ułożone. Kiedy podszedł zauważyłam mocno zarysowane kości policzkowe i niewielkie oczy, ale ich kolor nadal pozostawał dla mnie nieznany. Na sobie za to miał zwyczajne, czarne rurki i ciemnoczerwoną koszulę.
I robił całkiem dobre wrażenie.
- Nyla, przedstawiam tobie Coltona. Jedyną dobrą część Davenporta, czyli jego najlepszego ziomka.
- Słyszałem to! - gdzieś z oddali wrzasnął Aaron.
- Taki był zamiar. Niech wie, co o nim myślę. - Willow pozostała niewzruszona.
- Wolałbym jednak być samodzielną jednostką -odezwał się Colton. - Miło mi cię poznać, Nyla.
- Mi również. Czyli to jest ten twój tajemniczy znajomy, o którym nic mi nie chciałaś powiedzieć?
Dopiero po chwili mnie olśniło, że co jakiś czas Willow wspominała mi o jednej osobie w różnych opowieściach, ale nigdy nie chciała mi zdradzić, o kogo jej chodzi.
- Można tak powiedzieć. Chciałam tylko, żebyś się niczym nie sugerowała. Wiem, że Davenport by cię odstraszył. Ale mogę zapewnić, że Colton raczej go nie przypomina, moim skromnym zdaniem.
- Dziękuję za szczerą recenzję mojej osoby. I obgadywanie mojego najlepszego przyjaciela przy mnie. - Wyraźnie było widać jak przewrócił oczami, aż nie mogłam powstrzymać śmiechu.
- Willow jest czasami zbyt szczera, nie przejmuj się tym.
- Trochę się zmęczyłam - przyznała Willow, ignorując to, co przed chwilą o niej powiedziałam - może usiądziemy razem i po prostu pogadamy? Reszta na pewno przeżyje beze mnie.
Oboje zgodziliśmy się na tą propozycję. Udaliśmy się do jadalni i wygodnie się tam rozsiedliśmy.
To pomieszczenie jest równie piękne, co reszta domu Andersonów. W klasycznym stylu, jednak nie zbyt przestarzałym. Meble w odcieniu ciemnego drewna, z fantazyjnymi zdobieniami. Na środku stół z sześcioma krzesłami Po drugiej stronie od drzwi gablota z robiącą wrażenie porcelaną i zastawą (pewnie przekazywaną z pokolenia na pokolenie). Oprócz tego delikatne, trzymające się w pionie rośliny nieznanego mi gatunku. Nad nami wisiał złocisty kandelabr, w nieco mniejszej formie. A to wszystko dopełniały beżowe ściany i nieco ciemniejsze, również zdobne zasłony.
Rodzice Willow są specyficznymi osobami, ale na pewno nie można odmówić im gustu.
W pierwszym momencie Colton niezbyt przykuł moją uwagę, nie licząc jego wyglądu. Nic takiego się w nim nie wyróżniało. Taki trochę typ "niegrzecznego chłopca" ale nie do końca. Dopiero jak zaczął mówić nieco więcej o sobie, żebym mogła stworzyć szerszy obraz jego osoby, nieco bardziej mnie zaciekawił. Ale jak dotąd nie powiedział nic o muzyce, Joel uznałby to za zły znak. Ja jednak słuchałam dalej, ludzie interesują mnie sami w sobie, to jacy się stają w różnych sytuacjach, jaki mają światopogląd i podejście do życia. W takich sytuacjach niewiele się odzywam, chce najpierw wiedzieć, z kim mam do czynienia i dopasować się do rytmu rozmówcy.
Colton chodzi do naszej szkoły, nawet do tej samej klasy co Aaron, a co za tym idzie - także do tej, co Davis. To wydawało mi się strasznie dziwne, że wcześniej nie kojarzyłam jego twarzy. Możliwe, że Davenport skupia na sobie całą uwagę otoczenia, taki już jest.
Dowiedziałam się, że Colton lubi imprezować, chociaż to nie jest jego zainteresowane, całe szczęście. Ja też mam dużą potrzebę kontaktu z ludźmi, jednak uzależnianie swojego życia tylko i wyłącznie od tego nie jest, według mnie, dobrym sposobem. Ale oprócz tego niewiele mówił o swoich hobby, co oznacza, że albo nie chciał się tym podzielić, albo takowego nie posiada. W tym akurat nie ma nic złego, niektórzy ciągle poszukują, czasami bezskutecznie. Wydaje się, że we wszystkim są tak do bólu przeciętni, że w oczach innych są po prostu słabi.
Kurde, znowu zaczynam diagnozować ludzi i sobie dopowiadać. Na razie Colton powiedział dwa zdania na ten temat, nie ma co wysuwać przedwczesnych wniosków. Może jednak odziedziczyłam coś po tacie-psychologu, chociaż na pewno nie chce iść w tym kierunku.
Z jego anegdotek wynikało, że ma mnóstwo znajomych i całkiem sporą grupę bliższych przyjaciół. Tę informację nawet sam potwierdził, pokazując kilka zdjęć z imprez, na których ostatnio był. I na pewno nie ma nic przeciwko powiększaniu tego grona, skoro najpierw nawiązał kontakt z Willow, a teraz chętnie rozmawia ze mną.
- Dosyć tego, chodźmy jeszcze zatańczyć - przerwał Colton. - Nyla, idziesz ze mną?
- Jasne! - Choć bardzo dobrze mi się rozmawiało, powoli energia zaczynała rozpierać mnie od środka. Czas na trochę szaleństwa.
- Ja zaraz dołączę - poinformowała Willow.
Czyli jednak wszystko z nią w porządku. Trochę przesadziła z kontaktami międzyludzkimi, przyda jej się jeszcze chwila spokoju.
Wróciłam z nowym znajomym do salonu, gdzie akurat zaczęła się jedna z moich ulubionych piosenek od lat czyli "Ocean Drive". Moje ciało samo zaczęło się ruszać pod wpływem doskonale znanej melodii.
Przez większość czasu nawet nie znałam tytułu tej piosenki, gdyż te dwa słowa nie pojawiają się w tekście ani razu. Nie zmieniło to faktu, że pokochałam tą piosenkę niemal od pierwszego przesłuchania, choć było to lata temu i niewiele jeszcze wtedy wiedziałam o muzyce.
Coltonowi chyba udzieliła się moja energia i dotrzymywał mi kroku. W tamtym momencie zyskał trochę więcej mojej aprobaty.
Świat na chwilę się zatrzymał, za bardzo wczułam się w piosenkę. Ale to nie miało większego znaczenia, wpadłam w stan takiej euforii, że nie mogłam tego zignorować. Byłam tylko ja i muzyka.
Dobrze, że dzisiaj założyłam moją ulubioną, turkusową sukienkę przed kolano, z rozkloszowanym dołem, przynajmniej nie przeszkadzała mi w tańczeniu.
Nagle wszyscy zamarli w bezruchu, choć nie wiedziałam dlaczego. Czując, że to nie zwiastuje nic dobrego, ja też przestałam tańczyć, co nie było dla mnie łatwe. Dlaczego akurat w takim momencie musiało się coś stać? Ktoś w międzyczasie ściszył muzykę, a ja w końcu się obróciłam i zobaczyłam niezbyt wysokiego, lecz młodego mężczyznę. Który na dodatek wyglądał przerażająco.
- Co tu się wyprawia? - Bardzo niski głos rozległ się po salonie, do którego zajrzał tajemniczy gość.
Przeszły mnie ciarki, nie dość, że wygląda strasznie, to tak samo brzmi!
- Zachary?! Co ty tu robisz, i to o tej godzinie?! - Charlie wydawał się nie mniej wściekły od tego starszego.
Coś zaświtało mi w głowie, słysząc imię Zachary, jednak nie miałam pojęcia, co takiego. Nadal byłam okropnie zagubiona w tej całej sytuacji.
- Mógłbym zapytać o to samo. Gdzie są rodzice?
- Nie wracają na noc - krótko odparł Charlie.
- Co to w ogóle ma być? Pozbywasz się rodziców i robisz jakąś wielką libację?!
Nawet jego wyraz twarzy wyrażał wściekłość. Brwi stały się niemal jedną kreską, mogłabym przysiąc, że nawet jego źrenice zmniejszyły się do nienaturalnych rozmiarów. Mógł to być jednak tylko wytwór mojej przerażonej w tamtym momencie wyobraźni.
- Uspokójcie się obaj. - Do akcji wkroczyła Willow. - To był mój pomysł.
To prawda, ale o co w tym wszystkim chodzi? Nadal stałam w tym samym miejscu, w którym mnie zastano, jednak niektórzy zaczęli powoli się zbierać, wyczuwając napiętą atmosferę, a co za tym idzie - problemy.
- Twój pomysł? Jesteś pewna, że nie chcesz po prostu chronić tyłka swojego starszego brata? - młody mężczyzna ewidentnie nie dowierzał.
Salon zaczynał robić się pusty. Na razie nie chciałam podejmować żadnych decyzji, w końcu chciałam nocować u Willow. Jednak intuicja coraz głośniej podpowiadała mi, że to może się nie udać.
- Jakbyś nie pamiętał, to jutro są moje urodziny.
- Wiem, ale to nie daje ci przyzwolenia na takie wybryki - odpowiedział sucho na zarzut mojej przyjaciółki.
Willow się nadąsała, widząc jak nie może dotrzeć do swojego rozmówcy.
Przy okazji, kiedy żadne z rodzeństwa nie kłóciło się z Zacharym, ten wyprosił resztę ludzi, która pozostała twierdząc, że "impreza się skończyła" i że to bardzo oczywisty fakt. Od razu Willow chciała zaprotestować, żebym ja została, jednak najstarszy z grona nie chciał słyszeć ani jednego głosu sprzeciwu. Zgodził się jedynie, bym pomogła szybciej posprzątać, jednak potem miałam wracać do domu. Przynajmniej mogłam się czegoś dowiedzieć.
- Poczekam na ciebie na zewnątrz - rzucił szybko Colton, i również wyszedł, zanim zdążyłam zaprotestować.
Jak najszybciej wzięłyśmy się za zbieranie śmieci rozrzuconych po całym pokoju, oraz za czyszczenie ewentualnych zabrudzeń, głównie po wylanych napojach. Zachary zadecydował, że pieczę nad nami może sprawować Charlie, więc on pójdzie się położyć. Zostaliśmy w salonie w początkowym składzie, sprzed kilku godzin. W końcu postanowiłam zapytać o tajemniczego przybysza.
- Zachary to nasz starszy brat. W domu pojawia się dosłownie dwa razy w roku, więc nic dziwnego, że nawet go nie kojarzysz.
Wtedy wszystko nabrało sensu. Faktycznie, z wyglądu bardzo przypominał resztę rodziny Anderson, miał nieco ciemniejszą karnację i czarne włosy, oraz charakterystyczny podłużny i lekko szpiczasty nos. Willow rzadko o nim wspominała, a ja nie dociekałam, dlaczego tak jest. Moja ciekawość została jednocześnie zaspokojona i pobudzona. Po tej sytuacji było widać, dlaczego młodsze rodzeństwo nie przepada za Zacharym, jednak czułam, że może kryć się za tym coś więcej. Zdecydowanie to nie był dobry moment na takie pytania, więc powstrzymałam się i grzecznie pomogłam posprzątać.
Kiedy wyszłam z domu, Colton faktycznie jeszcze tam był. Stał podpierając kolumnę podpierającą przedni daszek, okrywający wejście. Zawsze doceniałam takie drobne gesty, w końcu sprzątanie nie zajęło mi pięciu minut, bliżej było do pół godziny. A jednak on tyle czekał.
- Wiesz, poradziłabym sobie sama - powiedziałam nieco prowokująco, chcąc wiedzieć, co nim kierowało.
- W to nie wątpię, jednak chodzenie na dworze samemu o tej godzinie nie jest zbyt odpowiedzialne. Tym bardziej, jak jesteś dziewczyną. Bez urazy - wytłumaczył.
- Spoko, to ma dużo sensu. Tak naprawdę bałabym się iść sama, ratujesz mi życie - przyznałam.
On tylko delikatnie się zaśmiał.
Odprowadził mnie praktycznie pod sam dom, choć go przekonywałam, że na mojej ulicy już dam sobie radę.
Mój dom nie jest aż tak daleko od domu Willow, wyjdą może ze trzy ulice, ale najkrótsza droga jest niczym labirynt, trzeba dokładnie zapamiętać, ile razy skręcić w prawo, ile w lewo. Dodatkowo dom Andersonów stoi w naprawdę niewielkiej uliczce, co najmniej dwa razy mniejszej od mojej ulicy, dlatego łatwo ją pominąć.
Jeszcze zanim Colton poszedł w swoją stronę, wymieniliśmy się numerami telefonów i kontaktem do Messengera, z którego korzystam o wiele częściej niż ze zwykłych wiadomości.
Całe szczęście znalazłam klucze do domu, które schowały się gdzieś na dnie mojej torebki. Nieważne jakich rozmiarów, klucze zawsze muszą się w niej zawieruszyć, takie są zasady wszechświata. Tym razem była ona raczej średniego rozmiaru, więc poszukiwania nie trwały w nieskończoność. Zdążyłam się jednak nieco spocić, choć na dworze panował chłód.
W końcu dostałam się do środka. O dziwo, moi rodzice jeszcze nie spali, i najzwyczajniej oglądali sobie film, co działało jedynie na moją niekorzyść. Szybko pocieszyłam się w myślach, że będę miała za sobą tłumaczenie się, dlaczego wróciłam do domu (jakkolwiek by to nie brzmiało). O wiele niezręczniej byłoby, jakby już spali i dopiero rano się zorientowali, że nie jestem u Willow.
Od razu ich spojrzenia powędrowały na mnie.
- Chcesz nam coś wyjaśnić, Nyla? - padło spodziewane pytanie.
Tak więc opowiedziałam, o wszystkim, co wydarzyło się tego wieczoru, od początku do końca, wraz z tym, dlaczego znalazłam się w domu. Kiedy skończyłam, zapadła niezręczna cisza. Mama chyba myślała nad dobrą odpowiedzią.
- Czyli szłaś sama przez osiedle o drugiej w nocy?
Naprawdę tylko to wychwyciła z całej mojej wypowiedzi?! Całe szczęście miałam swoją ripostę i wyprowadziłam mamę z błędu. Ona odetchnęła z ulgą, lecz zaraz potem wtrącił się tata:
- Czyli mam dobrze rozumieć, że urządziłyście przyjęcie bez wiedzy rodziców Willow?
Technicznie niestety miał rację, jednak nie miałam zamiaru tak po prostu się do tego przyznawać. To byłoby jak skazywanie siebie na porażkę, oraz dodatkowy szlaban. Postanowiłam więc owinąć prawdę w ckliwą historyjkę, która też nie była kompletnym kłamstwem. W końcu państwo Anderson nigdy nie zgodziliby się na takie przedsięwzięcie, a to "było ogromnym marzeniem" Willow, by móc świętować tak ważny dzień ze znajomymi. Zachary odegrał w tej opowieści rolę wspólnika złoczyńców (oraz niszczyciela marzeń), który zjawia się niespodziewanie i niweczy nasze plany.
To zdawało się przekonać moich rodziców, albo po prostu postanowili spojrzeć łaskawym okiem na ten niewielki wybryk. Takim sposobem mogłam spokojnie udać się do pokoju. Zanim jednak położyłam się do łóżka, napisałam do Willow, że ma zadzwonić albo napisać jak tylko będzie mogła (byle nie nad ranem).
Ciężko było mi się skupić na zasypianiu, nadal jeszcze buzowały we mnie przeżycia z całego dnia. Ten cały Colton jest całkiem intrygującą osobą, ale po jednym spotkaniu w takich okolicznościach ciężko było określić coś więcej. Z natury jestem ciekawska, więc moja głowa pękała wręcz od męczących mnie pytań nie tylko na jego temat, ale także o najstarszego z rodzeństwa Anderson.
Po południu następnego dnia wybrałam się na szlajanie po mieście z Joelem i Isabellą. Całkiem spodziewanie Willow dostała szlaban, co było jeszcze bardziej przygnębiające wiedząc, że to tej soboty, czwartego dnia maja wypadały faktyczne urodziny mojej przyjaciółki. Z tego, co mi opowiedziała wynikało, że jednak jej rodzice wrócili do domu - uradowani wieścią o powrocie ukochanego syna do domu, oraz wściekli i zawiedzeni zachowaniem młodszych dzieci. Nawet Charlie został ukarany, choć chciał tylko pomóc. To cud, że w ogóle czegokolwiek się dowiedziałam, bo zaraz po tym Willow została odcięta od reszty świata (to znaczy, rodzice zabrali jej wszystkie sprzęty, które mogłyby posłużyć do komunikacji).
Nasze plany kompletnie się posypały, jednak ja postanowiłam świętować w jej imieniu, więc gdy zadzwonił do mnie Davis, nawet się nie zastanawiałam. Dodatkowo, żeby było więcej frajdy, zaprosiłam Marlee. Mogłam mieć tylko nadzieję, że Anderson się na mnie nie obrazi, gdyż wyglądało to wszystko, jakbym była naprawdę wyrodną przyjaciółką.
Marlee Sullivan to nasza znajoma (a może nawet przyjaciółka?) z sąsiedztwa. Niegdyś mieszkała obok Willow, jednak jakiś rok temu przeprowadziła się z rodzicami do centrum Melbourne, czyli jakieś pół godziny drogi od Port Springs. Głównie dlatego nadal mamy ze sobą kontakt, gdyby wywiało ją gdzieś do Sydney, albo do stolicy, byłoby naprawdę ciężko.
Około godziny szesnastej dziewczyna dotarła do mojego domu, a raczej została przywieziona przez mamę (jeden z niewielu plusów nadopiekuńczych rodziców, a takich właśnie posiada Marlee), więc razem poszłyśmy na miejsce spotkania z pozostałą dwójką. Tym razem nasza przygoda zaczynała się od plaży. Na zewnątrz robiło się coraz chłodniej, jesień zadomowiła się na dobre, jednak wtedy praktycznie nie było wiatru, więc automatycznie było nieco cieplej i trzeba było wykorzystać tę sytuację.
Okazało się, że jeszcze ich tam nie było, więc miałyśmy chwilę na rozmowę tylko we dwie. Marlee również była zaproszona na urodziny Willow, jednak nie pojawiła się tam z jednego, prostego powodu - mama jej nie pozwoliła (to minus posiadania nadopiekuńczych rodziców). Przyjrzałam się jej nieco dokładniej. Chyba nieco urosły jej włosy, w kolorze nieco spłowiałego blondu, co w jej przypadku nie było zaskakujące. Zawsze cieszyła się, że tak szybko rosną, jednak skarżyła się na ich grubość, a raczej jej brak.
Jednak oprócz tego niewiele się zmieniła, nadal jest tą samą, filigranową wręcz Marlee, która wygląda na młodszą, niż w rzeczywistości jest. I również na każdym kroku udowadnia, że ten wygląd to jedynie pozory, a tak naprawdę jest niesamowicie ciekawa świata i dobrze się w nim odnajduje. Łatwo jej nawiązywać kontakty i czasami potrafi być pyskata, co nie zawsze jest tak bardzo złą cechą. Dlatego jej historie z nowej szkoły są raczej wypełnione szalonymi przygodami niż narzekaniem na inne otoczenie.
W końcu zjawili się Joel i Isabella. Dziewczyna jak zawsze wyglądała nienagannie: pięknie ułożone, czarne włosy do ramion, stonowany, ale dodający uroku makijaż i świetnie dobrane ubrania - beżowy, zawiązywany płaszcz, ciemne rurki i botki. Wszystko idealnie podkreślało bogate kształty jej ciała.
Za to Joel wyglądał... jak Joel. Nieco roztrzepany, ale zawsze ze swoim dziwnym urokiem.
- Cześć Joel - pierwsza przywitała się Marlee. - A ty musisz być Isabella, miło mi.
- Mi również. Jesteś przesłodka! - Zachwyciła się Isa, zakrywając dłońmi pół twarzy. Nigdy nie szczędzi sobie szczerych i emocjonalnych reakcji, nawet gdyby miały one być niezbyt miłe.
Marlee wyraźnie się zmieszała, nie wiedząc jak na to zareagować. Normalnie nie byłaby zbyt zadowolona, jednak tym razem było to tak przekonujące, że nie potrafiła się zezłościć i ostatecznie zwyczajnie podziękowała za komplement.
- Nyla, jak było wczoraj u Willow? - do rozmowy włączył się Joel.
Aż cała się rozpromieniłam, po cichu czekałam na to pytanie, a Davis zdawał się czytać mi w myślach. Dlatego także on, Isa i Marlee zostali zaszczyceni opowieścią poprzedniej nocy. Ogólnie uwielbiam opowiadać ludziom moje historie i anegdotki, nawet jeśli były one obiektywnie nudne. Mam także wrażenie, że inni zawsze mnie wtedy słuchają, co cieszy mnie podwójnie. Mogę podzielić się swoimi przeżyciami i jeszcze dostaję do tego uwagę słuchaczy. Dwie pieczenie na jednym ogniu, same plusy.
- Poznałam jednego chłopaka - wyznałam na końcu.
- To zdecydowanie musisz mi zdradzić więcej! - Isa jak zwykle się podekscytowała, kiedy tylko temat zszedł na chłopaków. - Kto to taki, jeśli mogę wiedzieć?
- Nazywa się Colton i był naprawdę bardzo miły, nawet potem odprowadził mnie do domu i w ogóle.
Dopiero kiedy przekazałam wszystko co chciałam, zauważyłam kwaśną minę Joela. Isabella też nie wyglądała na niezadowoloną.
- Coś nie tak? - zapytałam, nieco stroskana tak dziwną reakcją.
- To nic takiego. Po prostu jest jeden gościu, za którym nie przepadam i też nazywa się Colton. Tylko złe skojarzenie.
Od razu kamień spadł mi z serca, faktycznie nie było się czym przejmować. Też czasami dane imię kojarzy mi się tylko i wyłącznie z osobą, której nie lubię. Znam tylko jednego Aarona, ale gdybym poznała innego pewnie też niezbyt dobrze by mi się kojarzył, dopóki nie poznałabym go bliżej.
Ostatecznie to podjęłam bardzo dobrą decyzję o doborze towarzystwa. Przez chwilę martwiłam się o Marlee, w końcu jest z nas najmłodsza, a między nią i Joelem są dwa lata różnicy (a rocznikowo nawet trzy, ale to dłuższa historia). Jednak moje obawy były bezpodstawne, dziewczyna naprawdę dobrze się wpasowała, a nawet zaczęła dogadywać z Isą, aż poczułam się nieco zazdrosna. Później nawet Willow dała radę zadzwonić przez wideo rozmowę, więc mogła się trochę poskarżyć, a my złożyć jej życzenia i trochę ją podnieść na duchu. Ostatecznie wyszło całkiem nieźle, choć nie ukrywam, że liczyłam na nieco inny obrót spraw.
CZYTASZ
Healer
Novela JuvenilHistoria o bolesnym zerwaniu, doświadczonego przez dziewczynę dopiero odkrywającą świat romantycznych relacji. A także o tym, jak druga osoba może wpłynąć na czyjeś życie. I o światełku w tunelu, które może być niesione przez najmniej oczekiwaną oso...