CZĘŚĆ DZIESIĄTA

55 6 0
                                    



„Seks to uczucie wprawione w ruch."
Mae West

- Tobie zawsze chodzi o seks, prawda? - zapytał Malfoy figlarnie, a jego wręcz zapraszające do pocałunku wargi (nie, nie zapraszające, po prostu wargi) wygięły się w krzywy uśmieszek. Harry zapragnął zetrzeć mu go z twarzy, najlepiej używając ust, języka i zębów.
(A potem wargi Malfoya byłyby wilgotne i czerwone niczym wiśnie, jego oddech stałby się ciężki, spomiędzy rozchylonych nieznacznie ust wydobyłby się jęk...)
- Widzisz? Założę się, że właśnie w tym momencie krążą ci po głowie nieczyste myśli o mnie i dżemie truskawkowym*. Masz to wypisane na twarzy. Gdzie się podział twój wstyd?
Harry stwierdził, że nie była to sprawiedliwa ocena. Z początku to zawsze Malfoy tego chciał, a on dawał za wygraną. To Ślizgon był kimś, kto wykuł z niego pewien kształt (oklepując i ostukując jak młotkiem nie było tu dobrą metaforą ani właściwym wyobrażeniem), zmieniając go w coś zupełnie innego.
Niesprawiedliwym był również fakt, że gdy tylko Malfoy napomknął o dżemie, Harry zaczął myśleć o nim niekoniecznie w kontekście śniadania.
- Do ciężkiej cholery, Malfoy... - warknął, starając się bronić, bo gdyby nie obrócił w gniew rosnącego w nim pożądania, nie wiedziałby, co zrobić. - Chcesz mi powiedzieć, że wyciągnąłeś mnie tu w środku nocy i mam nie oczekiwać seksu...
- Jakież to dla ciebie typowe, Potter. Zawsze wyciągasz pochopne wnioski - przerwał mu Ślizgon bezceremonialnie.
I on chciał się z nim pieprzyć? Och, proszę.
Oczywiście, że chciał, nawet bardzo! Pewna część jego ciała protestowała nader żarliwie.
Był tak zajęty sprzeczaniem się z tą właśnie częścią siebie, że nie zauważył, jak Malfoy zaczyna zbliżać się w jego stronę, dopóki nie stanął tak blisko, och, tak boleśnie blisko, że Harry mógł złapać go za szaty i jednym szarpnięciem zmniejszyć odległość pomiędzy nimi.
Harry sapnął, gdy poczuł, jak smukła dłoń łapie go za krocze.
- Posiadasz umiejętności słuchania ze zrozumieniem na poziomie głuchego słonia - stwierdził Malfoy. - Ale czy kiedykolwiek powiedziałem, że mi to przeszkadza?

***

"Jeśli walczysz z potworami, musisz uważać, by samemu się nim nie stać. To tak, jakbyś długo wpatrywał się w otchłań - ona również wpatruje się w ciebie."
Friedrich Nietzche

Draco maluje. Miesza farby palcami, których oślizgły chłód przywiera do jego skóry i papieru. Tuż obok jego nosa widnieje pomarańczowo-niebieska plama i Harry musi oprzeć się pragnieniu, by napluć na serwetkę i zetrzeć ją. Jego obrazki są dziecinne, kanciaste, mimo to w jakiś sposób wyrafinowane w swym prymitywizmie, podobne do tych, które pozostawili po sobie ludzie na skalnych ścianach. Maluje narowiste hipogryfy, uzbrojone w kły, wielkie czarne psy, plamy czerni i szarości na błękitnym, papierowym niebie. Pewnego razu spod jego palców wyłoniło się płynne „S" z czerwonymi kropkami udającymi oczy.
- Zamieni cię w sk... ska... - przerywa z frustracją. - W kamień.
Harry wpatruje się w obrazek.
- Draco - zaczyna. - Pamiętasz? - Draco spogląda na niego chmurnym wzrokiem.** - Dlaczego malujesz to wszystko?
- Lubię potwory.
Potwory. Jakby to wszystko wyjaśniało.
Być może wyjaśnia.

***

„Człowiek wpatrujący się w gwiazdy pozostaje na łasce przydrożnych kałuż."
Alexander Smith

Wieża Astronomiczna, druga w nocy. Miękki koc na podłodze.
Ich języki przylegały do siebie niczym jedna łuska do drugiej, identyczne, lśniące. Włosy Malfoya srebrzyły się pomiędzy jego wilgotnymi palcami. Oddychając ciężko, chwytał go za kosmyki, ramię, biodra, za wszystko, co ostre. Ślizgon pachniał dymem papierosowym, a smakował jak rzeczy, których nigdy nie powinno się wkładać się do ust. Cierpki smak gorzkniał szybko.
Mógłby stworzyć z niego klatkę, zbudować ją z cierni i jego zaostrzonych kości, lśniących białym światłem księżyca. Mógłby rozciągnąć na niej jego skórę lub zrobić z niej najdelikatniejsze rękawiczki.
Malfoy starał się kultywować swą rozpustę. Jako że seks i alkohol nie był wystarczająco niepokojący, dodał do tego również papierosy. Próbował wypuścić dym w taki sposób, jak robił to jego ojciec, ale zamiast tego tylko się pochorował. Harry uświadomił sobie, że lubi zapach papierosów, choć nieszczególnie pociągało go samo palenie, a za afront, jaki papierosy okazały Malfoyowi, ukarał je podpalając całą paczkę.
Pod księżycem i niebem upstrzonym gwiazdami wszystko zdawało się możliwe. Nie istniał czas, liczyło się tu i teraz. Liczyły się emocje. Księżyc nie osiągnął jeszcze pełni, był raczej nieco garbaty, niczym ulepiony z wosku, srebrny cień kuli. Harry preferował go właśnie w ten sposób. To znaczyło, że zawsze jest jakieś jutro.

SŁOWIKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz