...Nie wierzę! Nie mogę wierzyć! — powtarzał do głębi przejęty Razumichin, starając się wszelkiemi siłami obalić dowodzenia Raskolnikowa. Zbliżali się już do pokojów Bakalejewa, gdzie oczekiwały na nich pani Pulcherja i Dunia. Razumichin w zapale rozmowy stawał co chwila, zmartwiony i wzburzony już choćby tem, że po raz pierwszy mówiono o tem wyraźnie.
— Nie wierz sobie! — odparł Raskolnikow z zimnym, i niedbałym uśmiechem — ty swoim zwyczajem nic nie spostrzegłeś, a ja ważyłem każde słowo.
— Jesteś podejrzliwy i dlatego ważyłeś... Hm... istotnie... zgadzam się, ton Porfirjusza był dość dziwny, a szczególniej ten podlec Zamietow... Masz słuszność... Miał on coś na wnętrzu... ale skąd? Dlaczego?
— Namyślił się przez noc.
— Ale przeciwnie, przeciwnie! Gdyby mieli tę idjotyczną myśl, to wszelkiemi siłami starali by się ją przytłumić i zamknąć swoje karty, ażeby potem złapać... A teraz — to za śmiałe i nieostrożne!
— Gdyby mieli fakty, to jest fakty prawdziwe, albo choć jako tako umotywowane podejrzenia, wtedy istotnie staraliby się zataić grę, w nadziei jeszcze większej wygranej (a przedewszystkiem, oddawna już zrobiliby rewizję!) Ale że nie mają faktu, wszystko fantazja, wszystko o dwóch końcach, nic tylko dowolna ideja — starają się więc stropić niespodzianie. A może się i sam rozgniewał, że faktów nie ma, może mu się ze złości wyrwało... A może ma i cel jaki... Jest to, jak się zdaje, człowiek rozsądny... Może mnie chciał nastraszyć tem, że wie... Tu bracie, psychologja... A zresztą obrzydliwość bierze wyjaśniać to wszystko... Daj mi pokój!
— To obraża, obraża! Rozumiem ciebie! Ale... ponieważ zaczęliśmy już o tem mówić wyraźnie (a to doskonale, żeśmy nareszcie zaczęli mówić wyraźnie, bardzom kontent) — to ci się już przyznam otwarcie, że już oddawna spostrzegałem u nich tę myśl, wprawdzie, przez cały ten czas ledwie że zaakcentowaną... ale zawsze... Jak oni śmią! W czem, w czem leży źródło tego podejrzenia? Ach, żebyś wiedział, jakiem się na nich wściekał! Jakto: więc dlatego, że biedny student, zmaltretowany przez nędzę i hipochondrję, w przeddzień ciężkiej choroby z gorączką, rozwijającej się w nim (uważaj tylko!) podejrzliwy, samolub, znający swą wartość, i który przez pół roku nikogo nie widział u siebie; w siermiędze i butach bez podeszew, stoi przed jakiemiś tam łapaczami i znosi ich drwinki; a tu niespodziewany dług przed nosem, chybiony w terminie weksel z radcą dworu Czebarewym, śmierdząca farba, trzydzieści stopni Reamura, ciężkie powietrze, tłum ludzi, opowiadanie o zabójstwie osoby, u której był w wilję tego dnia, i wszystko to — na głodny żołądek! Jakże nie miał zemdleć! I oto na tem wszystko oprzeć! Do licha! Pojmuję, że to może gniewać, ale na twojem miejscu, Rodziu, roześmiałbym się wszystkim w oczy; albo lepiej naplułbym wszystkim w pyski, i to jak najgęściej i rozdałbym na wszystkie strony ze dwa dziesiątki policzków, dokumentnie, tak je zawsze rozdawać należy, i na tem bym skończył. Pluń! Otrząśnij się! Wstyd!
„On to jednak nieźle wyłożył", — pomyślał Raskolnikow.
— Pluń? A jutro znowu badanie! — wymówił z goryczą — miałżebym istotnie pozwolić na to? I tak żałuję, żem się wczoraj tak poniżył w restauracji wobec Zamietowa...
— Do licha! Pójdę sam do Porfirjusza! I już go przycisnę jeneralnie; niech mi wyłoży wszystko co do joty! A Zamietowa...
„Domyślił się nareszcie!.. — szepnął do siebie Raskolnikow.
— Czekaj! — wrzasnął Razumichin, chwytając go nagle za ramię — czekaj! Nałgałeś! Wiem, że nałgałeś! Toć gdybyś ty to zrobił, to czyś mógłbyś się zdradzić, żeś widział jak malowano podłogę... i robotników? Przeciwnie: niceś nie widział, gdybyś nawet wiedział! Któż mówi na samego siebie?
![](https://img.wattpad.com/cover/300403549-288-k804023.jpg)
CZYTASZ
Zbrodnia i kara
De TodoUwaga, tekst tłumaczenia pochodzi z 1928, różni się więc ortografią od tekstów współczesnych Tytuł: Zbrodnia i kara Autor: Fiodor Dostojewski Tłumaczenie: nieznany Epoka: Pozytywizm Okładka: A panel in the Dostoevskaya metro station themed around Do...