Część V., rozdział 3.

73 4 0
                                    

— Panie! — zawołała — niech pan chociaż wstawi się za nami! Przedstaw pan tej głupiej małpie, że nie ma prawa traktować w ten sposób porządnej kobiety w nieszczęściu, że na to jest sąd... ja trafię do samego generał gubernatora... Ona odpowie... Na pamięć gościnności mojego ojca, wstaw się pan za sieroty.

— Za pozwoleniem pani... Przepraszam, przepraszam panią — odpychał ją Łużyn — ojczulka pani, jak pani wiadomo, nie miałem wcale zaszczytu znać... za pozwoleniem pani! (ktoś się głośno roześmiał), a w ciągłych kłótniach pani z gospodynią, nie mam wcale ochoty przyjmować udziału... Mam osobisty interes i pragnę rozmówić się natychmiast z pani pasierbicą, panną Zofją... zdaje się. Czy tak? Pozwól mi pani przejść...

I pan Piotr, obszedłszy boczkiem panią Katarzynę, skierował się do przeciwległego kąta, gdzie była Zosia.

Pani Katarzyna, jak stała na miejscu tak i utkwiła, jakby porażona gromem. Nie mogła ona zrozumieć, jak Łużyn mógł się zaprzeć znajomości z jej ojcem. Wymyśliwszy raz tę gościnność ojcowską, sama już w nią święcie wierzyła. Uderzył ją i urzędowy, suchy, pełen jakby pogardliwej groźby ton pana Piotra. A i wszyscy jakoś uciszyli się, powoli, z jego przybyciem. Oprócz tego, że ten „urzędowy i poważny" mężczyzna zanadto jaskrawie nie harmonizował z całą kompanją, oprócz tego, widać było że przyszedł po coś ważnego, że widocznie jakaś niezwykła przyczyna mogła go zmusić do obcowania z takiem towarzystwem, i że przeto niebawem coś się zdarzy, coś nastąpi. Raskolnikow, który stał przy Zosi, usunął się, ażeby go przepuścić. Pan Piotr, zdawało się, wcale go nie spostrzegał. Po chwili na progu pokazał się i Lebieziatnikow, do pokoju nie wszedł, ale stanął także z jakąś szczególną ciekawością, prawie ze zdziwieniem; słuchał, ale zdawało się, że długo nie mógł czegoś zrozumieć.

— Przepraszam, może państwu przeszkodziłem, ale sprawa jest dosyć ważna — wyrzekł Łużyn jakoś ogólnie i nie zwracając się do nikogo w szczególności — rad jestem nawet, że to nastąpi przy świadkach. Pani Lippewechsel upraszam panią, jako gospodynię, ażebyś raczyła zwrócić uwagę na moją rozmowę z panną Zofją. Panno Zofjo — zwracając się wprost do niezmiernie zdziwionej i już zawczasu przerażonej Zosi — z mojego biurka, w pokoju mego przyjaciela, pana Lebieziatnikowa, zaraz po odejściu pani, zginął, mi banknot storublowy. Jeśli pani jakim sposobem wie co o nim i wskaże nam, gdzie się znajduje to zaręczam pani słowem honoru i biorę wszystkich na świadków, że cała sprawa na tem się tylko skończy. W przeciwnym razie, zmuszony będę przedsięwziąć środki bardzo poważne, a wtedy... a wtedy miej pani urazę do samej siebie.

Zupełne milczenie zapanowało w pokoju. Nawet płaczące dzieci zamilkły. Zosia stała śmiertelnie blada, patrzyła na Łużyna i nie mogła nic odpowiedzieć. Tak jakby jeszcze nie rozumiała o co chodzi. Minęło kilka sekund.

— No więc jakże? — zapytał Łużyn, uważnie patrząc na nią.

— Ja nie wiem... O niczem nie wiem... — słabym głosem wymówiła nareszcie.

— Nie? Nie wie panna? — przedrzeźniał Łużyn i jeszcze spauzował kilka sekund. — Niech panna pomyśli — zaczął surowo, ale ciągle jeszcze jakby namawiając — zastanowi się, gotów jestem pannie dać nawet czas do namysłu. Bo proszę rozważyć: gdybym tak nie był pewien, to naturalnie, choćby ze względu na swoje doświadczenie nie ośmieliłbym się oskarżać panny tak otwarcie; za takie bowiem fałszywce oskarżenie, jawne i głośne, sam po części byłbym odpowiedzialnym. Wiem o tem. Dziś rano zmieniłem pięcioprocentowych walorów, na sumę nominalną trzy tysiące rubli. Rachunek mam zapisany w notesie. Wróciwszy do domu, zacząłem, co może poświadczyć pan Lebieziatnikow, liczyć pieniądze, i odliczywszy dwa tysiące trzysta rubli, schowałem je do pugilaresu, a pugilares do bocznej kieszeni surduta. Na stole zostawało około pięciuset rubli w banknotach kredytowych, a między niemi trzy banknoty po sto rubli każdy. W tej chwili (na moje wezwanie) pani przybyłaś, i przez cały czas potem byłaś pani u mnie bardzo pomieszaną, tak, że nawet trzy razy w ciągu rozmowy wstawałaś, chcąc odejść, chociaż rozmowa nasza nie była skończoną. Pan Lebieziatnikow może to wszystko poświadczyć. Niewątpię, że panna sama zechcesz to potwierdzić i przyznać, żem ją wezwał przez Lebieziatnikowa jedynie, ażeby rozmówić się z nią o sierocem i nieszczęśliwem położeniu jej macochy (do której nie mogłem przyjść na stypę) i o tem, jak pożądanem byłoby urządzić na jej korzyść coś w rodzaju składki, loterji lub czegoś podobnego.

Zbrodnia i karaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz