„Czy to sen jeszcze?" — pomyślał Raskolnikow, ostrożnie i z niedowierzaniem wpatrując się w niespodziewanego gościa.
— Świdrygajłow? Absurd. Nieprawdopodobne! — wymówił nareszcie głośno, ze zdumieniem.
Wykrzyknik ten, na pozór, wcale nie zdziwił gościa.
— Przybyłem do pana dla dwóch powodów, najprzód, pragnąłem poznać pana osobiście, ponieważ dawno już słyszałem o panu z bardzo pochlebnej strony; a powtóre, mam nadzieję, że mi pan raczysz dopomóc w pewnym interesie, bezpośrednio dotyczącym siostry pańskiej panny Eudoksji. Mnie samego, bez rekomendacji, bardzo być może, nie dopuści mnie teraz do siebie, atoli z pańską pomocą spodziewam się...
— O, mylisz się pan — przerwał Raskolnikow.
— Wszak one dopiero wczoraj przyjechały, pozwól pan zapytać?
Raskolnikow nie odpowiedział.
— Wczoraj, wiem. Ja sam przybyłem także ledwo przed trzema dniami. Otóż posłuchaj pan, co panu powiem w tej sprawie, panie Rodjonie; tłumaczyć się uważam za zbyteczne, pozwól mi pan jednak zaznaczyć, iż w gruncie rzeczy, w całej tej sprawie niema znowu nic tak występnego z mojej strony, mówiąc bez przesądów, biorąc rzeczy na trzeźwo?
Raskolnikow przypatrywał mu się ciągle w milczeniu.
— Czy to, że w swoim domu prześladowałem bezbronną dziewczynę i „obrażałem ją nędznemi propozycjami" — czy tak? (Sam uprzedzam! — Ależ, weź pan pod uwagę, że i ja jestem człowiekiem et nihil humanum... słowem, że mogę ulec pokusie i zakochać się (co oczywiście nie od nas zależy), wtedy wszystko wytłumaczy się w sposób bardzo naturalny. Cała kwestja polega na tem: czy jestem wyrodkiem, czy sam ofiarą? No, a jeśli ofiarą? Wszak proponując jej ucieczkę do Ameryki lub do Szwajcarji miałem może zamiary najszlachetniejsze, może pragnąłem stworzyć szczęście wzajemne!... Wszak rozsądek jest sługą namiętności; może ja sam więcej bym stracił na tem, możebym się sam zgubił?
— Ależ tu wcale o to nie chodzi — ze wstrętem przerwał Raskolnikow — poprostu jesteś pan obrzydliwy, czy pan masz, czy nie masz racji, i dlatego nie chcą pana znać, wypędzają pana, odczep się pan!...
Świdrygajłow roześmiał się nagle.
— Jednakże pan... jednakże pana nie łatwo stropić! — wymówił, śmiejąc się jak najserdeczniej — chciałem pana podejść, ale gdzie tam, trafiłeś pan w najprawdziwszy punkt.
— Ależ pan i teraz usiłuje mnie podejść.
— Więc cóż? Więc cóż! — powtórzył Świdrygajłow, śmiejąc się na całe gardło — wszak to bonne guerre, co się nazywa, i podstęp najniewinniejszy w świecie!... Ale bądź co bądź, przerwałeś mi pan: tak, czy owak, stwierdzam znowu, że nie byłoby żadnych nieprzyjemności, gdyby nie wypadek w ogrodzie. Żona moja, Marta...
— Mówią, że pan także i ją zamęczył? — Brutalnie przerwał Raskolnikow.
— A więc pan i o tem słyszałeś? Prawda, jakżeby o tem nie słyszeć... Co do tego pańskiego pytania, do prawdy nie wiem, co mam panu odpowiedzieć, chociaż moje własne sumienie jest całkiem pod tym względem spokojne. To jest, nie myśl pan, żebym się czegoś obawiał... wszystko to odbyło się w zupełnym porządku i z całą ścisłością: śledztwo lekarskie stwierdziło apopleksję, która była następstwem kąpieli po spożyciu sutego obiadu, zakropionego niemal całą butelką wina, zresztą nie mogło stwierdzić nic innego... Nie, jeżeli myślałem o sobie w tej sprawie, a myślałem szczególniej w wagonie, kiedym tu jechał, to tylko, czy nie przyczyniłem się do tego... nieszczęścia, jakiem podrażnieniem, moralnie, albo czemś w tym rodzaju? Ale doszedłem do wniosku, że i tego stanowczo być nie mogło.

CZYTASZ
Zbrodnia i kara
NezařaditelnéUwaga, tekst tłumaczenia pochodzi z 1928, różni się więc ortografią od tekstów współczesnych Tytuł: Zbrodnia i kara Autor: Fiodor Dostojewski Tłumaczenie: nieznany Epoka: Pozytywizm Okładka: A panel in the Dostoevskaya metro station themed around Do...