22. Nareszcie odezwało się serce

75 2 0
                                    

-Nie! Pozwólcie mi się z nim połączyć! Nie widzę sensu życia bez niego! - Krzyczała Kasya. Dwóch mężczyzn ją trzymało. Oblała się alkoholem i chciała wejść w ognisko.

-Kasya ... - Powiedziałam cicho. - Nie rób tego. Nie zostawiaj nas. Tata się załamie jak umrzesz. Chcesz tego? Chcesz by umarł z tęsknoty i żalu do ciebie?

-Nie. Oczywiście, że nie. Ale ... Maya ja ... - Zaczęła płakać. - On umarł ... ja ...co ja mam robić? Kochałam go.

-Wiele osób w ostatnich dniach straciło osoby, które kocha. Zginęły przez Cage'a. Ale starają się nie zatracać w żalu i smutku i ruszyć dalej. Proszę, postaraj się też ruszyć dalej. Nie żyj przeszłością. Nie okłamuj nas. Nie próbuj zrobić sobie krzywdy. I ... i żyj. Żyj dla nas. A któregoś dnia, obiecuję ci spotkasz chłopaka, który cię pokocha, a ty pokochasz jego.

-To boli Mayu ...

-Wiem. Strata boli. Tylko czas uleczy tę ranę. Z czasem będzie bolało coraz słabiej, aż w końcu ból zniknie i zaczniesz żyć na nowo. Zobaczysz wszystko się jeszcze ułoży. Ułoży się. Będzie dobrze. Puśćcie ją. Kasya, pomogę ci przez to przejść. Przetrwasz. Znów będziesz szczęśliwa. Uwierz mi. Spójrz na mnie. Wierzysz mi?

-Tak, wierze siostro. - Powiedziała i mnie przytuliła.

-Nie zostawiajcie jej nigdy samej. Zawsze ma być ktoś przy niej, gdziekolwiek pójdzie. To dla twojego dobra Kasya. Wierzę ci, że się postarasz. Ale los potrafi dobrze kusić. Nie mogę cię stracić. Tata nie może cię stracić. Spójrz tylko. Tak wielu ludzi zginęło. Tobie dano szansę na życie. Nie zmarnuj jej.

-Postaram się, ale nic nie obiecuję. Jestem chora Maya. Naznaczona przekleństwem. Zły los się na mnie uwziął.

-Któregoś dnia, ten los się odmieni. Teraz poddaje cię próbie. Musisz wytrzymać i przejść je wszystkie, a któregoś dnia w końcu będziesz szczęśliwa.

***

-Nie rządzicie naszymi życiami. Nie rozkazujcie nam kogo mamy poślubić. - Powiedział Chadwick Cohen, starszy brat Anastasiji.

-Chad.

-Nie. Nie odzywaj się, załatwię to.

-Chadwick. - Odezwał się Bellamy. - Ostatnie dwa śluby jak ogłosiliśmy, poprosiliśmy o chętnych. Nerwy jakie nam towarzyszyły były ogromne, bo dopiero dzień przed ślubem znaleźli się chętni do ślubu w imię dobra naszego klanu. Nie chce znowu siedzieć jak na szpilkach i martwić się, że zerwą z nami Traktat, bo nikogo nie wybraliśmy. Myślisz, że jak pozostałe klany wybrały narzeczonych dla naszych wojowników? Oni nie pytali. Powiedzieli idziesz ty i ty. A wiesz co przywódcy usłyszeli od nich? To dla mnie zaszczyt, móc reprezentować nasz klan i zawrzeć ślub w imię sojuszu. Skoro nie Anastasija i nie pozostała czwórka, którą wybraliśmy. To wybierzcie sami. Za godzinę chce dostać cztery nazwiska, które zastąpią wybrane przez nas osoby. Warunek. Muszą być w tym samym wieku. - Powiedział i odszedł.

-Chad, ale mi to nie przeszkadza. Przecież nie przeprowadzę się tam, tylko zostanę tutaj.

-Nie Ana. Oni nie będę dyktować ci jak masz żyć.

-Nikt nikogo nie zmusza. Złożyliśmy propozycję. - Odezwałam się.

-Nie pierdol Vi.

-Od kiedy stałeś się taki hardy co? - Spytałam. - Jeszcze niedawno chodziłeś po wiosce z podkulonym ogonem, bojąc się odezwać. Wiem, że na Arce Hudsona, było wam ciężko i wiele przez niego wycierpieliście. Nasłuchałam się wielu waszych opowieści. Tu nikt z nas, nie chce was skrzywdzić. I nigdy nikt tego nie zrobił prawda? Ja, Bellamy i cała reszta Rady staramy się byście wszyscy tu, wszyscy mieszkańcy Libertad byli bezpieczni. Byście nie musieli cierpieć. Powiedz mi. Czy od kiedy się tu znalazłeś, ktoś ci groził, uderzył, okradł cię, zrobił ci krzywdę, torturował, chciał zabić?

It's Our Home |The100|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz