11. Żyć Jak Ziemianie cz.2

296 15 3
                                    

Kilka minut później ja, Bellamy, Charlotte, Jasper, Monty, Archie, Kevin, Finn, Jared, Alekai, Liam, Cody, Aaron, Muil, Marika, Harper, Monroe, Raven, Octavia, Sybil, Irina i Cheryl wyruszyliśmy za palisadę.

-Nie ma to jak podróż przez las w deszczu. - Skomentowałam wychodząc po za bramę. - Sean pilnujcie obozu. Nikt stąd nie wychodzi póki nie wrócimy, nie licząc grupy idącej na łowy.

-Tak jest Vi.

-Czy ty zabierasz mi moją rolę? - Szliśmy na samym przedzie we dwójkę, reszta szła parami lub trójkami za nami w różnych odstępach. Byliśmy tak bardzo wysunięci na przedzie, że nikt nie był w stanie podsłuchać naszej rozmowy. Deszcz zaczynał padać coraz mocniej.

-Nie wiem o co ci chodzi Bell.

-O dowodzenie. Wiesz co zaobserwowałem?

-Co takiego?

-Od samego początku to ty podejmujesz najważniejsze decyzje w obozie, a w większości są one wypowiadane przeze mnie, ale to ty podsuwasz mi takie pomysły. Jakbyś mną manipulowała. Ale nie widzę sensu czemu miałabyś to robić, więc odrzuciłem tą myśl. Co nie zmienia faktu, że w obozie dzieje się wszystko to czego chcesz. Rada Plemienia, twój pomysł. Ty ustaliłaś jego członków. Poszerzenie terenu, też twój pomysł. Ludzie pracowali ciężej bo im rozkazałem, ale ty tego chciałaś.

-Widocznie mam dowodzenie we krwi.

-Kim jesteś?

-Dobrze wiesz kim jestem Bellamy.

-Nie o to mi chodziło. Kim są twoi rodzice? - Spytał, a ja się zatrzymałam, on również i spojrzał na mnie. Staliśmy na małej polance, pozostali nas mijali i patrzyli nierozumiejącym wzrokiem, lecz nikt się nie zatrzymał. Gdy wszyscy nas minęli odezwałam się powoli.

-Mama była medykiem. Jednym z najlepszych. Ale stoczyła się po moim zamknięciu. Zaczęła pić. I zapiła się na śmierć.

-A twój ojciec? - Spytał cicho.

-Nie nazywałabym go ojcem. Jak wiesz mam młodszego o kilka minut brata. Ojciec chciał syna. Pech chciał, że pierwsza urodziłam się ja. Nienawidził mnie, ale starał się tego nie okazywać. Z kolei ignorował Liama.

-Kim jest twój ojciec?

-Szanowanym Członkiem Rady.

-Rada zmienia się co kilka lat. Ci którzy do niej należeli kiedyś, wciąż są za nich uznawani, choć nie zasiadają już w Radzie, wciąż ich się nazywa Radnymi. - Uśmiechnęłam się na jego słowa.

-Należy do obecnej Rady. Jak tak bardzo chcesz wiedzieć ... Mój tata to ...

***

-Jak to wyszli?! Muszę iść za nimi!
-Nikt nie opuści obozu.
-Nie zabronisz mi Sean. Należę do Rady Plemienia uważaj co mówisz.
-Już się boję. Dostałem polecenie od czterech Radnych by nikogo nie wypuszczać z obozu. W tym naszego Przywódcy. Słucham się jego. Nie ciebie Clark. Murphy! Przypilnuj swoją koleżankę z Rady by nie zrobiła nic głupiego. W końcu Radni mają dawać przykład nam wszystkim.

-Jest robota Clark. Ulewa jest zbyt mocna. A coś czuję, że ona dopiero się rozkręca. Będzie silniejsza niż poprzednia. Trzeba pozdejmować pułapki by nie zniszczyły naszego obozu i wzmocnić budynki. Wszyscy do roboty! Ty pomagasz mi. Jak znikniesz mi z oczu ... Postaram się by wyrzucono cię z Rady i już nikt nigdy nie posłucha cię. Staniesz się nikim w tym obozie.
-Straszysz mnie Murphy?
-Nie. Uprzejmie ostrzegam. Idziemy.

***

Po pięciu godzinach marszu w deszczu i błocie dotarliśmy na miejsce katastrofy. Ulewa zdążyła ugasić ogień nim się rozprzestrzenił. Ludzkie spalone kości było widać tu i ówdzie jak przy poprzedniej katastrofie.

It's Our Home |The100|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz