Prolog

33 9 3
                                    

Czasem po prostu tak już jest. Chwytamy się ostatniej deski ratunku, jaka została nam rzucona. Wraz z jej pomocą dryfujemy i dziękujemy Bogu za to, że ktoś nam ją podał. Modlimy się o przetrwanie podczas naszego intymnego sztormu. Przecież mamy naszą ostatnią nadzieję. Myślimy, że już wszystko będzie dobrze, że dopłyniemy do brzegu. Tylko co wtedy, gdy nasz jedyny ratunek okazuje sie fikcją. Jeśli jest to wytwór naszej wyobraźni. Ostatnia deska staję się odległym marzeniem. Nasze ciało znów opanowuje panika, która zabiera nas na samo dno. Na dno dna. Stopy stykają się z ostrymi kamieniami. Jedynie ręce wychodzą poza taflę wody. Dłonie, które domagają się pociągnięcia za nie. W głowie panuje chaos, a łzy mieszają się ze słoną wodą. Ciało jest wyczerpane, słabe, kruche. Toniemy. Tylko zachodzące słońce patrzy na naszą powolną śmierć.

Tylko zachód patrzy na mnie.

Bo tym właśnie byliśmy. Zachodem i morzem. Bez siebie nie tworzyliśmy całości. Gdy byłeś ty, byłam i ja. Gdy ty majstrowałeś przy idealnie pomarańczowym słońcu, ja opanowywałam swoje wody, aby były ciche i spokojne. Lecz, gdy ciebie nie było, moje morze zamieniało się w sztorm. Sztorm, który dzięki tobie zburzył nasz mur.

Ale dziękuję ci za zburzenie tego muru, bo gdyby nie ty, ja nigdy nie zobaczyłabym całego słońca. Słońca, które przecież było dla mnie wszystkim.

Wall At SunsetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz