Wiatr rozwiewał moje włosy. Na ustach pałętał się lekki uśmiech, a w uszach słychać było szum fal. Z przymkniętymi powiekami po prostu stałam i oddychałam. Napawałam się tym, co właśnie miało miejsce. Korzystałam z chwili, która okazywała się być wybawieniem. Czułam się wolna. Powiewy wiatru szarpały moją zwiewną białą sukienką. Rozłożyłam ręce, a z moich ust wydobył się czysty śmiech. Byłam wolna. Otworzyłam oczy. Zachodzące słońce padało wprost na mnie, zabarwiając moje blond pukle włosów na rudawy kolor. Nie patrzyłam za siebie. Nie interesowało mnie to co było za moimi plecami. W tamtych mijających sekundach żyłam. Po prostu żyłam. Śmiech mieszał się z falami i szumem drzew, a ja nadal tkwiłam w tym samym miejscu.Głosy stawały się coraz bardziej wyraźne. Moje wyidealizowane marzenie zostało przerwane przez mocne szarpnięcie. Zawyłam z bólu, chwytając się za włosy, które ktoś niemal, że mi wyrwał. Spojrzałam na wysoką brunetkę, która właśnie wywracała na mnie oczami.
- Z twoim tempem nie wyrwiemy tych chwastów.
Otarła brudne od ziemi dłonie w stary ogrodowy fartuch. Nawet w takim wydaniu wydawała się przypominać księżniczkę z królewskiego rodu. Jej gracja powodowała, że ludzie kłaniali się jej nawet na ulicy, a piękny uśmiech kładł na łopatki. Alice Barclay była chodzącym ideałem. Boginią piękności.
- Przepraszam Alice. Zamyśliłam się.
Miałam tendencję do peszenia się przy dziewczynie. Jej pewność siebie i inteligencja powodowały u mnie kompleks niższości. Dlatego spuściłam wzrok na swoje dłonie okryte w rękawiczki. Z cichym westchnięciem spojrzałam w górę. Ptaki latały nad naszymi głowami, przez co mimowolnie się uśmiechnęłam. Uwielbiałam patrzeć w górę.
Oderwałam spojrzenie i wróciłam do swojego zajęcia. Kochałam przebywać w ogrodzie, ale jedynie, gdy byłam tam sama. Nie przepadałam za ludźmi z tej akademii. Nie były to wzorce, za którymi chciałabym podążać. Nie podzielaliśmy tych samych pasji. Poza tym ja nie miałam tego, co oni. Byłam gorsza gatunkowo i gdyby nie moja ciotka, nigdy nie znalazłabym się w tym miejscu.
Angielska akademia położona nad samym wybrzeżem morza nie była dla takich ludzi jak ja. Mimo tego uczęszczałam tu już rok. Rok podczas którego moje życie wywróciło się do góry nogami. 12 miesięcy podczas których ludzie uświadomili mi moją wartość. A właściwie jej brak. Jednak na tym polegało życie.
- Źle to robisz Lavender. Proszę cię zrób coś innego. Moja cierpliwość do ciebie się już wyczerpała. - Alice westchnęła ciężko.
Otrzepałam sukienkę z trawy i ziemi. Nie nadawałam się do takiej pracy. Ostatni raz spojrzałam na brunetkę, która z wymalowanym zmęczeniem ratowała ostatnie grządki. Nie miałam ochoty pałętać się po akademii. Wieczór zbliżał się nieubłaganie, a ja nie chciałam zasypiać i znów się budzić. Chciałam, żeby ciepłe czwartkowe popołudnie trwało jak najdłużej. Popołudnie, w którym mogłam pobyć sama bez patrzących na mnie osób.
Czasem przytłaczała mnie ta samotność. Też chciałam potrafić umieć żyć tak jak oni. Bardzo chciałam mieć znajomych, z którymi rozmowy przychodziłyby łatwo. Modliłam się o więcej odwagi, pewności dla samej siebie. Jednak książki i malowanie nie były aż takie złe. W głównej mierze to właśnie to mnie tutaj trzymało. Przynajmniej to mnie nie raniło.
Uwielbiałam akademickie ogrody. Były staranne, zadbane, a każdy kwiat miał swoje odpowiednie miejsce, które wydawało się być dla niego idealne. Nie daleko znajdowała się biała lekko poniszczona ławeczka. Kiedyś ktoś zgarnął ją ze śmietnika i przyniósł właśnie tutaj. Ludzie zapomnieli o jej istnieniu, więc tak naprawdę była tylko moja.
Przede mną rozciągał się widok wyłożonej z kamieni ścieżki, gdzieś obok mnie widziałam mury budynku. Zapach czarnego bzu, miodu i morskiej wody miło łaskotał moje nozdrza. Gdzieś w tle słyszałam cichą grę na skrzypcach. Oddając się chwili zaczęłam tańczyć. Moje bose stopy stykały się z miękką trawą, a sukienka wirowała wraz ze mną. Złote włosy obijały się o moje plecy.
