Byłam tak ogromnie szczęśliwa. Słońce dopiero wschodziło, a ja miałam idealny widok właśnie na nie. Wszystko powolnie budziło się do życia, a ja czekałam. Cierpliwie odliczałam kolejne sekundy do mojego wypłynięcia na lepszą część wyspy. Alice nie podzielała mojego entuzjazmu. Stała gdzieś dalej i kłóciła się z szefem jednej z wypożyczalni łodzi. Nie chciałam się wtrącać, więc jedynie stałam przy porcie. Na moich ramionach zsuwał się szary sweterek, pod którym skrywała się biała sukienka. Było mi bardzo zimno.
W walizką w ręku po prostu rozmyślałam. Byłam ciekawa jak to będzie, gdy przekroczymy granicę.
Rozwścieczona Alice złapała mnie za ramię.
- Wsiadaj zanim to ty będziesz moim workiem do rozładowania emocji.
Nie chcąc uprzykrzać jej dzisiaj życia posłusznie wsiadłam do drewnianej łódki. Zapakowałam obie walizki i usadowiłam się na jej środku. Ostatni raz popatrzyłam na mury akademii. Co prawda miałam tu wrócić za kilka dni, ale mimo to czułam się, jakbym opuszczała je na zawsze.
- Dlaczego, aż tak się cieszysz? Nie rozumiem tego.
Kątem oka spojrzałam na brunetkę. Jej włosy były zaczesane w koński ogon. Na jej twarzy gościło zmęczenie i irytacja, którą próbowała ukryć. Wiedziałam, że nie było jej to na rękę. Nie lubiła spędzać ze mną czasu.
- Po prostu zawsze chciałam popłynąć do Lynton. - wzruszyłam ramionami.
Przewróciła oczami i cicho się zaśmiała.
- Uwierz mi byłam tam. Niczego tam nie znajdziesz Lavender. To nie jest miejscowość dla ciebie w każdym bądź razie.
Ukryłam rozczarowanie. Nie chciałam się zrażać. Nigdy tam nie byłam, chciałam mieć czystą kartę i nienaruszoną opinię o miasteczku. Dlatego też, nie wdając się w dalszą część konwersacji, nie skomentowałam jej słów.
***
Brunetka przywiązała łódź. Obie zabrałyśmy swoje toboły i ruszyłyśmy przez skromną uliczkę wyłożoną kamieniem. Była prześliczna. Wokół nas piętrowały się ceglane budynki. Zatrzymałyśmy się przy niewielkim budynku. Wyglądał identycznie co poprzednie. Był tylko bardziej stłumiony i pozbawiony kolorów. Wokół niego nie stało tysiące kwiatów i tabliczki również zniknęły. Był przygnębiający. Na samym jego środku widniał krzyż.
Spojrzałam pytająco na dziewczynę.
- To zakon. Jest mały. Tylko tu mogłyśmy się zatrzymać. Cóż lepsze to niż nic. - westchnęła. - No wchodź.
Drzwi były otwarte, więc bez zastanowienia weszłyśmy do środka. Chłód opatulił moje ramiona. Mimowolnie się wzdrygnęłam. Pachniało tu starością i papierowymi księgami. Czułam też zapach fiołkowych perfum.
- Tutaj jest trochę otępnie, nie uważasz? - mruknęłam najciszej jak tylko mogłam.
- Może tylko trochę.
Wzdrygnęłam się na nieznajomy głos. Nie przepadałam za takimi niespodziankami.
Stała przed nami kobieta w czarnym habicie, na nim nałożony miała szkaplerz. Na głowie widniał kornet. Wyglądała bardzo młodo.
- Alice i Lavender? - zapytała, a my pokiwałyśmy głowami. - Przepraszam, że was wystraszyłam. Mam na imię Monica i serdecznie witam was w naszym klasztorze.
- Dziękujemy za gościnę. Gdzie mogę się rozliczyć? - odchrząknęła Barcley.
Zakonnica zaśmiała się cicho i machnęła dłonią.