[08]

109 15 84
                                    

        Domen.                                      Domen!


                                   Domen?

Domen!?                                                  

                                                                                  Domen.


      Domen?

                                                                     Domen.



       — Domen! — ósme zawołanie, sprawiło że Prevc otworzył oczy i poderwał gwałtownie głowę. Poczuł uderzającą w źrenice, przerażającą aż biel, przymknął powieki od razu, by stopniowo się przyzwyczaić. Głos, który go wolał, był lekko podenerwowany, lecz czuł obecność dwóch osób.

      — Od której tu jesteś, Domen? — drugi głos był łagodny, przyjemny do słuchania. Czuć było z niego szczere przejmowanie się stanem Słoweńca. Prevc w końcu otworzył oczy, przed sobą ujrzał dwójkę Norwegów.

      — Od zakończenia konkursu — spojrzał na zegar na białej ścianie. Był środek nocy. — Piąta godzina od kiedy tu jestem — siedział z nogami podkulonymi pod brodę.

     — Płakałeś przez sen — powiedział Halvor, nalewając wody do jednorazowego kubeczka i napił się. Marius uderzył go lekko w bok. Granerud spojrzał na niego pytająco, a po chwili z jego ust wydobyło się ciche „aaa". Cofnął się i nalał do drugiego kubka letniej wody. Domen podniósł dłoń do policzka , poczuł, że jest wilgotny. Chciał wytrzeć twarz, lecz poczuł szorstki materiał na twarzy. Nadal miał na sobie kombinezon, nawet nie zdążył się przebrać. Po chwili poczuł odparzenia na skórze, w jednym miejscach ból był tak intensywny, że nie mógł się ruszyć.

      — Nie wpuścili mnie. Słyszałem coś o operacji, było tu dużo ludzi, nie wiedziałem co się dzieje. Jest w tej sali — wskazał ręką przed siebie, na niebieskie drzwi — Nadal go operują, chyba trzecią godzinę. Boję się, cholernie się boję — Halvor podsunął mu pod twarz kubek z wodą, a Domen kiwnięciem głowy podziękował i napił się, wypijając całą zawartość w dwóch łykach.

       – Wszyscy się boimy Domen — Marius usiadł obok niego – Ale ty też nas przestraszyłeś. Peter i Cene odchodzą od zmysłów.

       — Zgubiłem telefon — mruknął cicho, spuścił głowę w dół i zagryzł wargi. Drzwi do szpitala otworzyły się, zimne powietrze wleciało do środka. Po chwili poczuł jak ktoś obejmuje jego głowę.

       — Domen... — usłyszał zdyszany głos, szarpnął głowę w prawo — Przestań być takim dzieciakiem, wiesz, jak się o Ciebie martwiłem? — Cene był bliski rozpłakania się, przyciskał głowę brata do swojej klatki piersiowej.

    — Cene... — Domen wstał z krzesła i poczuł piekące wnętrze ud. Przytulił mocno brata, potrzebował teraz uścisku i bliskości – Przepraszam... przepraszam... — nie powiedział tego z trudem, wybrzmiało to z jego ust szczerze, w ojczystym języku. Zacisnął palce, na kurtce Cene.

     — Dobrze słyszę? Wow, chyba usłyszałem to pierwszy raz od trzech lat — usłyszał głos Petera, środkowy Prevc odsunął się, tworząc dla nich przestrzeń. Na ramieniu najstarszego zawieszony był mały plecak, a oczy Petera były podkrążone.

     — Peter ja... — nie skończył bo brat ścisnął go mocno.

      — Jesteś idiotą, Domen. Wiesz? — poczuł, że głos najstarszego się łamie, przytulił go tak mocno, że zaraz po tym opadł z sił.

PARADOKS - Domen Prevc × Daniel Andre TandeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz