— Rusz się, cholera! — warknął Fryderyk.
— Kiedy ja naprawdę nie muszę tam iść. Nikogo z nich nie znam, a nie mam ochoty na siłę się wpraszać — opierał się Ferenz.
— Na imprezach jakoś nie masz problemu z zabawianiem się z obcymi — obruszył się starszy.
— Magiczne właściwości alkoholu, kochany. Kawa niestety nie ma na mnie takiego wpływu.
— Coś ty dzisiaj taki płochliwy? Nie mogę tego pojąć. — Pokręcił głową. — Znasz Julka i Tchaikovskiego, z Zygmuntem i Adamem też zdarzało ci się balować...
— Po alkoholu — przypominał uporczywie.
— A idź pan... — westchnął Chopin.
Nie minęła chwila, gdy z nagła blondyn złapał Liszta za rękę i zaczął szaleńczo biec przed siebie.
— Co ty robisz, popaprańcu!? — wrzasnął zaskoczony Węgier.
— Autobus! — odkrzyknął chłopak, rozentuzjazmowany.
Cała sytuacja wyniknęła z tego, iż wracając z kolejnej schadzki w kawiarni, Fryderyk wspomniał o grupowym spotkaniu towarzyskim, na które chciał ze sobą zabrać Ferenza. Był niemal przekonany, że ktoś taki jak on — towarzyski, wygadany, do bólu ekstrawertyczny — zgodzi się w mgnieniu oka. Jakież więc było jego zdziwienie, gdy okazało się, że się mylił! Nie miał pojęcia skąd wynikała ta nagła zamknięta postawa Liszta, jednak nie miał zamiaru przyjmować tego do wiadomości. Po prostu robił swoje. Oboje byli tragicznie uparci, ale on postanowił, że tego dnia zrobi co w jego mocy, by przebić przyjaciela w owej kwestii co najmniej trzykrotnie. Taką oto właśnie wariacką metodą udało mu się wpakować go do pojazdu — może i niemałym kosztem, ale liczył się skutek.
Gdy za chłopakami zatrzasnęły się drzwi, momentalnie zajęli pierwsze lepsze wolne miejsca, które dostrzegli. Cali zadyszani i lekko spoceni, desperacko próbowali złapać oddech.
W tym momencie Fryderyk wybuchnął maniakalnym wręcz rechotem, przez co tym bardziej nie był w stanie się uspokoić. Zgiął się wpół i zwyczajnie wył ze śmiechu.
— Co cię tak bawi? — wysapał gardłowo Liszt, nadal zziajany.
Fryderyk już otwierał usta, by mu odpowiedzieć, jednak gdy tylko spojrzał w stronę chłopaka, momentalnie odwrócił głowę w stronę okna i zalała go następna salwa śmiechu.
— Zaczynam się bać — zironizował Węgier, unosząc brwi ku górze, choć na jego ustach wykwitł subtelny uśmieszek. — No więc? — poganiał.
Gdy Chopinowi udało się nieco opanować, choć nadal chichotał między słowami, odpowiedział w końcu:
— Nie wiem.
I znów zaczął się śmiać, kręcąc przy tym głową, jakby w negacji wobec własnego zachowania.
Ferenz wpatrzony w niego był niczym w obrazek. Z jednej strony zastanawiał się, jakiż to szatan postanowił właśnie zawłaszczyć sobie wątłe ciało muzyka, jednocześnie był zaś urzeczony tym boleśnie szczerym śmiechem i zielonymi ognikami tańczącymi żywo w poszarzałych tęczówkach.
— Nie pamiętam, kiedy ostatnio coś takiego zrobiłem — wyznał wyraźnie poruszony Chopin, obracając przy tym twarz w stronę ciemnowłosego.
Jego oczy lśniły kryształowymi łzami radości, które nie zdołały znaleźć ujścia i stworzyły na nich refleksyjną taflę. Ta czystość zachwyciła Liszta.
— Mógłbym teraz tańczyć walca na samym środku tego cholernego autobusu! — zaapelował, po czym znów się roześmiał.
Węgier nie pisnął słówkiem, chcąc napawać się tym szalenie pięknym w jego mniemaniu momentem. Przez okno rozklekotanego, głośnego autobusu lśniło mocne, jesienne słońce. Przewijające się za szybą korony drzew szumiały swym ciepłem. Złote flary oświetlały fragmenty twarzy towarzysza podróży, odkrywając w wyrazistym profilu zupełnie nowe tony. Usta jego zatliły się mandarynkowo, policzki pokolorowało światło na różowo, a we włosach zafalowały miedziane refleksy.
CZYTASZ
virtuoso [TRWA KOREKTA]
Historische Romane"Wiedział, że Fryderyk nie jest głupcem (...). Było w tym przeklętym pianiście coś takiego, co pozwalało mu momentami czytać z ludzi niczym z otwartych ksiąg. Przenikał ich tymi swoimi oczyskami nie wiadomo jakiego koloru na wskroś, na wylot, bez sk...