Rozdział 1

67 16 4
                                    

Eleanor's POV:

Ze znużeniem obserwowałam powolny ruch liści drzew za oknem, udawałam zainteresowanie w każdym najmniejszym drgnięciu gałęzi, która stanowiła szkielet wielkiego dębu. Podobno zasadzono go ponad 200 lat temu i od tego czasu ciągle ozdabia dziedziniec szkoły. Słońce przebijało się przez zielone listki i stwarzało pozory, jakby za budynkiem była piękna, wiosenna pogoda. Niestety realia Londynu były nieco inne, wiosną było tam ledwo ponad dziesięć stopni a w każdej chwili mógł zacząć padać deszcz. 

Podskoczyłam lekko na krześle, gdy rozbrzmiał głośny brzęk. Skarciłam w myślach samą siebie za to, że przestraszyłam się dzwonka na przerwę. Wstałam z ławki i wrzuciłam do plecaka kilka rzeczy, porozrzucanych wcześniej na ławce,  w tym zeszyt, w którym ledwo zapisałam temat lekcji. Biologia nigdy nie wydawała mi się niczym interesującym, bo w końcu od kilku lad kułam te same układy i schematy. Zarzuciłam plecak na ramiona i opuściłam salę, rzucając ostatnie, przelotne spojrzenie rozłożystemu drzewu. 

Gdy tylko wyszłam na korytarz do moich uszu dotarł głośny gwar, który w takim miejscu był całkowicie normalny. Rozglądałam się chwilę, aż w tłumie dostrzegłam znajomą blondynkę ochoczo idącą w moją stronę. 

- Chodź, nie chce się spóźnić - rzuciła podekscytowana dziewczyna i pociągnęła mnie za rękę, na co tylko się zaśmiałam. 

Po chwili znalazłyśmy się na boisku, gdzie zbierała się już znaczna część szkoły. Zawiesiłam na chwilę wzrok na sztucznej trawie, a nie trzeba było długo czekać by wzrok każdego zwrócił na siebie młody Harrison. Wchodził właśnie ze swoją drużyną na murawę, gdzie standardowo musieli trochę pokrzyczeć i popisać się przed wszystkimi. Przewróciłam oczami i przeniosłam wzrok na blondynkę, która rozglądała się za wolnym miejscem. 

- Przez to twoje opieprzanie się nigdzie nie usiądziemy - skarżyła się, dalej nerwowo rozglądając po trybunach - do cholery zaczęłam się zastanawiać, czy nie zamieniłaś się w ślimaka. 

- Rachel, daj spokój, to tylko głupi mecz, a i tak pewnie nie zostaniemy do końca. Przeżyjesz jak chwilę sobie postoisz - rzuciłam do przyjaciółki, ale ona wydawała się być jeszcze bardziej zirytowana moimi słowami  - Albo może jednak cię od tego wybawię - dodałam szybko, widząc ostatnie dwa wolne miejsca i rzuciłam się szybko w tamtą stronę, ciągnąc zdezorientowaną dziewczynę za sobą.

Udało mi się jako pierwszej opaść na wolne krzesełka i tylko posłałam przepraszający uśmiech jakiejś parze, która chyba też miała ochotę na to miejsce.

- Elea, jednak jesteś zajebiście szybka, nie nadawałabyś się na ślimaka - zaśmiała się blondynka siadając obok i kładąc swoją torebkę między nami.

Mój wzrok ponownie powędrował na boisko. Dzisiejszy mecz nie był właściwie niczym specjalnym. Znaczy dla kapitanów drużyn był, ale chyba tylko dla nich. Archie od początku roku toczył "bitwę" z Cameronem Harrisonem. Nikt nie wiedział właściwie dlaczego, bo z upływem tygodni zaczęli rywalizować i kłócić się dosłownie o wszystko. A wszystko zaczęło się we wrześniu podobno z powodu kilku obelg rzuconych w Harrisona. I tak oto siedem miesięcy później ci dalej nie złagodzili swojego konfliktu, a stali naprzeciw siebie na meczu, który w dodatku sami zaplanowali, i którym poruszyli całą szkołę, bo w końcu byli tymi dwoma typami, wokół których kręciło się całe życie w szkole.  Właściwie kręciło się głównie wokół Camerona, ale Archie był pierwszą osobą, która tak długo i tak otwarcie drwiła z Harrisona. A jak było powszechnie wiadomo z Harrisonów nie drwił nikt. 

Ojciec Camerona - Mason Harrison był niezaprzeczalnie jednym  z najgroźniejszych ludzi w Londynie i pociągał za naprawdę wiele sznurków. Właściwie ten mężczyzna był wszędzie. Miał swoich ludzi w policji, w rządzie, w szpitalach, kolegów barmanów w luksusowych klubach, posiadał własne organizacje charytatywne, a nawet jedno spa nosiło jego nazwisko i wiele, wiele więcej. Choć na ogół Harrisonowie mieli nieskazitelną reputację za sprawą wielu wpłat na szczytne cele i pięknego, miłosiernego wypowiadania się w mediach, jak i całego ich wizerunku świetnej rodzinki - szaleńczo zakochanych w sobie żony i męża i ich pracowitego syna to wszyscy wiedzieli, że za tą udawaną ścianą prały się brudne pieniądze. Albo kto wie co jeszcze. Mason Harrison był ostrym człowiekiem, ale nikogo to nie dziwiło. W końcu wiadome było, że musiał jakoś osiągnąć to wszystko. Zawsze dostawał to co chciał, a ludzie plotkowali, że nastraszył nawet swoją żonę Sarah - że jeśli urodzi mu córkę, a nie długo wyczekiwanego syna, to wyrzuci zarówno ją jak i dziecko. Ale to plotki, choć podobno w każdej jest ziarnko prawdy. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, dlatego Cameron jest praktycznie taki sam jak jego ojciec. Wszystko zawsze musi iść po jego myśli, inaczej zniszczy wszystko wokół, by tylko to zdobyć. Dlatego ludzie tak często mu ustępują, bo nie chcą później sprzątać szkód. Mimo tego Cameron jak i Mason cieszą się ogromnym szacunkiem i uwielbieniem wszędzie, gdzie tylko się znajdą. Wydaje się to trochę dziwne, ale wiadomo nie od dziś, że ci co mają kasę, mają i władzę.

THE FATEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz