II.

4 1 3
                                    

Słońce zaczęło królować swym majestatem nad doliną, ukazując wszelką swą potęgę. Powoli się czerwieniło i zbliżało do horyzontu. Wiatr grał znów lekka muzykę ożywiając wszelkie trawy, krzewy, drzewa..
Ciepłe powietrze nadawało jakby znakomitego klimatu rajskiej krainy stepu - uniżonej przed cudownym słońcem, które jakby odpędzało od siebie chmury.
Kroziny żyły swym naturalnym rytmem kiedy Sokołow wkraczał na teren malowniczej wsi. Było słychać coraz cichsze uderzanie kowala swym młotem.
Psy ganiały się z dzieciakami po podwórku a Litewscy handlarze powoli zamykali swe interesy. Rybacy wracali ze swych połowów. Ich siatki zdobiły obfite łupy natury w postaci wszelakich ryb żyjących w pobliskim jeziorze. Chłopi powoli kończyli pracę na polu, Jan zobaczył nawet Bartłomieja, który zajmował się zbożem.
Szlachcic ustał tak przez chwilę i zachwycał się Boskim porządkiem rzeczy w najpiękniejszym miejscu na ziemii.

Jan tak upatrywał każdej Boskiej cząstki tego piękna. Do szlachcica podszedł Cerkiewny pop:
- Widzę hm, interesy udane Janie.
- Jak widać udane - Odpowiedział w głębi duszy szczęśliwy Jan.
- Piękne miejsce prawda? Nie mogę uwierzyć, że posługę pełnię akurat tu. W miejscu wolnym od sporów.. Tylko Boska harmonia. Niewiele jej na tym chaotycznym świecie zostało.
- Racja, wszelka racja. Oby to się nie zmieniło.
- Opowiedz mi Janie. Już się otrząsnąłeś po jej stracie?
- W głębi duszy o niej myślę.. prawie w każdej chwili ale Bóg świadkiem, że odrzuciłem emocje.
- Emocje odróżniają nas od zwierząt Janie. Dzięki nim tworzymy kulturę. Zobaczysz, jeszcze się zakochasz. Chcielibyśmy żebyś był szczęśliwy.
- Jestem, oj jestem. - Westchnął i odpowiedział Jan.
- Myślisz że jesteś a tak naprawdę toczy tobą obojętność.
- Może to klucz do szczęścia?
- Nie sądzę. Bóg wskaże ci odpowiednią drogę. Na pewno ześle ci kogoś dzięki komu będziesz w pełni szczęśliwy.
- Dziękuję za troskę ale..
- Nie ma ale, jest wola Boża, której nie da się uniknąć. Więc niech cię prowadzi.
- Dziękuję - odpowiedział i uśmiechnął się Jan.
Pop uśmiechnął się i odszedł powoli w stronę cerkwi.
Jan zaś chwilę później oddalił się w stronę swej chaty.

Następny dzień rozpoczął się naturalnie w idealnym rytmie dobowym. Miejscowi zaczęli wstawać do pracy na polu, handlarze zaś ustawiali już swe wcale niezłe stoiska.
Jan wstał stosunkowo późno, kiedy już większość osób wykonywało swe dzienne obowiązki. Szlachcic siedział leniwie i rozmyślał o wczorajszej sytuacji, dopiero teraz zauważając, że mógł zrobić lepiej. Mało powiedziane, doszedł do wniosku, że to właśnie oszczędzenie cywili pozwoliłoby mu nie dość, że zachować kompana to jeszcze utrzymać mniej więcej status quo w uzbrojeniu wozów zaopatrzeniowych.
- Do cholery z tym. - pomyślał obojętnie, wiedząc jakoby i tak dał radę sprostać zadaniom rabunkowym.
Jan podniósł się z łóżka leniwie i powolnie szykował się do wyjścia. Mianowicie do załatwiania spraw z miejscowymi. Musiał wszak załatwić sprawę o którą tak prosił go Bartłomiej.
Młody szlachcic ubrał się dosyć pospolicie jak na realia wsi i wyszedł na zewnątrz.
- O! Kogo me oczy widzą? - krzyknął Sołtys Krozin. Sołtys zwał się Cyryl.
Jan uśmiechnął się i podszedł do Cyryla.
- Co słychać we wsi panie szanowny?
- Ponoć mówią że wieś chcą sprzedać.
- Co? - Zapytał z niedowierzaniem Jan.
- Ano Panie, powiadają że Radziwiłłowie chcą sprzedać ten dobytek Zamoyskim a sami mają zamiar poszerzyć wpływy w Koronie.
- Nie może być. - odparł zdecydowanie Sokołów.
- Panie wielmożny, wiem co pan czujesz. Mimo że rzadko zjeżdżają Radziwiłły to jednak żyje nam się dobrze. Po co cieszyć się ze zmian w ciemno?
- Na terenie Zamoyskich większy porządek cenią na wsiach. Tak słyszałem.
- Ano to dobrze! Byle nie kijem a marchewką.
- Pewnie zwrócą się do Ciebie Cyrylu z tym, powiedz jeśli coś będzie wiadomo.
- Panie wielmożny, jasne że powiem!
- Trzymaj się póki co - powiedział sokolow i uścisnął dłoń sołtysowi.

- I po cóż to? - pytał w głębi siebie Jan.
Odchodził powoli w stronę domostwa Ojca Łucji.
Rozmyślał nad sensem gonienia za miłością, jakby była to rzecz potrzebna do życia. On sam mimo straty przyzwyczaił się do teraźniejszego trybu życia. Tryb ten co więcej mu odpowiadał. Jednak rozmyślając czuł więź z dawną miłością.
- Kiedyś się zemszczę tak.. Ja będę silny! Ja będę mocarzem! I to ja w końcu będę dyktował warunki! Magnaci nie zasługują na życie.
Dalej jan powrócił do swych rozmyślań na temat miłości w życiu.
- Da się bez tego żyć, z całą pewnością. Rzecz ograniczająca.
Kiedy młody szlachcic dotarł na miejsce ujrzał jedynie Łucję, która wywieszała pranie przed skromną chatką.
Sokołów podszedł do niej:
- Witaj Łucjo, jeśli dobrze mówię?
- Tak a pan to Pan wielmożny..!
- Daj spokój z tym wielmożny, ja nic prawie nie mam.
- A mi ojciec mówił, że szlachta szlachcie równa. - odpowiedziała słodko Łucja.
Była młodą kobietą, lat koło 16. Miała jasne Blond włosy i błękitne, połyskujące oczy oraz bardzo dziewczęcy urok. Była dosyć wysoka jak na Kobietę. Wizualnie na Janie robiła zdecydowanie pozytywne wrażenie. Jan jednak miał i jak najbardziej skupiał się na spełnieniu prośby chłopa Bartłomieja:
- Może w teorii tak jest ale świat jest bardziej złożony. Właśnie? Gdzie twój ojciec?
- Na polu. Mnie bardziej interesuje to co Pan opowiada. - powiedziała to wpatrując się w Jana jak w autoeytet ale też z wielkim zainteresowaniem.
- Raduje mnie to bardzo Łucjo ale mam ważną rzecz bardzo z twoim ojcem a czas śpieszy.
- Rozumiem..
- Ale powiedz jeszcze mi, znasz może Bartłomieja?
- Tego co bliżej lasu mieszka?
- Tak. Co o nim sądzisz?
- Dziwny jest, bardzo miły a i swymi plonami się z nami dzieli, jakby sam miał dużo. Ostatnio bliżej nas przebywa ale wydaje się miły i uczciwy.
- To dobry człowiek Łucjo, pracowity.
- Jeśli Pan tak mówi to na pewno tak jest!
- Łucjo, coś ty taka miła dla mnie?
- A widzi Pan, Pan tu jest osobą zacną bardzo i poza tym nieważne..
- Dobra z ciebie kobieta - Powiedział Jan i zaczął już zwracać się w kierunku pola gdzie pracować miał ojciec Łucji.
- Mam pytanie..
- Jakie? - odwrócił się jeszcze Sokołów.
- Przyjdzie Pan i poopowiada jak to u szlachty wygląda? - zapytała z nadzieją.
- Sprawię ci tą radość, w najbliższym czasie nie będę nic robił.
- Dziękuję! Krzyknęła Łucja. Niech Panu Bóg każdą drogę odsłania!
- I tobie. - Odrzekł Sokołów i odszedł w stronę pola.

Twoje życie jest moje...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz