Nie mógł spać. Znowu nawiedzały go te same koszmary co w Londynie. Łazienka. Lustro. Szkło. Krew. Dużo krwi. Jego krwi. Nie mogąc spać, spojrzał na wyświetlacz telefonu. Dochodziła piąta. Wiedząc, że i tak nie zaśnie, zwlókł się z łóżka i wolnym krokiem ruszył do łazienki.
Zapalił światła i obraz ze snu, ukazał się na jawie. Blada, wychudzona twarz, czerwone oczy i kilkudniowy zarost. Jednak tym razem, po łzach nie było ani śladu. Nie miał już na nie sił.
Kiedy matka pytała go, co się stało, co się dzieje, zapewniał ją, że to tylko zmęczenie i kiepska londyńska pogoda. Brak słońca i zmiana otoczenia - zapewniał, że tylko to jest przyczyną jego obecnego stanu. Prawda była zgoła inna. Nie miał po prostu serca, powiedzieć kobiecie, która dała mu życie, że on tego życia już nie chce. Nie chciał powiedzieć, że urodził się w złym miejscu i czasie. Nie chciał powiedzieć, że gdyby jego dzieciństwo wyglądało inaczej, może potrafiłby umiejętnie kochać. Może wszystko wyglądałoby inaczej. Może nie usłyszałby nigdy te przeszywającego serce płaczu: Nie potrafisz kochać! A ja... Ja nie będę Twoja kolejną zabawką! Ja nie pozwolę się tak traktować, rozumiesz?
Miała rację. Nie potrafił kochać. Ale zaczął się uczyć. Naprawdę zaczął się uczyć! Najpierw zaczął kochać jej inteligencję. Później przyszła pora na ten dźwięczny śmiech. Rumieńce. Herbatę z sokiem. Pierogi. Te nieskazitelnie, błękitne oczy... A później wszystko runęło jak domek z kart, jednak on nadal kochał. Każdego dnia zakochiwał się na nowo, każdego dnia kochał co raz bardziej. Nawet wtedy, gdy ona nie chciała. Nie chciała jego, jego miłości. Niczego co z nim związane.
Wjechał na piąte piętro. Czuł niepokój i zdenerwowanie. Próbował sobie ułożyć w głowie to, jak to wszystko będzie wyglądać. Ułożył kilka scenariuszy pierwszego od trzech miesięcy spotkania z Ulą, ale każdy z nich kończył się, że Ula zmieni zdanie, a ona dostanie od niej w twarz. Chociaż w jednym ze scenariuszy dostawał z pięści od Piotra. Tego scenariusza chyba najbardziej pragnął uniknąć.
Ogolony, w nieskazitelnie białej koszuli i granatowych spodniach garniturowych, spryskany ulubioną wodą kolońską, minął pustą recepcję i ruszył w stronę swojego dawnego, a... Jej obecnego gabinetu. Nim wszedł do sekretariatu, zauważył siedzącą przy biurku Anię. Wziął głęboki oddech, wysilił się na uśmiech i przywitał się:
- Cześć Aniu - odezwał się, a zaskoczona Ania spojrzała w jego stronę.
- Marek! Jak dobrze Cię widzieć - powiedziała wstając i serdecznie go ściskając.
- Ciebie również - odparł, jednak co chwilę, nerwowo zerkał w kierunku drzwi prowadzących do gabinetu Pani prezes.
- Strasznie zmarniałeś - zmierzyła go wzrokiem.
- Po prostu dawno się nie widzieliśmy - próbował ją zbyć, ale wiedząc, że tak łatwo mu nie pójdzie, spróbował zmienić temat - Ula u siebie? -odważył się w końcu spytać.
- Tak, tak. Wejdź śmiało, chcesz kawy?
- Szklanka wody byłaby zbawieniem.
- Zaraz przyniosę - i gestem dłoni zachęciła go do wejścia do gabinetu.
Zawahał się, ale wiedział, że nie ma już odwrotu. Zapukał do drzwi. Mijające sekundy dłużyły mu się niemiłosiernie. Miał wrażenie, że czeka pod tymi drzwiami już całą wieczność. Jednak w końcu... W końcu po trzech miesiącach. Po dziewięćdziesięciu dwóch dniach usłyszał ten głos.
- Proszę!
Nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Gabinet praktycznie się nie zmienił, ale ona... Stała przy biurku, przeglądając segregator. Włosy związane w kucyk, delikatne oprawki okularów, biała bluzeczka z delikatną koronką, czarne spodnie z wysokim stanem i tenisówki. Wyglądała tak delikatnie, tak dziewczęco, tak niewinnie. Wyglądała zupełnie inaczej, niż kiedy widzieli się po raz ostatni.
- Dzień dobry - wykrztusił w końcu, czym przykuł jej uwagę. Spojrzała na niego, nie wierząc własnym oczom. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak, żadne słowo nie opuściło jej ust - Nie w porę? - spytał, co raz bardziej zdenerwowany.
- Nie, nie! - odezwała się w końcu - W samą porę. Zdecydowanie. Na pewno. Tak, tak. Wszystko na czas, wszystko w porę. No dobra... Super. Może kawy? - spytała z prędkością karabinu maszynowego. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Tak bardzo za nią tęsknił. Tak bardzo cieszył się, że ona nic, a nic się nie zmieniła, a ona doskonale wiedział, że pytaniem o kawę próbuję zatuszować swoje zakłopotanie.
- Dziękuję. Poprosiłem Anię o szklankę wody.
- Woda, ah tak - odłożyła segregator, a jemu przypomniało się, że przecież ma być profesjonalistą. Przecież wszystko ma się odbywać tylko i wyłącznie na stopie zawodowej. Przecież postawiła taki warunek - Jadłeś coś? Może pójdziemy do bufetu? - próbowała jakoś rozładować panujące napięcie, jednak on nie podjął tej gry. Chodź bardzo chciał, to postanowił trzymać się jej warunków. Nie chciał, by miała jakikolwiek pretekst do zarzucenia mu jakiegoś nieprofesjonalnego zachowania.
- Myślę, że mogę otrzymać zakres obowiązków i zapoznać się z aktualną dokumentacją.
Zaskoczył ją i choć bardzo chciała ukryć swoje zdziwienie, Marek zauważył na jej twarzy konsternację, jednak zniknęła ona tak szybko jak się pojawiła.
- Tak, oczywiście. Nie mam dla Ciebie umowy, bo stwierdziłam, że może razem...
- Podpiszę cokolwiek. Możemy przejść do sedna sprawy?
- Marek.. czy wszystko..? - nie dokończyła, bo do gabinetu weszła Ania. Podała Markowi wodę i rzucając jakąś uwagę o zachowaniu Violetty, zostawiła Marka i Ulę znowu samych.
- Czyli jak wygląda sytuacja? - spytał przerywając panującą ciszę, nie pozwalając, by Cieplak dokończyła swoje pytanie. Przyjrzała mu się, nic nie odpowiadając - Jakie problemy się pojawiły?
- Sprzedaż spada, jak tak dalej pójdzie będziemy musieli pozamykać butiki - mówiła, cały czas patrząc w jego oczy - Potrzebuję twojej pomocy - powiedziała, po czym orientując się co dokładnie powiedziała, szybko się poprawiła - To znaczy potrzebujemy. Znaczy firma potrzebuje.
- Jestem do waszej dyspozycji.
- Schudłeś - nie wytrzymała.
- Poproszę Anię o dokumenty - zbył jej uwagę. Wiedział, że nie może zrobić inaczej. Musi być obojętny. Musi się nauczyć nie kochać jej. Musi nauczyć się traktować ją jako po prostu Ulę Cieplak, ale niestety, to nie była po prostu Ula Cieplak, to był ktoś o wiele ważniejszy, ktoś o wiele bliższy jego poturbowanemu sercu - Gdzie mogę pracować? - wpatrywała się w niego tak intensywnie, że bał się, że zaraz nie wytrzyma, że zrobi zaraz coś, czego będzie później żałował.
- Gdziekolwiek chcesz - powiedziała cicho, jednak on doskonale ją usłyszał.
- Zajmę konferencyjną jeśli nie masz nic przeciwko i jeśli nie masz tam dzisiaj zaplanowanych żadnych spotkań.
- Nie, nie mam. Możesz śmiało się tam rozgościć. Marek... - kolejny raz do gabinetu weszła Ania.
- Przepraszam Was - spojrzała przepraszającym wzrokiem na Marka - Ulka, Piotr dzwoni, podobno coś pilnego, więc...
- Gdybyś mnie do czegoś potrzebowała, wiesz gdzie mnie znaleźć - powiedział Dobrzański i nie czekając na reakcję kobiet, wyszedł z gabinetu.
Jakaś jego cząstka, pragnęła wierzyć w plotki, które usłyszał Sebastian. Ta nutka egoizmu pragnęła, by Ula nie była z Piotrem, a jednak, ten telefon wskazywał na to, że oni są razem. Nadal. Niezmiennie.
To wszystko wraca falami. Kiedy myślę, że już wszystko jest w porządku, nagle ni stąd, ni zowąd czuję ucisk w klatce piersiowej. I choć powtarzam w myślach jak mantrę - to już za mną, idź naprzód. I tak po raz kolejny czuję jak rozpadam się na kawałki. W środku. Tak aby nikt nie widział. Aby nie widzieli jak bardzo tęsknię i że już nigdy nie będę kompletny. Bo raz popsuta rzecz, nigdy nie będzie taka jak przedtem.
CZYTASZ
MI(NĘ)ŁO
Fanfiction"Jakby coś się działo, to dzwoń. Mogę się zjawić w każdej chwili" ~Marek Dobrzański