14. Wait.

7.8K 735 91
                                    

*koniecznie z piosenką!*

Otulał mnie cichy i wdzięczny dźwięk gitary. Barwa uwalnianej z niej muzyki pochłonęła mnie do reszty. To nie był wesoły utwór. To nawet nie była smutna ballada. To był kolor mojej duszy oddany za pomocą nut i zręcznych palców gitarzysty. Patrzyłem na moje blade dłonie położone na zapisanej słowami kartce. Chłód ceglanego schodka, na którym siedziałem, przyprawiał mnie o dreszcze ale nie zamierzałem zmieniać swojej pozycji. Raz po raz pocierałem dolną wargę kłykciami swoich palców, okazując tym samym swoje skupienie. To była pierwsza piosenka, którą napisałem od lat. Była moja i chciałem ją oddać. Nie miałem prawa, ani śmiałości jej zaśpiewać, bo czy nie ma niczego gorszego od brzmienia krzyku płonącej na stosie osoby? Tak właśnie by to wyglądało, a ja zapadłbym się w sobie przy każdym wyśpiewanym słowie. Nie chciałem, by świat wiedział. Nie chciałem, by ludzie, ci obcy tak bardzo zainteresowani mną ludzie, wiedzieli o tym co było w moim sercu. A było w nim wiele.

Czułem jak z każdym drżeniem struny gula w moim gardle rosła. Czułem jak każdy dźwięk tego pięknego i tak często niedocenianego instrumentu zagłębia się we mnie i opuszcza je pozostawiając za sobą jedynie ulgę. Bo czy istniało kiedykolwiek coś wspanialszego od muzyki? Jej prosty i piękna? Jej niebywałego talentu do zmuszania ludzi do tak wielkiego gestu jakim było przelanie emocji, cierpienia, miłości czy nawet szczęścia na papier w postaci nut? Małych, czarnych znaczków, które były zapisem, trwałym zapisem naszych emocji? Naszych upadków lub ekstazy?

Obudziłem się. Wybudziłem się z tego strasznego snu, w którym trwałem od tak długiego czasu, ale nie zdawałem sobie wtedy sprawy z jednej rzeczy. Gdy wyłonisz się z wody, pierwszym co poczujesz nie będzie słodycz poranka czy też nieodparte szczęście, że żyjesz. Będzie nim strach, że znowu znajdziesz się pod powierzchnią błagając o powietrze. Uderzy w ciebie lodowaty podmuch wiatru powodując na twojej skórze gęsią skórkę. Zimne fale miotać będą twoim zmęczonym od wysiłku ciałem, a ty będziesz brnął coraz słabszy w stronę brzegu, błagając, by ta niekończąca się walka się skończyła.

Gdy na reszcie pokonasz już wszelkie swoje granice wytrzymałości i dotrzesz do tak upragnionego piaszczystego brzegu, opadniesz na niego bez tchu. Na kolana. Na twarz i pozwolisz łzom popłynąć. Piach wedrze się do twoich nozdrzy i oczu, na chwilę cię oślepiając i pozbawiając tlenu. Dotrze do ciebie, że prawie utonąłeś. Będziesz tak bardzo przejęty szczęściem i strachem. I ja właśnie tak się teraz czułem.

Leżałem na piaszczystym, zimnym brzegu, targany wewnętrznym szlochem obmywany przez fale. Walcząc o każdy oddech. Krztusząc się piachem. Bo on nigdy tak naprawdę nie był suchy i ciepły. Zawsze przypominał pokruszone szkło raniące nasze wątłe ciało. Piach był przecież kiedyś skałą, kamieniem. Jak często o tym zapominaliśmy.

Podniosłem się ze swojego miejsca i uścisnąłem dłoń gitarzyście czując wobec niego tylko i wyłącznie wdzięczność. Był bardzo utalentowany, a ja miałem szczęście spotkać go na tej cichej ulicy. Podszedłem do niego bez słowa wręczając nuty, chcąc, by nieznana mi osoba zagrała dźwięki mojej pokaleczonej duszy. Gdy to uczynił, zostawiłem utwór razem z nim, w podzięce dając mu nie tylko jego słowa, ale także zwitek banknotów. Był już w podeszłym wieku i widocznie w ciężkiej sytuacji życiowej. Nie dla każdego artysty przeznaczony był blask fleszy i tysiące fanów na trybunach.

- Jesteś pewien? - Spytał chrapliwym głosem, patrząc na podane mu kartki. - To było piękne.

- Tak. Piosenka jest twoja. Możesz zrobić z nią co zechcesz. Wyrzuć ją, spal, daj komuś innemu lub chowaj i nigdy więcej nie zagraj, jeśli uznasz, to za stosowne. - Skinął jedynie głową słysząc moje słowa. W tej jednej, krótkiej chwili z tym nieznajomym mi człowiekiem, dotarło do mnie, któznał mnie lepiej niż wszyscy ludzie na całej tej cholernej, nieszczęśliwej ziemi. Ujrzał moją duszę, a ja przestałem się bać swojego krzyku. Przestałem płonąć. Po raz kolejny zrobiłem nieodwracalny krok do przodu. Patrzył na mnie z litością, której nie chciałem. Poklepałem go po ramieniu i ruszyłem przed siebie zapalając papierosa, z czystego przyzwyczajenia. Jego gęsty dym uspakajał mnie i sprawił, że na sekundę zakręciło mi się w głowie. Już nawet zapomniałem, że miałem coś zjeść.

Darling I'll jump with you - WYDANE!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz