20

147 8 2
                                    

Choinka w domu Josephów stała już ubrana w światełka i ozdoby. Do Bożego Narodzenia zostały dwa dni, ale nikt nie chciał zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę. Za oknem było ponuro i zimno, a śniegu praktycznie nie było. Niezbyt świąteczna pogoda.

do Josha:
Pamiętaj, żeby napisać jak już wylądujesz

od Josha:
Oczywiście, że napisze, przecież obiecałem.

do Josha:
A ja się tylko upewniam, czy pamiętasz. Miłego lotu, Joshie. Kocham cię 😘

od Josha:
Też cię kocham, Ty. Napisze zaraz po wylądowaniu ❤

Było przed południem, a samolot Josha miał odlatywać około godziny trzynastej. Tyler już mógł powiedzieć, że tęskni i, że praktycznie już czuje te dzielące ich setki kilometrów. Obiecał, że da sobie radę bez swojego chłopaka. Bo w końcu to tylko parę dni, a przecież będą ze sobą pisać i rozmawiać. Dzięki dzisiejszym możliwościom mógłby wcale nie odczuwać tego jak daleko są od siebie.
Z drugiej strony różnicy czasu też nie da się oszukać.


Po dłuższej chwili przerwy na rozmyślania Joseph wrócił do ozdabiania domu. Akurat ten obowiązek przypadał jemu, na co nie narzekał. W tym zajęciu odnajdywał pewien spokój i rutynę, pozwalało skupić się tylko na jednej rzeczy. Przy okazji odrywało bruneta od posępnych myśli. Przynajmniej też dzięki Tylerowi wszystko w domu będzie miało przyjemny, świąteczny klimat. Tym bardziej, że przywiązywał dużo uwagi do szczegółów, więc wszystko musiało być perfekcyjne i na swoim miejscu.

Czas mijał i nie zauważył nawet kiedy zrobiło się popołudnie, a dokładniej na zegarze była 14:07.

Josh już leci, pewnie ma niezłe widoki z okna. - pomyślał brunet.

Brunet już praktycznie skończył dekorowanie domu i jedynie sprawdzał, czy wszytko ze sobą współgra oraz przeszukiwał kartony, żeby sprawdzić czy o niczym nie zapomniał. Kiedy upewnił się, że rozwiesił i porozstawiał wszystko, odniósł kartony do piwnicy.

Nareszcie miał czas dla siebie, więc mógł rozsiąść się wygodnie na kanapie w salonie. Niby to tylko powieszenie paru ozdóbek tu i tam, ale potrafiło to człowieka nieźle zmęczyć. Ale zanim to, włączył telewizję i postanowił zrobić sobie jeszcze ciepłe kakao. W tle leciał jakiś program informacyjny a w tym czasie Tyler zaczął podgrzewać mleko w rondelku.

I wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie to, że jednak jednym uchem słuchał o czym jest mowa w aktualnym programie. Ale to słowa prezentera najbardziej wytrąciły go z równowagi:

... nieszczęście, akurat przed Bożym Narodzeniem... Cała załoga i pasażerowie lotu z Columbus w Ohio do Arizony zginęli tragicznie w nieszczęśliwym wypadku. Przyczyną tragedii była aw-

Joseph już więcej nie musiał słyszeć. Czuł jak przestaje mu bić serce na ułamek sekundy, jak płuca nie chcą wziąć kolejnego oddechu, jak ziemia przestaje być stabilnym podłożem pod jego stopami.

Nie, nie, nie nie! To nie może być prawda!

Szybko chwycił za telefon i wybrał numer Josha. Ten nie odebrał, ale to nie zniechęciło Tylera do ponawiania próby kontaktu raz po raz. Chyba dopiero po dwudziestym którymś razie zaczęło do niego dochodzić co to może oznaczać, ale nie chciał o tym myśleć, nie chciał, żeby to faktycznie była prawda. Bo przecież nie może być...

Tyler w pośpiechu wyłączył gotując się mleko i pobiegł do swojego pokoju, żeby zacząć przeszukiwać internet w poszukiwaniu bardziej szczególowych informacji. Tylko, że wszędzie były te same informacje! Najwidoczniej minęło za mało czasu od tej katastrofy. Ale przecież Tyler musiał wiedzieć, co z Joshem, co z jego rodziną.

Nie wiedział co miał zrobić. Laptop zostawił otwarty i tylko odswieżał strony, gdyby dodano artykuł na ten temat. Krążył niespokojnie po swoim pokoju i odchodził od zmysłów, znowu spróbował zadzwonić do Josha, ale bez rezultatu, wysłał mu kilka wiadomości, ale też pozostały bez odzewu. Tyler był na granicy płaczu i załamania, nie miał pojęcia co ze sobą zrobić... Czemu to zbieranie informacji przez media musi trwać tak długo?! Czemu nigdzie nie ma żadnej listy z imionami i nazwiskami zmarłych?!  Dlaczego to wszystko się dzieje?!

Tyler opadł wyczerpany na łóżko. Nie wiedział co myśleć, łzy coraz bardziej napływały mu do oczu, chociaż uparcie próbował je powstrzymać. Popłynęły dopiero, kiedy zrozumiał, że to musi być najbardziej bolesna prawda jakiej się dowiedział. Nie chciał tego. Chciał, żeby znowu był jakiś dzień z jego przeszłości, ważne, żeby Josh był razem z nim. Nie wierzył, że tak może się to skończyć...
Szlochał coraz bardziej, praktycznie dławiąc się łzami, a krzyki mentalnego bólu zagłuszał poduszką.

Nie wiedział ile czasu tak trwał, ale znalazł w sobie siłę, żeby jeszcze raz przeglądnąć internet. Oczy bolały go od płaczu. W końcu na jakiejś stronie znalazł to czego szukał. Lista imion i nazwisko była długa, ale dla niego liczyło się tylko jedno imię, tylko jedno nazwiska.

A najbardziej bolesna część zaczęła się, kiedy je znalazł. Joshua William Dun. Dalej znalazł kolejne należące do rodziny swojego chłopaka. Załamanie? Tak. Tylko sprowadzające się do pięknięcia globa na pół. To właśnie czuł Tyler. Jakby spadanie w nicość między tymi połówkami bez możliwości zatrzymania się. Wszystko było niestabilne. Nie takie jak powinno być. Nie takie były ich plany.

Wszystkie wspomnienia z Joshem przemykały niczym kalejdoskop przez umysł bruneta. Ten zły początek. Ta kwitnąca przyjaźń. Ten słodki związek. I ten gorący i lodowaty finał. Jego świat się zniszczył, zawalił, spłonął, rozerwał, rozpadł i zgnił.

Jakim cudem był w stanie czuć to wszystko naraz? Ale to niedowierzanie, że to się stało było najgorsze. Dopiero z nim pisał, dopiero się z nim widział. I jeszcze to wczoraj... ich pierwszy raz... Kto mógł wiedzieć, że tak naprawdę będzie ostatnim?

Joseph nie chciał, ale zaczynał wierzyć w to co się właśnie wydarzyło. Ale to bolało tak bardzo. Łzy spływały mu strumieniami po zaczerwienionych policzkach. Wrócił do łóżka i zasnął czytając ostatnią wiadomość jaką dostał od Josha.

***

Tyler powiedział rodzicom o wszystkim. O swoim związku i śmierci Josha. Pierwszy raz od dawna czuł ich wsparcie, ale co to mogło zmienić?

Pogrzeb Josha i jego rodziny odbył się pięć dni po katastrofie. W dniu, w którym miał wrócić do domu. W dniu, w którym miał znowu zobaczyć się ze swoim chłopakiem. Wszystko co Josh obiecał spełniło się, tylko w najgorszy możliwy sposób.

Joseph miał wrażenie, że na uroczystości zebrało się pół miasta. Ale nie obchodził go ten tłum. Już nic go nie obchodziło. Czuł jakby przez ostatnie dni wypłakał zapas łez na całe życie. Stał się pustym naczyniem i jedyne co faktycznie teraz czuł to okropny chłód przenikający jego ciało.

I nawet kiedy już wszyscy wyszli z cmentarza Tyler nie mógł się na to zdobyć. Nie chciał zostawiać Josha, jego ciała, na tym zimnie. Nie potrafił, nie chciał i nie mógł.

Kocham cię, Joshie.

Zostawił go, rodzice na niego czekali.

_________________________
(1070 słów)

Witajcie!

Nie bardzo wiem co napisać... Nie do końca tak to miało wyglądać, ale kiedy już coś mnie natchnęło nie było sposobu, żeby wszystko zmieniać. To był ułamek sekundy i miałam wszystko czego potrzebowałam, żeby to napisać. Wymyślałam dużo różnych zakończeń, ale takie było najlepsze, chociaż wiem jak źle to brzmi.
A poza tym opowiadaniem... Kto się wybiera do kina na chłopaków? Ja niestety nie mam możliwości uczestniczyć w tym wydarzeniu 😭

Stay Alive 🖤

(not) ALONE // Joshler [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz