Rozdział 1 - Wróżbitka

166 9 2
                                    

Jak powiedzieliśmy, tak zrobiliśmy. Ja, Marson i Bugi wyszliśmy z hotelowego zagajnika w poszukiwaniu jedzenia. A jako że Marson wzgardził foodtruckiem, postanowiliśmy przejść się nieco dłuższy kawałek i przy okazji odebrać z lotniska kolegę, który miał niedługo lądować. Nie zaszliśmy jednak daleko, gdyż w połowie drogi na lotnisko, Marcin zaprowadził nas do maka. No nie wierze.

-Jesteśmy na miejscu. -oznajmił.
-Czy ty serio wzgardziłeś kebabem z foodtrucka dla McDonalda?
-Bo tu jest lepiej.
-Ale co jest lepiej?
-Jedzenie. Atmosfera. Ceny. - to ostatnie wyszeptał. -Wezmę sobie boxa z frytkami, ale mcflurry pominę, bo jest niezdrowy, a ja jestem na diecie. -powiedział i z Bugim wybuchnęliśmy śmiechem. Kiedy już miał iść, nagle moją uwagę przyciągnęło coś nietypowego, stojącego w rogu ulicy.

-Ty, tam jest jakiś namiot.
-To co, wchodzimy do środka i robimy wjazd na chatę? -zaczął Marson.
-No pewnie, zajebisty pomysł. -odparł Bugi, przewracając oczami.
-Wiedziałem, że się zgodzisz.
-Rozumiem, że sarkazm... nie znasz takiego słowa?
-Nie. -odpowiedział bez wahania Marson i podszedł bliżej tajemniczego namiotu. Po chwili wyłoniła się z niego starsza kobieta o oliwkowej cerze, która przypadkowo nieźle nastraszyła Marcina.
-AAAAH! Ale się zesrałem. Dobra, idę, chłopaki, po tego boxa. Bawcie się dobrze. -ogłosił, skutecznie zniechęcony do dalszego, jak to ujął, wjazdu na chatę wróżbitki i ewakuował się.
-Czy chcecie poznać swoją przyszłość? -zapytała nas ochrypłym głosem kobieta. Odwróciłem się do przyjaciela.
-Bugi, chcesz poznać swoją przyszłość?
-Ja mam wyje*ane, idę po monstera. -powiedział, ponieważ wypatrzył wtedy "Żabkę" i od tej pory tylko ta go interesowała.

Gdy moi koledzy się rozeszli, odwróciłem się w stronę wróżbitki, która dalej patrzyła na mnie, zanurzona w swoim namiocie.
-To jak, młody człowieku?
-Dziękuje, może innym razem.
-Proszę, wesprzyj starą wróżkę w jej ginącym fachu. To nie zajmie długo... panie Dawidzie. -poprosiła, zamykając zdanie moim imieniem. Lekko mnie zatkało. Zacząłem się zastanawiać, skąd może znać moje imię, ale wtedy pomyślałem sobie, ze pewnie zna mnie z internetu.
-Nie wiedziałem, że cygańskie wróżki też oglądają pokój wytrzeźwień. -powiedziałem w myślach. Dałem jej monetę, a ona zaprosiła mnie do środka. Niechętnie, ale się zgodziłem.

W środku namiot wydawał się większy niż na zewnątrz, a wystrój mocno przypominał stary motel w Meksyku. Było mnóstwo drobiazgów - piór, kości, biżuterii, tkanin - nawet przytulny kącik. Z tym, ze wróżka lubowała w kolorach czerwonych i fioletowych, co nadawało temu miejscu delikatną aurę grozy. Usiadłem na przeciwko niej przy małym, okrągłym stoliku, przykrytym długim obrusem, na którym stała szklana kula. Pomachałem nogą pod stolikiem w celu sprawdzenia czy nic sie pod nim nie kryje. Teren czysty. Za plecami miałem wyjście, więc czułem się bezpiecznie. Byłem tez przekonany, ze kula to plastikowa dekoracja, a wróżbitka zaraz zacznie wymyślać mi historie z moich linii papilarnych albo fusów po herbacie, wtedy jednak wzięła kule do ręki i ta zaczęła świecić.

Wróżka wpatrywała się w nią oczami jak pięć złotych i gadać coś o portalach międzyświatowych, dzięki którym można skakać do innych wymiarów.
-Super, a jak to się ma do mojego życia?
-Spójrz. -powiedziała, pokazując mi szklaną kule i rozsypując na stole jakiś pyłek, od którego zaczęło mnie kręcić w nosie.
-Em... nic tu nie ma. -powiedziałem. Wróżka zmarszczyła się i po chwili uderzyła ręką w stół, kładąc coś na nim. Położyła przede mną karty i zaczęła losowo je przekładać. Były na nich różne symbole, takie jak klepsydra, deszcz, itd. Szczerze mówiąc, miałem trochę bekę z tego wszystkiego.

-Teraz uważaj, nie myśl o tym, czego boisz sie stracić, bo stanie się właśnie tym. -powiedziała nagle. No to wróżka mnie udupiła. Jak można kazać mózgowi o czymś nie myśleć? Przecież to jasne, że gdy powiem sobie „nie myśl o zielonych słoniach" to naturalnie zacznę myśleć o zielonych słoniach! Nie pomyślałem, rzecz jasna, o zielonych słoniach, ale o moich przyjaciołach i o tym, że mógłbym ich stracić. Tak jakoś mi się nasunęło.

I wtedy to się stało. Ze śmieszków zrobiło się mega poważnie; w kuli pojawiłem się ja i... cała reszta. Był to obrazek, którego nigdy nie widziałem. Byli wszyscy - Ja, Bugi, Mork, Marson, Bjushee, Profcio, Szynszyla i Oskar. Nigdy jeszcze nie spotkaliśmy się w takim składzie. Dopiero mieliśmy, a Morka nawet nie było jeszcze w Polsce. Jak to możliwe? Nigdy wcześniej go nie spotkałem, a w kuli był obraz, gdzie ja i on staliśmy na przeciwko siebie i rozmawialiśmy. Kompletnie mnie zmroziło. Nie mogłem oderwać wzroku od kuli. Ale wtedy coś zaczęło się dziać. Wszyscy zaczęli do siebie gadać, coś pokazywać i nie były to miłe słowa ani gesty. Nic nie było słychać, ale gdyby się dało, nie byłoby to nic miłego. Po chwili na twarzy każdego z nas malowała się złość i każdy poszedł w swoją stronę.

-Przyjaźnie bywają kruche. -powiedziała wróżka. Nie. To jakieś farmazony. Nie wiem, jak ona to zrobiła, ale to nieprawda. Nie może być! Dopiero poznałem tych ludzi, dopiero ich spotkałem, pokochałem jak najbliższych, a już miałem poznać kres tego wszystkiego?
-To jakiś żart? Co to ma być? Skąd znasz moich przyjaciół?! Przecież to... to nigdy nie miało miejsca!
-Jeszcze nie. -wróżbitka nacisnęła na słowo „jeszcze" i śwignęła rękawem nad stołem, rozsypując złoty pyłek po całym namiocie. Trochę naleciało mi do oczu i nosa, więc zacząłem wycierać twarz w rękaw, żeby pozbyć się tych drobinek. Wtedy usłyszałem głuchy krzyk Bugiego, dochodzący ze szklanej kuli i przeraziłem się. Teraz to już przesadziła. To, co ujrzałem było bynajmniej straszne i strasznie dziwne.

Zobaczyłem śmierć. Śmierć moich przyjaciół, ale jakby w filmie science fiction. Morka zżerał jakiś wielki pająk, Bjushee tonęła w zielonej mazi, Oskar z kimś walczył, Bugi zniknął miedzy chmurami, Marson był do czegoś przywiązany, Szynszyla uciekała przez labirynt, a na Profcia z góry leciał piasek. To było irracjonalne, ale nadal, była to wizja śmieci bliskich mi osób i było to przerażające. Za nim zdążyłem o cokolwiek wypytać wróżbitkę, ta gwałtownym ruchem rzuciła się do przodu i chwyciła mnie za rękę. Jej rękaw się odsłonił, ujawniając jej tatuaż, który... zapalił się na czerwono. Oboje krzyknęliśmy jak oparzeni i odskoczyliśmy do tylu. Skorzystałem z chwili nieuwagi wróżki, gdy ta zachwiała się na swoim stołku i nie zamierzając poddawać się temu choremu obrządkowi ani chwili dłużej, wyskoczyłem z namiotu na ulice.

Biegiem pokierowałem się w stronę Żabki, w której przepadł Bugi. Obejrzałem się za siebie, nie przestając biec. Namiot nadal tam stał. Bezczelnie panoszył się w zaułku. Wtedy na kogoś wpadłem, prawie przewracając się na ziemie. Na szczęście ta osoba była dość wysoka i silna, więc nic się jej nie stało.
-Oj-! Przepraszam, nie chcia- Bugi!?
-Spokojnie. Aż tak ci się śpieszy na spotkanie ze mną? -odpowiedział Mateusz, bo to właśnie na niego wpadłem. Nie wiedziałem, co powiedzieć po tym, czego przed chwilą byłem świadkiem, ale tu Bugi mnie wyręczył.
-Oo, widzę, że wróżka zwinęła interes.
-Co? -odwróciłem się niemal z prędkością światła. Nie było go tam. Namiot zniknął, a z nim ta przeklęta wróżbitka. Jak?

JAK?! Przed chwilą jeszcze tam był!!

-Przecież on... -zacząłem, ale nie byłem w stanie dokończyć. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie wiedziałem, co się właśnie stało. Zacząłem się zastanawiać czy ostatnio nie wypiłem za dużo albo czy ktoś mi czegoś nie podał. Co tu się odje*ało?!
-Dawid, w porządku? Trochę słabo wyglądasz. -powiedział Bugi, przyglądając mi się. Wyjąłem telefon i spojrzałem w jego odbiciu ma siebie. Przez ułamek sekundy wydawało mi się, ze miałem oczy czerwone, ale po kilku mrugnięciach, efekt zniknął. Zauważyłem tez, ze dość mocno pobladłem. Pewnie o tym mówił Bugi.
-Coś ty mi kur*a zrobiła? - pomyślałem i spojrzałem znowu w to miejsce, gdzie przed chwilą był namiot. Wtedy Bugiemu zadzwonił telefon, a ja dalej wpatrywałem się z niedowierzaniem w pusty zaułek.

-Halo?
-Halo, Marson? Wait, ty nie brzmisz jak Marson...
-Ukradłem telefon Marsonowi, bo ma obie ręce boxem zajęte. -odpowiedział głos w słuchawce. Odrazu go rozpoznaliśmy.
-Mork! Siema, człowieku, gdzie jesteś?
-Z Marsonem w maku. Dobrze, ze wpadliśmy na ten sam pomysł, aby pójść tam jeść. Sorry, ze nie dałem znać wcześniej, ale mam telefon na skraju wyczerpania.
-Spoko, opowiesz nam potem.
-To gdzie się spotykamy?
-Siedźcie tam, przejdziemy się do was. -oznajmił Bugi i się rozłączył. Gdy usłyszałem głos Morka w słuchawce ucieszyłem się, ze w końcu się spotkamy i za chwile zapomniałem o tej całej spier*olonej sytuacji z wróżką. Bugi schował telefon do torby z zakupionymi monsterami i po tym, jak zapewniłem go, ze nic mi nie jest, skinął na mnie głową, abyśmy szli. Gdy przeszliśmy kawałek, ostatni raz spojrzałem w zaułek. Namiot nadal się magicznie nie pojawił.

Wróżbitka zostawiła mi znamię i rozpłynęła się w powietrzu.

Pokój wytrzeźwień THRILLEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz