Rozdział 2 - Zmora

96 8 4
                                    

-Dawid, uciekaj! -krzyknął Profcio, który naparzał mieczem w jakieś straszydło. Nie wiem co się działo. Słyszałem jak Alicja wolała do mnie o pomoc, Bugi był otoczony przez jakieś pajęczaki, a ja biegłem przez jakby ciemny, obślizgły tunel. Goniłem jakieś małe światełko, lecące pod sufitem. Wtedy przed moim nosem stanęła zmora z czerwonymi oczyma, blokując moje przejście. Może i mógłbym ją ominąć, ale nie wiedzieć czemu, zupełnie sparaliżował mnie strach.
-Złapie go, złapie!- usłyszałem znajomy głos i świst kół deskorolki, przemykający obok nas.
-Bjushee?- To była moja przyjaciółka, Ania. Bardzo miła i zdolna, ale trochę roztrzepana. Zobaczyłem jak goni światełko, które odbija się jej od palców, wymyka z rąk i nagle zapada ciemność.

Po chwili wszyscy byliśmy zamknięci w klatce, zawieszonej na łańcuchu. Wszędzie był metal, ogień i kwas, których brzdęk, żar i toksyczność drażniły wszystkie nasze zmysły, a w głowach echem odbijały nam się paniczne krzyki i przerażenie.
-POMOCY! -wrzasnął Bugi.
-Gdzie jest do cholery Oskar?! -krzyczał Marson. Wtedy zobaczyłem, jak Oskar ratuje się i ucieka z tego przeklętego miejsca. Obejrzał się za siebie, nie wracając po nas.
-Oskar nas zostawił -pomyślałem. Wtedy klatki zaczęły spadać. Jedna po drugiej odłączały się od sufitu. Nasza spadła jako ostatnia prosto do tego piekielnego basenu, pełnego trujących substancji i przedmiotów.

Wtedy się obudziłem. Niemal zerwałem się do pionu, a otaczającą mnie głuchą ciszę przerywała moja zadyszka. Zdałem sobie sprawę, ze to był tylko sen. Lecz zanim zdążyłem odetchnąć, rozejrzałem się po pokoju i zahaczyłem wzrokiem o lustro stojące w rogu. Gdy zobaczyłem, co się w nim odbijało, aż podskoczyłem.
-AAH! Jezu! -wyrwało mi się. Moje odbicie wcale nie przypominało mnie, a raczej tą zmorę ze snu.
-Dawid, co ty odwalasz? -usłyszałem szum kołdry, spod którego wydobywał się zaspany głos Bugiego. Gwałtownie odwróciłem głowę na niego, potem znowu na lustro i po zjawie nie było śladu. Tym razem ujrzałem siebie, siedzącego na łóżku ze spłoszonym wyrazem twarzy. Po chwili fioletowe włosy i para zaspanych oczu Bugiego wynurzyły się z pościeli.
-Nic, nic, sorry. Koszmary miałem. -powiedziałem szybko, przecierając oczy, aby dać sobie trochę czasu na otrząśnięcie się.

Od czasu wizyty u tajemniczej kobiety nie mogę spokojnie żyć. Cały czas czuje jakiś niewyjaśniony strach i widzę rzeczy, których nie widzi nikt inny. Myślałem, że po nocy się uspokoi, ale niestety te widzenia męczyły mnie tez we śnie. Próbowałem wmówić sobie, że to, co się wtedy wydarzyło w tym namiocie, to było tylko jakieś przedstawienie. Przynajmniej chciałem tak myśleć i móc to sobie wyjaśnić. Może jeszcze na te dziwne obrazki z kuli znalazłbym wyjaśnienie; może dostałem jakieś dragi lub byłem zahipnotyzowany? A może jakiś ultrafan w przebraniu robił sobie żarty. Ale ten świecący tatuaż..? A znikający namiot... albo te sny i zwidy?

To całe wariactwo zaczęło się, gdy wczorajszym popołudniem poszliśmy odebrać Bartka (Morka) z lotniska, co przez krótki postój na jedzenie zamieniło się w istną wyprawę. Po akcji z wróżbitką, nadal trochę się trząsłem. Razem z Bugim, choć ja trochę chwiejnym krokiem, poszliśmy spotkać się z Marsonem i Morkiem w pobliskim Mcdonaldzie. Gdy przekroczyliśmy próg restauracji, Marson wyszedł nam na przeciw, a za nim nieśmiało przyczajony anglik. Mork był niewiele wyższy ode mnie, miał ciemne falowane włosy i był zawinięty w białą bluzę i brązową kurtkę. Na nasz widok zrobił pogodną minę i dumnie się wyprostował. Nieważne jak dumnie, obok Bugiego dalej wydawał się niewysoki.

-Siema. -przywitałem się krótko.
-Cześć. W końcu się spotykamy, co nie?
-W końcu. Dobrze jest cię zobaczyć tak wiesz, face-to-face.
-Mi również jest miło. -powiedział, po czym przywitał się też z Bugim. W międzyczasie Marson zwrócił mi dyskretnie uwagę, że jestem trochę blady i nie wyglądam za dobrze. Gdy już miałem zacząć się tłumaczyć, wciął się Bartek i włączył nas do jego dialogu z Bugim.
-Ktoś coś jeszcze zamawia? Bo jak nie to poszedłbym swoją walizkę do hotelu odrzucić. -Mork wskazał na tablice z zamówieniami za nim, potem na swój bagaż. Spojrzałem na Marcina, który trzymał swojego boxa przytulonego do brzuszka i dał tylko łapkę w górę na znak, że on już jest spełniony i szczęśliwy i możemy wracać.

Droga powrotna mijała w dobrej atmosferze i udało mi się na chwilę zapomnieć o tej sytuacji z wróżką. Dużo rozmawialiśmy z Morkiem, który po kilku minutach rozmowy rozkręcił się i miał nam dużo do opowiadania. Na zmianę ciągnęliśmy też jego walizkę, która była niewyobrażalnie ciężka.
-Co ty kurna masz w tej torbie? Cegły? -wysapałem, bo teraz była moja kolej ciągnąć bagaż.
-Tak, kamienie z roboty przywiozłem. -odpowiedział Mork i zaśmialiśmy się z tego. Z rozmowy dowiedzieliśmy się, że Bartek jest robotnikiem i pracuje na kruszarce kamieni przy pracach remontowych.

Odstawiłem na chwilę walizkę, żeby złapać oddech i przeskanowałem wzrokiem okolicę. Moja uwaga utknęła na losowej uliczce i na widok tego co tam było, prawie zachłysnąłem się śliną. Na końcu ulicy, na horyzoncie stała postać. Była bardzo wysoka, o pustych oczach, czarna jak cień, a na dodatek miała na głowie... rogi. Dwa wielkie baranie rogi! Zmrużyłem oczy i mrugnąłem parę razy, by upewnić się, że dobrze widzę, ale cień z rogami nie znikał. Musiałem stać tak i przyglądać się jakiś kawałek czasu, bo chłopacy, którzy zostawili mnie z walizką na końcu, zawrócili i nagle pojawili się koło mnie.

-Co cię tak zmroziło? -spytał Marson.
-Tam stoi ktoś dziwny. -wskazałem palcem na zacienioną sylwetkę.
-Gdzie? -powiedzieli niemal chórem.
-Dosłownie nikogo tam nie ma. -wciął się Mork.
-Zwidy masz jakieś.
-Chłop, co już naje*any jest. -parsknął Marson.
-Nie widzicie tego?
-Ale czego, gdzie?! -postać stała dosłownie na środku ulicy na horyzoncie i wyróżniała się spośród innych przechodzących tam ludzi, którzy również zdawali się ją ignorować. Zarys jej ciemnej sylwetki było doskonale widać na tle jasnego jeszcze nieba. Nie trzeba było nic pokazywać. Doszedłem wtedy do niepokojącego wniosku, że tylko ja widzę tą postać.

-No tam, za tym... wysoki typ przy tym... -zacząłem nawigować ich wzrok w nieistniejące miejsce, żeby nie wyjść na jakiegoś idiotę.
-Zajebiście nawigujesz, Dawid -powiedział Bugi. Spojrzałem na uśmiechającego się pogardliwie Matiego, a gdy odwróciłem wzrok w stronę ulicy, postaci nie było. Ulotniła się w pare sekund. Zupełnie jak ta wróżka i jej namiot.
-Dobra, ja wezmę już tą walizkę, bo widzę, ze ci się mózg chyba nie dotlenia ze zmęczenia. -Bugi zaczął się ze mnie nabijać i po zabraniu ode mnie bagażu, zaczął wlec go w stronę hotelu.

-No w tym... w oknie tam... na parterze, był taki typ dziwny. -zacząłem wymyślać.
-Tak trudno było powiedzieć „okno"? -spytał Mork. Wszyscy dookoła wybuchli śmiechem.
-Dobra tam, cicho. Chodźmy już do domu. -zakończyłem temat i błyskawicznie wyszedłem z tej uliczki, kierując się w stronę hotelu. Może tylko mi sie coś przywidziało. Nie przeszliśmy jednak nawet kilkuset metrów, gdy Mork znów zwrócił mi uwagę.
-Dawid, coś ci z kieszeni z tyłu wystaje. -wiedziałem, ze mam tam tylko telefon, więc nie obracając się w ogóle do Bartka, wcisnąłem go głębiej do kieszeni.
-Nie w tej, w tej drugiej.

To dziwne, bo oprócz telefonu niż nie wziąłem. Złapałem za tylną kieszonkę spodni i poczułem, ze mam w niej coś papierowego. Zalaminowane, prostokątne... mina mi zrzedła. Szybko wyjąłem papiery z kieszeni i rozłożyłem przez sobą. To niemożliwe...
-Co tam, Dawid? Poszło z kleksem? -zaśmiał się Marson. Pewnie rozbawił go widok, gdy złapałem się za du*ę i zrobiłem wielkie oczy. Musiał sobie pomyśleć, że chciałem puścić cichacza, ale nie pykło. W tym wypadku już chyba wolałbym to, niż to, co miałem teraz w rękach. To były karty wróżbitki - identyczne, którymi mieszała na stole, za nim zaczęła się szopka ze szklaną kulą. Jak one się tu dostały? Pamietam, jak nawiałem z namiotu i zostawiłem wszystko za sobą tak, jak było i nic nie zabierałem. Nie śniło mi się nic stamtąd zabierać!

-No, co to jest? -drążyli we troje. Trzymałem karty bardzo blisko siebie, żeby nie widzieli co na nich jest. Fakt faktem, sam dobrze się im nie przyjrzałem, ale przypominały mi one tylko o jednym i nie było to nic miłego. Gdybym mógł, rozdarłbym je na kawałki i najchętniej potraktował jakąś zapalniczką. Ale byłem w środku miasta, otoczony przez przyjaciół i nie miałem jak się tych piekielnych kart pozbyć.
-Hę? Nic, nic, to tylko śmieci. -dyskretnie wcisnąłem je z powrotem do kieszeni. -Wyrzucę je w hotelu.

Gdy tylko przekroczyłem próg swojego pokoju, a byłem w nim sam i z dala od reszty, która witała się z Morkiem, zacząłem drzeć karty na setki małych kawałków i wrzuciłem wszystko do śmietnika. Były na nich jakieś ryciny, słowa i symbole, ale nie przyjrzałem się im. Nie mogłem na nie patrzeć. W tej chwili po prostu cieszyłem się, ze się ich pozbyłem.

Pokój wytrzeźwień THRILLEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz