Poranna kawa, której zaparzenie było pierwszą czynnością Violet zaraz po przebudzeniu, stanowiła jej codzienny rytuał. Bez niego nie potrafiła w pełni rozpocząć dnia. To właśnie ta poświęcona tylko sobie chwila z kubkiem czarnego, aromatycznego płynu pozwalała Violet choć trochę się odprężyć i pozytywnie nastroić na cały dzień.
W mieszkaniu, które wynajmowała wspólnie z Rosie, jej ulubionym miejscem był niewielki, zaledwie trzymetrowy balkon. Zeszłego lata dziewczynom wspólnymi siłami udało się odłożyć pewną sumę, za którą zdecydowały się kupić stolik z dwoma krzesłami, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Dzięki temu w dni jak ten, mogły sobie w spokoju usiąść i wygrzewać się w ciepłych promieniach, rzucanych przez poranne słońce.
Violet nie przeszkadzał nawet fakt, że aby dostać się na balkon, musiała przejść przez pokój przyjaciółki, co wbrew pozorom było nie lada wyzwaniem, szczególnie wtedy, gdy Rosie, po zakrapianych dużą ilością alkoholu imprezach, spędzała upojne noce ze świeżo poznanymi mężczyznami. Zdarzało się niejeden raz, że nieświadoma tego Violet, wchodząc bez uprzedzenia do pokoju przyjaciółki, natrafiała na nagie męskie ciała, których obrazu, mimo usilnych starań, za cholerę nie potrafiła wyrzucić ze swojej głowy.
Dlatego też, dla bezpieczeństwa i zachowania komfortu psychicznego, umówiły się, że za każdym razem, gdy Rosie sprowadzi sobie do domu nowego kochanka i zdecyduje się spędzić z nim całą noc, zamknie uprzednio drzwi na klucz, tak by oszczędzić współlokatorce niechcianych widoków. Pomysł ten o dziwo się sprawdził.
Ten dzień był pierwszym od niepamiętnych czasów, kiedy Violet Sullivan miała wolne zarówno od zajęć, jak i od pracy w klubie. Mogła w pełni poświęcić go na regenerację, zadbać o siebie i wypocząć po intensywnych tygodniach, które mocno dały się jej we znaki. Zawroty głowy nie odpuszczały, a dodatkowo pojawiły się omdlenia. Jej wycieńczone ciało biło na alarm.
Brak snu i ciągły stres przyczyniły się do pogorszenia stanu jej zdrowia. Doskonale zdawała sobie sprawę, że aby wróciła do formy, najprawdopodobniej wystarczyłby krótki, kilkudniowy urlop. Jednak wiedziała też, że z powodu natłoku obowiązków nawet mimo złego samopoczucia nie mogła sobie na to pozwolić.
Dźwięk telefonu oderwał Violet od myśli, w jakich pogrążyła się przed kilkoma minutami. Chwyciła za komórkę.
– Dzień dobry, pani Carey. – Violet, siedząc na jednym z krzeseł, uniosła nogi i przycisnęła kolana do klatki piersiowej. Za każdym razem, gdy na ekranie telefonu pojawiało się to nazwisko, czuła wszechogarniający niepokój, a głowa podsuwała same najgorsze scenariusze. – Coś się stało?
– Witaj, Violet. – Usłyszała przyjemny kobiecy głos. – Nie, kochanie. Wszystko w jak najlepszym porządku. Elizabeth ma się dobrze, właśnie kończy swoją codzienną rehabilitację. Dzwonię w nieco innej sprawie.
– Słucham. – Pochwyciła ze szklanego stolika kubek z gorącą kawą i upiła solidny łyk.
– Nawet nie wiem, od czego mam zacząć. – Ciche, markotne westchnienie zwiastowało Violet, że za moment wcale nie usłyszy dobrych wieści. Wręcz przeciwnie, musi szykować się na najgorsze. Przymknęła powieki i odchyliła na moment głowę, by zaczerpnąć tchu. – Trudno mi o tym mówić, bo doskonale zdaję sobie sprawę, jak ciężko pracujesz i ile poświęcasz, aby opłacić pobyt Elizabeth w naszym ośrodku...
Violet z trudem przełknęła ślinę. Po tych słowach już wiedziała, czego się spodziewać. Pani Carey, czyli jedna z opiekunek w ośrodku, w którym od pięciu lat przebywała matka Violet, tak właśnie zaczynała rozmowę zawsze, gdy musiała przekazać wieści o kolejnej podwyżce.
– Zarząd podjął decyzję o podniesieniu miesięcznych opłat o kolejne dwieście dolarów.
– Och... – jęknęła cicho Violet. Rozgoryczona poczuła, jak do oczu momentalnie napływają jej łzy, ale robiła wszystko, by nie uronić ani jednej. – Dobrze, rozumiem. Bardzo dziękuję za informację.
CZYTASZ
UNWRITTEN LOVE [+18] - JUŻ W SPRZEDAŻY
RomansaPierwsza część dylogii #beloved Układ który miał trwać zaledwie pół roku, niespodziewanie wymknął się spod kontroli.