2

470 33 6
                                    

Cały dzień byłem rozkojarzony. Nie mogłem się na niczym skupić. Moje myśli kręciły się wokół wypadku, Matta i jego ojca. To wszystko było takie dziwne i niecodzienne. Miałem wrażenie, że wykorzystałem dopuszczalną dawkę adrenaliny i stresu na najbliższy rok.

Do tej pory nie traktowałem pomówień o Williamsach zbyt poważnie. Szczerze, to starałem się nimi interesować najmniej jak to było możliwe. Mimo to, przez te wszystkie lata słyszałem najróżniejsze rzeczy. Słowa przechodziły z ust do ust, z domu do domu i tak rozprzestrzeniały się po całym Hillsview. Ich głównym tematem był zazwyczaj ojciec Matta. Sam jego wygląd budził przerażenie. Zarośnięta broda, krzaczaste brwi i ostre rysy twarzy. Niebieskie oczy, które potrafiły przeszyć cię na wskroś. Był barczysty, a jego dłonie wydawały się ogromne. Dawały wrażenie jakby miały się na tobie zacisnąć i zmiażdżyć bez większego problemu. Niektórzy podejrzewali, że to on był odpowiedzialny za śmierć żony i zaginięcie starszego syna. Tak naprawdę nikt nigdy nie dowiedział się co sie z nimi stało. Jednak jak na mieszkańców Hillsview przystało, powstało kilka różnych wersji. Ich rodzina mogłaby nosić miano miejscowej legendy.

Jeśli chodziło o samego Matta to nigdy nie zrobił nic złego. Sam fakt jego pochodzenia był skutecznym powodem alienacji w społeczeństwie. Z jednej strony był pośmiewiskiem, ale z drugiej czymś w rodzaju postrachu. Przez cały czas towarzyszyła mu otoczka tajemniczości. Wydawał się ponury i zamknięty. Straszny.

Gdy wczoraj zobaczyłem jego ojca i to oschłe zachowanie, natychmiast zrozumiałem czemu się taki stał. Ja zapamiętałem go zupełnie inaczej.

Nie mogłem wymazać z pamięci tego okropnego obrazu. Nawet w szkole tylko to zaprzątało mój umysł. Nie pamiętałem kiedy ostatni raz coś wywarło na mnie takie wrażenie. Tak bardzo nienawidziłem myśli zaprzątających moją głowę i przejmowania się tym, że po moim ciele powoli zaczęły rozchodzić się fale irytacji. Miałem ochotę przywalić głową w ławkę, by jakoś ujarzmić bałagan w moim umyśle.

Dzwonek na lekcje na szczęście wyrwał mnie z rozmyślań i chwilowo sprowadził na ziemię. Zająłem swoje miejsce i wlepiłem wzrok w nauczyciela matematyki, który wszedł do sali. Westchnąłem w duchu. Nienawidziłem tego przedmiotu. Zdecydowanie określałem się jako humanista. Jednak to był chyba pierwszy raz kiedy cieszyłem się z powodu tej lekcji. Chęć mordu wszystkich geniuszy matematycznych, przez których musiałem tu siedzieć, powinna przyćmić myśli o wczorajszym dniu. Musiałem w końcu się ogarnąć. Przecież tyle lat nie mieliśmy kontaktu. Tyle lat żyliśmy oddzielnie, nie wchodząc sobie w drogę. Nie ważne jak duże były moje wyrzuty sumienia. Najwyższy czas zająć się przyszłością, a przeszłość zostawić za sobą.

Ze zrezygnowaniem wpatrywałem się w wykresy, które pojawiały się w przerażającym tempie na tablicy i dzielnie starałem się wszystko notować. Wystarczyło kilkanaście minut, a mój mózg zaczął wręcz parować. Geometria analityczna zdecydowanie mnie pokonała. Pewnie całkowicie straciłbym umiejętność myślenia, gdyby nie szkolna sekretarka, która niespodziewanie weszła do naszej klasy. Początkowo byłem jej wdzięczny, że przerywała moje męczarnie. Tylko początkowo, bo okazało się, że wcale nie niosła ze sobą przyjemnych wieści.

- Tony Evans. -jej głos rozbrzmiał pomiędzy ławkami- Do dyrektora.

Wzrok całej klasy spoczął na mnie. Podejrzewałem co mogło być powodem wezwania. W głębi ducha wiedziałem, że to było nieuniknione. Przeklnąłęm w myślach. Zachciało mi się pakowania w kłopoty, co? Tak to było jak się najpierw robiło, a potem myślało. Mój żołądek się ścisnął, a ja byłem przygotowany na najgorsze. Wstałem z miejsca i opuściłem pomieszczenie. Przemierzałem korytarz wolnym i niezbyt pewnym krokiem. Pragnąłem przedłużyć sobie drogę do gabinetu jak tylko potrafiłem. Jednak w końcu nadszedł ten moment w którym stanąłem pod drzwiami i przekręciłem klamkę.

•zachód słońca• /bxb/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz