Valeria
Ponownie zamknęłam i otworzyłam długopis, wpatrując się w zegar na ścianie. Hannah pisała coś jeszcze na laptopie, a mi zaczęły się pocić dłonie. Właśnie wybiła godzina, o której kończę pracę. Zerknęłam w dół na czarną spódniczkę oraz beżową satynową koszulę należącą do Chiary Moretti. Wytrwałam poniedziałek i byłam z siebie naprawdę dumna. Czułam się zdecydowanie lepiej niż poprzedniego dnia oraz w nocy, którą spędziłam u Vito. Powiedziałam mu, że po swoje rzeczy do mieszkania pojadę sama, ale szczerze mówiąc, sama miałam wątpliwości czy mnie posłuchał.
Podniosłam się, wygładzając dłonie o bawełniany materiał. Poprawiłam włosy zarzucone na jedno ramię i chwyciłam torebkę z szafki niedaleko biurka. Spojrzałam na Hannah.
– Ugh. Wreszcie! – Teatralnie wyrzuciła ręce do góry i z gracją trzasnęła segregatorem, po czym zauważyła mnie gotową do wyjścia. – Jakieś plany na wieczór? – zapytała luźno, wkładając organizer w odpowiednie miejsce na niewielkiej półce za jej stanowiskiem.
– Cóż... zobaczymy.
– Uuuu – zagwizdała. – Podoba mi się! – Wskazała na mnie palcem. Posłałam jej zakłopotany uśmiech.
– Do zobaczenia jutro.
– Pa, pa!
Zaśmiałam się pod nosem, jednak lekki uśmiech zbladł, gdy znalazłam się sama w windzie. Przebierałam z nogi na nogę. Byłam cholernie zdenerwowana wizją zmierzenia się z Connorem i wróceniem do mieszkania. Co prawda miałam wprawę w ekspresowym pakowaniu się – już raz uciekałam z domu.
Wsunęłam oprawki okularów bardziej na nos, przelotnie spoglądając na siebie w odbiciu blaszanych ścian. Gorzej wyglądać nie mogłam.
Z westchnieniem wyszłam na chodnik. Potrzebowałam świeżego powietrza, dlatego wzięłam głęboki wdech i niemal podskoczyłam na widok ubranego w garnitur mężczyzny, który patrzył na mnie z uśmiechem.
– Jak minął ci dzień? – zagadał swobodnie, łapiąc mnie za dłoń i przyciągając ją do swojego ramienia. Gapiłam się na niego oniemiała, w czasie kiedy on próbował się ze mną ruszyć. – Okej, rozumiem, stoimy na środku chodnika. Nie ma sprawy. – Wzruszył uradowany ramionami.
Jego głupkowaty uśmiech nie schodził mu z ust i zrobiłam bym to samo, gdyby nie fakt, że był to Vito Moretti. Ta rodzina musiała być bardziej pieprznięta niż mi się wydawało. Ostatnio widział mnie w okropnym stanie, a teraz uśmiechał się do mnie, jakby coś niedawno wciągnął. Miałam nadzieję, że tak jednak nie było.
– Dobrze się czujesz? Wyglądasz blado. – Przyłożył dłoń do mojego czoła.
– To ja powinnam cię o to zapytać – sapnęłam nieobecna, napotykając jego wściekle zielone tęczówki. – Coś ci się stało? A może mi? Potrąciła mnie ciężarówka?
Pisnęłam, gdy gwałtownie pociągnął mnie za sobą, stawiając krok w tył. Oparłam dłonie na jego klatce piersiowej, by nie upaść, choć mocno zaciskał dłonie na mojej talii. Uniósł głowę i podążył wzrokiem po ulicy.
– Nie, ale o mało nie przejechał cię rowerzysta. – Spojrzał na mnie poważnie.
Przez chwilę na niego patrzyłam, ale po tym parsknęłam śmiechem. Ta sytuacja wydawała mi się komiczna.
– Bawi cię to?! – zawołał, kiedy obróciłam się do niego plecami i zaczęłam iść wzdłuż chodnika. To pieprzony sen albo jestem pijana. – Coś mogło ci się stać! – jego głos pobrzmiewał już znacznie bliżej.
CZYTASZ
LOST SOUL [Rodzina Moretti #3]
RomanceLudzie nie mają niezniszczalnych serc. Potrzeba jedynie odpowiedniej osoby. A jeśli ona pociągnie nas na samo dno? Będziemy tkwić w tym bagnie razem. ⚠️ SCENY EROTYCZNE, PRZEMOC, PRZEKLEŃSTWA⚠️