Rozdział 3

112 9 113
                                    

Nie mogłem jednak przestać myśleć o Wayu...

Chyba się zakochałem.

Nagle usłyszałem łamiące się za mną gałązki.

Z lasu wyszedł chłopak o długich włosach, którego poznałem na popijawie. Nazywał się chyba Bert.

Podszedł do drzewa, pod którym siedziałem i postawił mnie za koszulkę do pionu.

- Gościu o co ci chodzi? - zapytałem dyndając sobie nad ziemią dopóki nie postawił mnie... Na drzewie.

- Ty i Gerard! Widziałem was! Masz się do niego nie zbliżać! On jest mój! - chłop był tak poddenerwowany, że drgało mu oko.

Ja i Gerard? Razem? Nie no chyba nie. Chociaż... Po tym pocałunku.

- On sam zdecyduje kogo z nas woli! Aktualnie ja wygrywam! Więc łaskawie zdejmij mnie z tego drzewa i idź sobie szukać innego chłopaka!

Muszę walczyć o swoje szczęście. Nikt nie zabierze mi Gerarda. Chcę z nim spędzić resztę życia.

- Niczego nie wiesz - stwierdził tajemniczo.

Wtedy zza krzaka wyszła kolejna sylwetka. Gerard 😍

- A właśnie, że wie! Bert zostaw nas! Nic już do ciebie nie czuję!

- Ale... Ale... JESZCZE MNIE ZAPAMIĘTACIE!1!1!- i uciekł w las. Może zjedzą go dziki.

Mój krasz zdjął mnie z drzewa.

- Gerard uratowałeś mnie - powiedziałem jak księżniczka.

- Nie przyzwyczajaj się. Wracamy do domu.

I tak cała romantyczność sytuacji umarła.

Wracając prawie się do siebie nie odzywaliśmy. Chciałem to zmienić, ale się bałem. Generalnie w szkole zawsze mało się odzywam. Jestem taką szarą myszką. Czemu mam to zmieniać?

______

Obudziłem się rano o dziwo nie mając kaca, więc wow chyba shakowałem rzeczywistość. Była niedziela. Ostatni dzień wolny, a ja nie wiedziałem jak go zagospodarować. Jak zwykle rano poszedłem do kuchni.

Tym razem nikogo tam nie było, więc zdecydowałem samemu zrobić sobie kanapki. A przynajmniej taki był plan, bo okazało się, że oprócz światła w lodówce mało co się tam znajduje. Wpadłem na genialny pomysł i pobiegłem do pokoju dla gości.

- Gerard! Gerard! Wstawaj mam plan! - wykrzykiwałem skacząc po jego łóżku.

- Co? Daj mi spokój umieram - tu zakrył głowę poduszką.

- Ale musimy iść na zakupy!

- Niech Mikey idzie albo Donna.

- NIE! Idziemy razem!

_____

Gee po moich długich namowach zgodził się pójść ze mną do Lidla. Wzięliśmy koszyki dla małych dzieci, bo inne były zajęte.

- Okej to co bierzemy? - zapytał.

- Nie wiem jedzenie.

- A ile mamy kasy?

- Dużo

- Ile?

- 4 stówy.

Gerard po dowiedzeniu się jak bardzo dziany jestem zaczął biegać z wózkiem po całym sklepie i po 10 minutach jego był pełny w momencie gdy ja włożyłem tylko sok mandarynkowy i pierogi. Szybki jest 😏

______

Zdecydowaliśmy się wracać do domu z koszykami, bo nie mieliśmy jak się zabrać. Puściłem z głośnika moją c00l emo playlistę i pognaliśmy do domu. Niestety w niedalekim mojego miejsca zamieszkania parku spotkaliśmy jakiś podejrzanych typów.

- Way zdajesz sobie sprawę z tego, że zadając się z tym plebsem spadasz w hierarchii? - zapytał groźnie wyglądający punk.

- Nie chcę o tym rozmawiać. W sumie już mi na tym nie zależy - wyminął typa. Nie wiedziałem o co chodzi, więc po prostu jechałem za nim.

Wtedy Punk podstawił nogę mojemu wózkowi i zakupy rozsypały się po parku.

Gerard wtedy potężnie się wkurzył.

- ZOSTAW MOJEGO FRANKA W SPOKOJU - krzyknął co uznałem za całkiem urocze. Nagle dwójka chłopaków zaczęła się bić przy okazji rozwalając na chodniku kupione wcześniej jedzenie. Super.

Bitwę wygrał Way, ponieważ Punk miał za dużo amareny w organizmie i po prostu nie miał szans. Właściwie nikt nie ma szans z Gerardem. Wiem o tym. W końcu kiedyś to ja byłem jego wrogiem. Ale teraz... Myślę, że jesteśmy przyjaciółki. A może nawet kimś więcej???

____koniec rozdziału jakby ktoś nie zauważył ____

Nie wiem co tu napisać

Piszę to dzieło, bo nudzi mnie taśma

Ale nią też się zajmę niedługo

Frerard, ale to wattpad [ZAKOŃCZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz