To, że przeżyliśmy wojnę...To naprawdę cud, Potter. Powinniśmy tam umrzeć – wśród tych wszystkich gruzów, przysłonięci kurzem i z krwią na ubraniach. Ciągle słyszę te wszystkie krzyki bólu i rzucane zaklęcia. Widzę martwe twarze osób, z którymi mijałam się na szkolnych korytach czy chodziłam na lekcje. Co spowodowało to, że ja mogę teraz siedzieć tutaj i rozmawiać z tobą, a oni leżą w grobach?
Harry nie spodziewał się, że będzie się czuć onieśmielony jadąc z Pansy windą. Parkinson milczała, zapinając płaszcz, wyciągając z małej torebki czapkę, szalik i rękawiczki, i ubierając je. Patrzył jak dziewczyna poprawiała grzywkę, która była w połowie przykryta przez nakrycie głowy i przegląda się w lustrze, robiąc dziwne miny w zależności od tego jak układały się kosmyki włosów.
Potter widział w odbiciu samego siebie. Stał w rogu windy jak najbliżej drzwi. Miał na sobie sprane spodnie, które były o jeden rozmiar za duże, bo nie mógł znieść rzeczy, które jakkolwiek opinały jego ciało. Może to była wina noszenia ciuchów po Dudleyu. Sportowa kurta, w której przedwczoraj popsuł się suwak, ciągle zapominał rzucić na niego Reapro i te przeklęte okulary.
Potem wysiedli z windy na parterze, minęli szatnię, z której mało kto korzystał, a gdzie pracowały skrzaty i wyszli na zewnątrz. Przed nim rozciągała się żwirowa ścieżka, rzędy ławek rozsiane po dziedzińcu i równo skoszona trawa oraz kilka samotnych drzew. Zaczęli kierować się do bramy. Nadal milczeli, a Harry wcisnął ręce do kieszeni.
Był luty, zima szalała w najlepsze.
Pansy szła pewnie mimo że w takich butach nie mogło to być łatwe. Dopiero jak przeszli przez bramę Uniwersytetu i stanęli w mugolskim Londynie, który dla niemagicznych wyglądał jak stary, opuszczony dworek zobaczył jak pogoda faktycznie była okropna. Wszędzie błoto na chodnikach, samochody, które albo trąbiły na siebie, albo ślizgały się przy każdym zakręcie. Byli na obrzeżach miasta, gdzie przede wszystkim królowały jeziora, parki oraz stare kamienice.
‒ Chcesz? ‒ zapytała się Pansy i wyciągnęła w stronę Pottera paczkę papierosów. Harry pokręcił głową.
‒ Nie palę ‒ powiedział jedynie.
Dziewczyna odpaliła papierosa zapalniczką i zaciągnęła się mocno. Jej krwistoczerwone usta otoczyły gruby filtr, a Harry mimowolnie zagapił się na ten widok. Zaraz potem wbił spojrzenie w własne wojskowe buty, które nosił od czasu przystąpienia do Akademii.
‒ To gdzie idziemy? ‒ zapytał kiedy nadal stali przed bramą Uniwersytetu, Pansy ciągle paliła papierosa, a Harry stał i marznął. Chociaż musiał przyznać, że głowa nie bolała go tak bardzo kiedy nie siedział w dusznej sali na zajęciach.
‒ Wiesz, Potter ‒ zaczęła i spojrzała się prosto w jego zielone oczy. ‒ Wyglądasz chujowo.
Harry jedynie uśmiechnął się szeroko.
***
Kiedy dotarli na miejsce Harry nie spodziewał się, że celem ich wędrówki okaże się jakaś knajpa, ukryta pomiędzy kwiaciarnią, a sklepem z naprawami sprzętu domowego. Przez całą drogę ledwo poruszał nogami i jednocześnie podziwiał jak Parkinson radziła sobie na tych wysokich obcasach i ani razu nie wywróciła się nawet wtedy kiedy chodnik zaczął przypominać małą ślizgawkę.
Pogoda była paskudna, a Harry po raz kolejny przypomniał sobie czemu nienawidził zimy. Nie mógł się doczekać, aż przyjdzie wiosna.
Pansy weszła do środka i spojrzała się na niego dziwnie, kiedy otworzył jej drzwi i przepuścił jako pierwszą. Harry nawet na to nie zareagował. Z ciężkim westchnieniem wszedł do środka i poczuł jak atakuje go ostry zapach kawy i jajek, przez co żołądek znowu zaczął zachowywać się jakby był na karuzeli.
CZYTASZ
Auror || Hansy
FanficPansy nie nadawała się na Aurora. Harry Potter o mało nie dostał zawału kiedy wchodząc do sali wykładowej zobaczył Parkinson siedzącą w pierwszym rzędzie z grubym zwojem pergaminu i piórem w ręku. Zaczynał właśnie swój trzeci rok w Akademii Aurorski...