6.Bruises

607 48 16
                                    

Na przemyślenia nie było czasu. Kto chciałby się przejmować czymś takim głupim, jak całowanie się, to tylko dodatek do życia, nic więcej, tylko jakieś durne spędzenie czasu. Zanim oboje się zorientowali, minął cały weekend. Nie odezwali się do siebie, nie mieli kiedy. Tak, jak nie mieli kiedy, wytłumaczyć sobie, co tak naprawdę zmusiło Kazuhę do opuszczenia domu ciemnowłosego bez praktycznie żadnego słowa.

Scaramouche, wbrew pozorom miał większe zmartwienia, niż jakiś tam Kazuha. Musiał jak najszybciej zakryć i zamaskować każdy drobny siniak i każdą oznakę bycia słabym, by nikt ze szkoły nie zauważył. Co prawda, mundurek zakrywał większość z nich, lecz okolice oka nadal były zbyt wyraźne, pozdzierana skóra na kosteczkach dłoni wygląda z dnia na dzień jeszcze gorzej, a gdyby było mało, coś stało mu się z lewym kolanem, przez co poruszania się sprawiało mu niemałe wyzwanie. Co gorsza, nie dało się ich niczym zakryć. Próbował już wszystkiego przez ostatnie kilka dni, ale jedynie opuchlizna zeszła z twarzy. Desperacko próbował zakryć siniec korektorem, który wieki temu zostawiła u niego Aries i dziwnym trafem nie wróciła nigdy po niego. Nie pomogło za bardzo. Może i nie było to aż tak widoczne, ale po przyjrzeniu się był wyraźny ślad.

-Nie spytasz się co się stało twojemu synowi? - zapytał czując czyiś wzrok na sobie. Spojrzał w stronę drzwi, za ich progiem zauważył kobietę, jego "byłą" matkę. Jego spojrzenie sprawiło u niej lekkie zmieszanie, lecz po chwili odwróciła się i prawie że znikła z jego pola widzenia.

-Nie mam syna. - powiedziała, gdy już Scaramouche nie był w stanie jej zobaczyć. Najpierw nie zareagował, dopiero chwilę później parsknął śmiechem i uśmiechnął się smutno. Nie mógł się spodziewać innych słów, wbrew pozorom, te go wcale nie zdziwiły. A nawet rozśmieszyły, widząc, że ona wciąż uważa go za porażkę życiową

Nie czekał już ani chwili. Wziął plecak i najpotrzebniejsze rzeczy i opuścił dom, zostawiając w nim dźwięk trzaskających drzwi. Cóż, niektórzy rodzą się ze wspaniałym życiem, a niektórzy z chujowymi rodzicami i rozpierdalają sobie życie przy okazji.

***

-Na boga, co ci się stało?! - powiedziała Aries, gdy tylko podeszła do ciemnowłosego, widząc, że stoi on na dziedzińcu, na którym zawsze pali te śmierdzące szlugi. Rozdrapaną skórę na dłoniach było dość łatwo zauważyć. Dopiero, gdy podeszła bliżej zorientowała się, że nie mógł on sobie sam nabić sińca na pół oka. Nikt normalny nie byłby w stanie sobie tego zafundować. - Kto ci to, do cholery zrobił?

-Jak powiem, że spadłem ze schodów i uderzyłem głową w wannę wypadając przez okno, to przestaniesz pytać? - zapytał sarkastycznie Scaramouche, kończąc wypalać drugiego już w tym dniu papierosa. Widząc skrzywioną minę dziewczyny, westchnął rozumiejąc, że nie da mu ona spokoju. - Pamiętasz typka, co razem z Childem sprzedawali narkotyki, wkładając je między kartki zeszytów? Ten debil, mnie tak załatwił. Pierro się nazywa.

Dziewczyna nie skomentowała, jedynie patrzyła się na niego z niedowierzaniem. Oczy miała trochę szerzej otworzone niż zazwyczaj, a jej brwi były lekko uniesione w górę. Nie dziwiła się, że tak się stało. Scara wiele razy skończył z siniakami na ciele, ale nie do tego stopnia, że głupie stanie sprawiało mu kłopoty, a ręce drgały za każdym razem, gdy przykładał on papierosa do ust.

-Boże, wyglądasz okropnie. Nieźle musiałeś go wkurwić, że cię tak załatwił. - powiedziała, czując że jakaś odpowiedź musi kiedyś paść. Scaramouche, nie odpowiedział. Nie musiał. Aries znała powód pobicia chłopaka. Znała też Pierro, co prawda z opowieści Scary, ale wiedziała do jakich czynów jest on w stanie się posunąć. - Czyli, jednym słowem ten weekend był chujowy?

Placebo~ KazuScara/ScaraKazuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz