Rozdział 3

357 45 140
                                    

- Louis?

Clifford zaczął warczeć, gdy ktoś położył dłoń na ramieniu szatyna, a ten podskoczył wystraszony, kładąc sobie dłoń na piersi.

- Hej, nie warcz na ludzi, Cliff – powiedział twardo, gdy dostrzegł obok wysokiego chłopaka, którego głos kojarzył już od dłuższego czasu. – A ty, Harry, nie próbuj mnie straszyć ponownie. Następnym razem każę mu się na ciebie rzucić!

- Przecież to wielka przytulanka! – zaśmiał się, przysiadając na ławce obok Louisa. – Widziałem was z daleka. Długo tu jesteś?

- Hmm, zazwyczaj przychodzę chwilę przed zachodem słońca – wzruszył ramionami, przecierając oczy. Nie było jeszcze aż tak ciemno, więc pozwolił sobie na zerknięcie w stronę Harrego. Jego skóra była szara pod zapadającym zmrokiem. Dłonie splótł na brzuchu, a wzrok kierował przed siebie. Louisowi było głupio, że się gapił. Odwrócił głowę.

- Gdy zobaczyłem, że ktoś tu siedzi, wiedziałem, że to ty – powiedział cicho, podrygując lewą stopą. – Było za jasno, bym przyszedł.

- To komfortowe, że siedzimy w ciemnościach, prawda? – uśmiechnął się, głaszcząc łepek Clifforda, który położył się między nimi i wąchał kostki Harrego, merdając lekko ogonem.

- Łatwiej się rozmawia – skinął. – Nie wiem, czy umiałbym mówić, gdyby było jasno.

Louis czuł, że doskonale go rozumie. Ciemność pozwalała mu pozostać sobą, tym anonimowym chłopakiem bez twarzy i nazwiska. Harry nie widział jego, a on nie widział Harrego. Byli sobie równi.

Czasem, to znaczy raz, gdy Louis miał naprawdę dziwny dzień i myślał o niestworzonych rzeczach, zastanawiał się, jaki był Harry. Jaki miał kolor oczu, jak wyglądał jego nos, czy miał zarost. Ile miał lat, gdzie mieszkał i do której chodził szkoły. W co się ubierał, jaki był jego ulubiony kolor i jakiej słuchał muzyki.

Znów – nie potrzebował tych informacji. Znał go takiego, jakiego sobie wyobrażał, z tymi długimi nogami, zimnymi ramionami i kręconymi włosami.

- Umm... chcesz posiedzieć tu sam? – zapytał w końcu, przerywając głuchą ciszę i plączące się myśli Louisa. – Nie chciałbym ci przeszkadzać. Właściwie przyszedłem tu w nadziei, że cię spotkam, ale nie musisz chcieć ze mną rozmawiać. Jeśli mam sobie iść, to...

- Czy wyglądam na kogoś, kto czeka, aż sobie pójdziesz? – zapytał ze śmiechem, skręcając się lekko w prawo, gdzie siedział zgarbiony Harry.

- Wyglądasz na kogoś, kto lubi myśleć – odparł, bawiąc się swoimi palcami. – Na kogoś, kto nie lubi, gdy mu się przeszkadza. Kto lubi czasem pobyć sam.

- Cóż, to całkiem trafne – uśmiechnął się, próbując w ciemności dostrzec coś więcej, jak cień chłopaka. – Ale nie muszę siedzieć tu sam cały czas, prawda? Nie mam nic przeciwko, byś tu posiedział.

- A masz coś przeciwko rozmowie? – zapytał cicho, przełykając tak ciężko, że Louis sam poczuł ciężkość na języku. – Rozmowie ze mną?

- Nie, nie mam.

- Więc... - zawahał się, po czym chrząknął, nerwowo poprawił włosy, odetchnął głęboko i zadrżał. – Więc mam twoją czapkę. Mam nadzieję, że nie brakowało ci jej przez ten tydzień.

- Zapomniałem o niej – skłamał, śmiejąc się cicho.

Louis cholernie dobrze pamiętał o tej głupiej czapce, którą wcisnął w rękę Harrego, by nie zmarzł. Cóż, by nie marzł bardziej, bo i tak był lodowaty.

Stories told by night || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz