Prolog

115 5 1
                                    

"Nienawidzę wolności - zmusza do wybierania"

Początek wakacji, czyli chwila, w której z mojej głowy mogą na trochę ulecieć licealne problemy. W nowym roku szkolnym piszę egzaminy i kończę szkołę średnią. Nie uniknę raczej zawiązanego z tym stresu, dlatego przez najbliższe miesiące planowałam wypoczywać fizycznie i psychicznie. Dzisiejszy dzień był zaplanowany od początku do końca, czyli tak jak lubię. Jestem typem osoby, która dużo planuje, a nagłe wydarzenia potrafią wytrącić mnie z równowagi. Jednak w moim życiu to spontaniczne rzeczy jak na złość wypadają najlepiej. Po co więc w takim razie martwić się dopinaniem wszystkiego na ostatni guzik? Nie wiem, może miałam to po kimś. A może po prostu zbyt często się w życiu przejmowałam.

Tego dnia nie wiedziałam jeszcze co sprowadzi na mnie jedno, kompletnie  niespodziewane wydarzenie.

Na zewnątrz było przyjemnie, słońce wyjrzało zza chmur, sprawiając, że mokry po nocnym deszczu asfalt parował na moich oczach. Chciałam spotkać się z Megan, i absolutnie nic nie wskazywało na to co miało się dziś wydarzyć w Gorton. Są takie chwile, że coś wisi w powietrzu. To jak moment, w którym wiesz, że ktoś się zbliża, mimo, że nie słyszysz jego kroków. Podobno zwierzęta widzą więcej niż my. Może właśnie dlatego tego dnia nawet ptaki śpiewały jakoś cicho, jakby przeczuwając nadchodzące wydarzenia.

Wydarzenia, w których centrum przypadkiem miałam się znaleźć.

- Halo? - Odebrałam telefon, przytrzymując go ramieniem przy uchu, a jednocześnie zamykałam na klucz drzwi do mojego domu.

Wsadziłam je jak zwykle pod wycieraczkę, bo nie byłam pewna czy tata ma ze sobą w pracy jakieś zapasowe klucze. Szalenie oryginalna skrytka. Gdyby pojawił się tu jakiś złodziej, mógłby najprawdopodobniej przejść wzdłuż całą ulicę i wyciągnąć kluczyk spod każdej wycieraczki jaką by po drodze minął. Czemu więc ludzie nadal chowają je w tak oczywistych miejscach?

- Cassie, gdzie jesteś? - z głośnika rozbrzmiał niecierpliwy głos mojej przyjaciółki.

Znowu byłam spóźniona, ale tym razem mój kot zrzucił o wiele większą doniczkę z parapetu niż ostatnio. Myślałam, że kiedyś wyrośnie z bycia niezdarą, jednak narazie tendencja jego głupich wybryków jest raczej wzrostowa. Wprost proporcjonalnie do tracenia przeze mnie cierpliwości dla niego.

- Za chwilę będę, Megan - odpowiedziałam idąc chodnikiem w stronę centrum, przy okazji otrzepując z mojej bluzy resztki ziemii, w której narodził się i zginął storczyk mojego taty.

- Tylko szybko, za chwilę zasnę tutaj z nudów - pokręciłam pobłażliwie głową, słysząc jej przereklamowanie zdesperowany ton.

Zaraz potem blondynka rozłączyła się.

Z Megan przyjaźniłyśmy się od dziecka, i kochałam ją jak siostrę, choć nasze początki bywały burzliwe. Potrafiłyśmy wyrywać sobie włosy w przedszkolu, kłócąc się o to, która z nas weźmie ślub z kolegą rzucającym klockami w dziewczyne, której obie nienawidziłyśmy.

Później okazało się, że chłopcy lubią zaczepiać dziewczyny, które im się podobają i w ten sposób obiekt naszych przedszkolnych westchnień został chłopakiem naszej ówczesnej nemezis.

Ale wspólne cierpienie, trwające zawrotną liczbę dni - bo do następnego poniedziałku - połączyło nas w tej przyjaźni, aż do teraz.

I naprawdę byłam z tego faktu zadowolona.

Chciałam schować telefon do kieszeni spodni, kiedy do moich uszu dobiegł dźwięk zbliżających się na sygnale radiowozów. Gorton nie jest małym miastem, ale też nie na tyle ogromnym, żeby ludzie nie zwracali uwagi na takie rzeczy. Ja też rozejrzałam się wokół, słysząc jak wycie syren, z każdą sekundą wydaje się do mnie zbliżać.

Diamonds HeistOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz