Rozdział Drugi

222 31 120
                                    

Cela przez całą noc czekała, aż rozlegnie się pukanie do drzwi. Wiedziała, że powinna iść spać, ale nie potrafiła zasnąć, wiedząc, że Andrzej nie ma bezpiecznego schronienia na noc. Najpewniej spał gdzieś pod drzewem, bez pierzyny, w samym tylko kożuchu rozłożonym na szczupłym ciele. Była dumna z brata i jego walki o Polskę, wiedziała, że to wszystko, co się właśnie działo, było ceną, jaką musiał zapłacić za swą działalność, i że robił to z dumą, ale nie potrafiła znieść myśli, że mogło mu się stać coś złego. Wiedziała, że konfrontacja z rosyjskimi żołnierzami będzie dla niej strasznym przeżyciem, ale ich pojawienie się znaczyłoby, że jeszcze nie znaleźli Andrzeja, że udało mu się schować.

Nie uważała się nigdy za czarnowidza, choć patrzyła na świat nieco cynicznie, ale w mroku nocy do głowy przychodziły jej najgorsze myśli. Przeczuwała, że branka to tylko początek wielkiej tragedii, że ci wszyscy chłopcy z Andrzejem i Jaśkiem na czele wiele jeszcze przejdą, nim będą mogli bezpiecznie wrócić do domów. Znała ich krewkość, doskonale wiedziała też, jak okrutni są Rosjanie i umiała sobie wyobrazić, do jakich konsekwencji może doprowadzić starcie tych dwóch żywiołów.

Najbardziej w tym wszystkim żal jej jednak było mamy i Irki. Wiedziała, że matka kocha ich oboje, ale Andrzej jest jej ukochanym, wyczekanym pierworodnym synem. Cela nigdy się przeciw temu nie buntowała, bo z kolei ojciec wobec Andrzeja miał tylko wymagania, a ją rozpuszczał ponad miarę. Taki już był porządek rzeczy. I ta biedna mama musiała teraz zamartwiać się, gdzie podziewa się jej synek, urodzony i wychowany w trudzie i pocie. I ona zapewne teraz nie spała, zmartwiona o los swojego dziecka. Cela widziała w myślach zapłakaną twarz matki. Czuła, że powinna do niej iść i ją pocieszyć, ale nie znajdowała w sobie na to sił. Po rozmowie z matką nie miałaby już sił na konfrontację z żołnierzami, która, tego była pewna, czekała ją jeszcze tej nocy.

Pomyślała o Irce. Biednej Irce, która kochała Andrzejka od dziecięcych lat i chyba całe życie śniła o zaplanowanym na marzec ślubie. Cela widziała, że choć Irena starała się grać twardą, to cała trzęsie się ze strachu o los ukochanego. Pozostawało się jej tylko modlić o to, by Pan Bóg pozwolił im obojgu doczekać wesela.

Modlić się... Cela też powinna to zrobić. Wysunęła się spod bezpiecznego ciepła pierzyny i uklękła przed obrazkiem Matki Boskiej Częstochowskiej zawieszonym obok łóżka. Do rąk wzięła leżący na szafce nocnej różaniec o grubych, czerwonych paciorkach, i wpatrzyła się w surowe oblicze Matki. Nigdy nie rozumiała, dlaczego malarz przedstawił ją na obrazie taką nieprzystępną, wyniosłą, pozbawioną tego ciepła, które emanowało z innych podobizn Maryi. Dopiero teraz, gdy w rozpaczy patrzyła na oblicze Dobrej Matki, pojęła, że to nie chłód, a gorzki smutek emanuje z jej lica. Smutek, że jej maleńkie dziecię, teraz trzymane na rękach, kiedyś będzie musiało znieść nieludzkie cierpienie. Tak jak być może teraz matka szlochała nad losem Andrzejka.

— Dobra Mateczko, proszę Cię, czuwaj nad Andrzejkiem. Nawet jeśli robi złe rzeczy, nawet jeśli musi kraść, bić żołnierzy, podpalać różne rzeczy, to sama wiesz, że on tego nie robi dla zabawy, tylko dla naszej Polski. A Polskę nam bezprawnie zabrano i zgodnie z literą prawa odzyskać się jej nie da. Proszę Cię, strzeż go, żeby mu się nic nie stało. I daj mamusi spokój duszy, żeby się tak o niego nie martwiła. Bo jak Ty ją zapewnisz, że będzie dobrze, to ona uwierzy. Zdrowaś Maryjo...

Przesuwała palce na paciorkach, modląc się tak gorliwie, jak chyba jeszcze nigdy w życiu, bo też jeszcze nigdy niczego tak gorąco nie pragnęła, jak tego, by bratu nic się nie stało. Każde słowo tak dobrze znanej, spowszedniałej już modlitwy wymawiała z największym pietyzmem, odkrywając na nowo piękno tych prostych, znanych od dziecięctwa zdań.

Aż nagle rozległo się głośne walenie w drzwi, bo pukaniem nazwać się tego nie dało. Celina tak się przeraziła, że różaniec wypadł jej z rąk. Podniosła go, ucałowała z namaszczeniem i ruszyła do drzwi, wciąż dzierżąc go w dłoniach. Dodawał jej odwagi, jakby co najmniej był karabinem, za którego pomocą będzie mogła zastrzelić rosyjskich wojaków.

Tragedia roku pańskiego 1863Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz