— Andrzej, stanowczo ci zabraniam! — krzyknęła Irka, zarzucając ramiona na szyję ukochanego.
Ten spojrzał na nią z wyrzutem i niedowierzaniem, ale w spojrzeniu miał też czułość i troskę. Był zły, że Irena chce z nim iść, ale nie dlatego, że nie chciał jej mieć przy sobie, ale dlatego, że się o nią obawiał.
— A ja zabraniam tobie! — rzekł stanowczo, patrząc jej w oczy.
— Nie puszczę cię samego do tych spiskowców, zapomnij!
— A ja ci tam nie pozwolę iść, ale sam muszę!
— Bo? — Spojrzała na ukochanego prowokująco.
Andrzej wiedział już, że Irka ma go w garści i ulegnie jej prośbom, lecz choć jeszcze przez krótką chwilę chciał udawać zatwardziałego, by móc doświadczyć słodkich przekomarzanek z ukochaną, które tak ubóstwiał.
— Czy ty chcesz chłopaka z Grochowa powstrzymać przed czczeniem trzydziestoleci Olszynki? Mój ojciec tam przecież walczył.
Myślał, że ten argument przeważy szalę zwycięstwa na jego korzyść, Irena jednak wydęła buńczucznie usta i rzekła:
— Mój tatuś też, a i ja jestem z Grochowa, czyżbyś zapomniał?
— Nie, Irenko... — Popatrzył na nią na wpół figlarnie, na wpół złośliwie. Wiedział, jak nie lubiła tego zdrobnienia. — Ale martwię się o ciebie, ktoś mi cię tam jeszcze skrzywdzi. To nie jest miejsce dla kobiet.
— Na pogrzebie generałowej Sowińskiej byłam, na rocznicy nocy listopadowej też, to i teraz pójdę i mnie nie powstrzymasz. A jak będziesz mnie chciał tu zostawić, to wymknę się bez twojego pozwolenia i zabiorę jeszcze ze sobą Celę!
Andrzej pokręcił głową z rezygnacją, ale i troską. Chciał zabrać Irkę ze sobą, bo wiedział, że i jej z całego serca zależało na sprawie polskiej, obawiał się jednak o jej bezpieczeństwo. Tłum uniesiony patriotycznym szałem zdolny był do wielu okrutnych czynów, nawet jeśli popełniane zostały nieświadomie. Irena jednak na to nie zważała i Andrzej doskonale o tym wiedział.
— No niech ci będzie, Celi narażać na zamierzam, a ty jak jesteś głupia i chcesz, to na własną odpowiedzialność — oświadczył ze złośliwym błyskiem w oczach.
— Nie głupsza jestem od ciebie. — Szturchnęła go w żebro.
Andrzej jęknął. Nienawidził, kiedy Irena tak robiła. Oboje byli wręcz chorobliwie chudzi, a kiedy wbijała mu palce między żebra, sprawiała mu spory ból. Tkwił jednak w tym geście pewien urok i nie zamieniłby go na nic innego.
— Oboje jesteśmy szaleni, ale za to się kochamy — odparł i przycisnął usta do jej ust z gwałtowną pasją.
Spiskowcy spotkać się mieli w kościele paulińskim przy ulicy Freta i tak też uczynili. Przez całą mszę przysłuchiwali się bacznie słowom kapłana, zwłaszcza kazaniu. Andrzej trzymał Irenę za rękę i patrzył pysznie na zgromadzonych wiernych, dumny, że ma najpiękniejszą narzeczoną ze wszystkich zgromadzonych. Bo nie było piękniejszej, zgrabniejszej i elegantszej dziewczyny ponad jego Ireczkę. Nikt jak ona nie śpiewał psalmów melodyjnym, pełnym wzruszenia głosem, z którego wyzierała taka tęsknota za wolną ojczyzną, że łzy stawały mu w oczach.
Kiedy wybrzmiały ostatnie dźwięki psalmu na zakończenie, tłum zaczął wychodzić z kościoła z pieśnią na ustach. Andrzej uścisnął Irenę mocniej. Nie chciał, żeby tu była, nie miał jednak serca zabronić jej przyjścia na mszę. W końcu miała to być jedynie uroczysta liturgia i tylko spiskowcy wiedzieli o planowanej po niej manifestacji, którą chciano wykorzystać do wymuszenia na Towarzystwie Rolniczym obradującym w Pałacu Namiestnikowskim powzięcie uchwały uwłaszczającej chłopów. Andrzej nie miał dobrych przeczuć co do rozwoju wydarzeń i coraz bardziej żałował, że zabrał ze sobą narzeczoną. Swoim losem niezbyt się obchodził, bo do czego by nie doszło, zniósłby to dla chwały Polski, ale Irena musiała być bezpieczna. A on, głupiec, pozwolił jej tu przyjść.
CZYTASZ
Tragedia roku pańskiego 1863
Historical FictionŻycie rodziny Wysockich mieszkającej w małym dworku pod Grochowem płynie spokojnie. Wszystko zmienia wybuch powstania, które porywa w swój wir jedynego syna rodziny. Naiwny, zapalczywy młodzieniec nie wie, jakich okrucieństw przyjdzie mu być świadki...