Rozdział Trzeci 1/2

171 29 78
                                    

Od momentu ukazania się w gazecie manifestu Tymczasowego Rządu Narodowego, który ogłosił się nową samozwańczą władzą na terenie Kongresówki, na rodziny powstańców padł strach. Kobiety zbierały się raz w jednym, raz w drugim domu, dzielącym się zdobytymi pokątnie wieściami na temat ukochanych chłopców, którzy poszli w bój.

W dowiadywaniu się o walczących prym wiodła Irena. Potrafiła wywiedzieć się czegoś niemal o każdym chłopcu z Grochowa, który poszedł w bój. A wszystko to dzięki znajomościom, które nawiązała, chadzając z Andrzejem na wiece, manifestacje i inne zebrania. Niemal codziennie więc pisywała do różnych znajomych, którzy orientowali się w działaniach partyzantów, przeglądała gazety, a raz nawet zdarzyło się jej telegrafować do zaufanych przyjaciół Andrzeja, którzy mieli ponoć mieć najświeższe wieści na temat przebiegu walk.

Wieczorami zaprzyjaźnione gospodynie z Grochowa zbierały się w domu którejś z nich i wymieniały się tym, czego zdołały się dowiedzieć. Tego dnia panie zgromadziły się u Wysockich. Matka Ireny, pani Zawilska, siedziała w wielkim fotelu, w którym niemal tonęła, przykryta kocem, i co jakiś czas pokasływała. Obok niej usadowiła się córka, która trzymała ją za jedną rękę, a drugą gładziła uspokajająco dłoń pani Wysockiej. Cela siedziała między siostrami Gienka Jabłońskiego, które ściskały w dłoniach chusteczki i roniły krokodyle łzy, a ich matka rozmawiała nerwowo z panią Sobolewską, której dwaj synowie, Romek i Sławek, też poszli się bić. Zjawiła się również matka Jaśka, milcząca i ponura jak kamienny posąg.

— Niestety nie mam dobrych wieści — oznajmiła ze smutkiem Irena.

— Co takiego się stało? — zapytała na wpół omdlewająca pani Jabłońska.

— Dostarczono mi list od Andrzeja. Nie wiem, jakim cudem udało mu się do mnie dotrzeć, ale to dobrze dla nas. Mogę paniom przeczytać. Ich pierwsza ofensywa się nie powiodła. 

— Oczywiście, czytaj, czytaj! — Rozległy się podniecone głosy wszystkich pań.

Kochana Ireczko!

Mam nadzieję, że ten list do Ciebie dotarł, choć obawiam się, że okaże się to niemożliwe. Nadzieja jednak umiera ostatnia, więc może mi się poszczęści. Pan nie może przecież wiecznie krzyżować nam planów i może pozwoli choćby na to, by ten list wpadł w Twoje piękne ręce.

Możliwe, że już się jakoś o to wywiedziałaś, kochana moja, w końcu głowę masz nie od parady, a i znajomości dzięki mnie przydatne, ale my, grochowiacy, wszyscy jesteśmy w oddziale u Padlewskiego. On jest naczelnikiem na Warszawę, ale wymyślił plan opanowania Płocka i tam żeśmy za nim poszli. Niestety nam się nie udało. Nie wiem, jaka jest tego przyczyna, bo ruskich nie było za wielu, zdaje mi się, że nasze zdolności organizacyjne zawiodły. Może chodzi też o broń, bo wiesz chyba, że nam dostawy w grudniu zarekwirowali i teraz nie każdy ma z czego strzelać. Ja mam stary karabin po ojcu, Gienek też coś miał, ale stracił, jak wielu naszych. Janek i Sławek za to nie mieli nic, ale zdobyli sobie broń od ruskich. Zatłukli ich bez litości. Mnie jeszcze nie przyszło nikogo zabić, mam z tego powodu wyrzuty sumienia. Trzeba pomścić ojca i dziadka.

Wybacz, najdroższa, zapewne język, jakiego używam, Cię mierzi, lecz tu, wśród samych mężczyzn głodnych zemsty, nie zważa się zbytnio na to, jak się wysławiamy. Zdaje mi się, że nim to wszystko się skończy, stanę się zupełnym barbarzyńcą. Będę musiał się przy Tobie resocjalizować.

Generalnie ponieśliśmy spore straty, bo niestety część z naszych wyłapali. Nie martw się, ja, Janek, Sławek i Gienek jesteśmy bezpieczni, przekaż to ich rodzinom, bardzo Cię proszę. To straszne, ale musimy ponieść pewne ofiary, jeśli chcemy wygrać.

Tragedia roku pańskiego 1863Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz