iv. sam

83 5 2
                                    

— No nie powiesz, że Ci się tutaj nie podoba i w ogóle nie chcesz tu kiedyś zamieszkać, sprawić sobie dom w pobliżu i wpadać do taty na czereśnie.

Młodszego Lipińskiego już do reszty porąbało, a Niccolò był tego prawie absolutnie pewien po tym, jak spędzili na swoich wczasach ledwie sześć dni. Z ręką położoną symbolicznie na swoim nieistniejącym sercu mógł stwierdzić, że i owszem, nie było tutaj tak źle, jak się spodziewał, ale równocześnie nie zapałał do tego miejsca szaleńczym uwielbieniem. Żeby uzasadnić tą tezę i opanować wariacje swojego partnera, spojrzał na niego wzrokiem kipiącym od dezaprobaty, mając szczerą nadzieję, że to na niego jakkolwiek wpłynie. Siedzieli akurat w dosyć ustronnej części sadu, na pochyłym terenie i pod drzewami skrupulatnie pozbawionymi wszelkich owoców. Był wieczór, więc złotawe promienie słońca głaskały delikatnie całe otoczenie, lekko grzejąc i skłaniając obecnych skrzypków do prawie nieustannego mrużenia powiek. Karolowi nie przeszkadzało to w żaden sposób, bo przymknął oczy całkowicie, rozciągnął wargi w delikatnym uśmiechu, odgiął też głowę nieznacznie do tyłu. Miał na policzkach parę nowych piegów, a w kosmykach plątało mu się naturalne światło i kwiatki. Siostry Fryderyka namówiły go dzisiaj po obiedzie, żeby pozwolił im na upiększenie jakimiś stokrotkami, niezapominajkami i innymi roślinkami, których nazw Paganini nie do końca kojarzył, ale zorientował się, że rosną w okolicy i wpasowują się w żółto—biało—niebieską kolorystykę. Było też parę bladoróżowych elementów, jednak one były sporadyczne, obecne w istocie jednego czy dwóch kwiatów. Gdyby wrzucił swoje zdjęcie w takim stanie — ozdoby na włosach, ten promienny uśmiech, plus naturalne tło — na Instagrama, można byłoby się założyć, że większość komentarzy stanowiłyby zachwyty nad tym wizerunkiem po równo z jakimś lewackim hasztagiem (ostatnio wybijał się #LipińskiEndsToxicMasculinityPARTY, urocza sprawa). Cholera by wzięła tego Lipińskiego i jego urok osobisty.

— Masz we mnie za dużo wiary.

— Oj, no weź, wiesz, że żartuję, Coletto — prychnął z lekkim rozbawieniem, poniekąd też po to, żeby zdmuchnąć z twarzy łodyżkę jednego z kwiatków. — Ale może kiedyś?

— Jak już, to mieszkamy we Włoszech.

— Teraz to Ty nadmiernie wierzysz w mój akcent i umiejętność językową. Wszyscy wiemy, że to Ty tutaj masz do tego talent.

— Schlebiasz mi, bo chcesz zostać w czereśniowej utopii.

— Tak, właściwie to tak. Grazie per la fede, amore.

— Jak pokazujesz swój włoski, to już nawet nie musisz mi schlebiać w inny sposób. Serio, to wystarczy. Co Ty robisz z tym grazie, jak można tak w ogóle wymawiać to "z"?

Jeżeli było coś, z czego Niccolò czerpał wyraźną i zauważalną radość, poza grą na skrzypcach, w ewentualne karty i spożywaniem włoskich dań, było to właśnie to. Poprawianie innych obecnych jeżeli, rzecz jasna, czuł się na tyle komfortowo żeby to zrobić; a co do tego, to poprzeczka była zawieszona nisko, czasami robił to nawet bezwiednie. Byłby prawdopodobnie tragicznym nauczycielem, bo na błędy początkujących reagował niemal alergicznie, ewentualnie jak na jakąś wybitnie denerwującą reklamę, która miała czelność polecieć w radio, kiedy akurat włączył je z nadzieją na coś uspokajającego. Odrobinę usprawiedliwiało go to, że swoje własne pomyłki odbierał tak samo i nawet gorzej je przeżywał, ale, tak czy siak, szczególnie w temacie rzeczy na których się znał, był typem bezwzględnego perfekcjonisty. Gdyby miał zliczyć, ile czasu poświęcił na szlifowanie swojego polskiego, to by się nie doliczył, bo długie obliczenia go nużyły. Co jak co, ale na tym nawet jego dusza (żart, brak duszy) pedanta odpuszczała. Cyferki, brr.

— Na pewno nie jest aż tak źle. Reginie na przykład mój włoski zaimponował na tyle, że nazywa mnie teraz makaroniarzem z wyboru. To chyba rasistowskie, nie?

𝐏𝐑𝐀𝐄𝐃𝐈𝐔𝐌. 𝐥𝐢𝐩𝐢𝐧𝐢𝐧𝐢 𝐬𝐡𝐨𝐫𝐭 𝐧𝐨𝐯𝐞𝐥Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz