v. lapins

74 5 2
                                    

Promienie wczesnego, dopiero co wzeszłego słońca głaskały delikatnie części świata, do których mogły na razie i pod takim kątem dosięgnąć. Przesuwały się nieśpiesznie po liściach w zdrowym odcieniu ciemnej zieleni, pobłyskując wesoło w kropelkach rosy i nadając pozostałym jeszcze na drzewach owocom specyficznego, ciemnoczerwonego koloru, który sam zachęcał do ich zerwania i późniejszego zjedzenia. Złotopomarańczowe światło padało też na jedną, jedyną na tej wysokości figurkę ludzką; czy też raczej, figurę, patrząc na to, że rzeczoną figurę stanowił młody mężczyzna o wcale niezgorszym wzroście i posturze. Wystawał ponad czubki okolicznych drzew czereśniowych, balansując na przedostatnim szczeblu drabiny i zbierając razem z ogonkami dojrzałe, zapewne rozkosznie słodkie owoce. Dla potwierdzenia owej teorii, jedną z nich wrzucił sobie do ust, zamiast do zawieszonego na gałęzi wiadra i już po pierwszym puszczeniu przez czereśnię soku wiedział, że się nie mylił. Splunął pozostałą pestką ostrożnie, żeby trafić na stertę przegnitych spadów i wrócił do sumiennej pracy. Tak czy tak, proceder z żywieniem się w taki niezobowiązujący sposób powtórzy jeszcze wiele razy, ale i tak będzie później narzekał na to, że jest głodny i naprawdę nie zostało już ani trochę placka, tato? Sam mam zrobić, jak taki mądry jestem? Nie, to ja może zjem sobie kanapkę. Szkarłatne kulki obijały się o siebie cicho, kiedy wrzucał kolejne ich sztuki do przeznaczonego na to pojemnika.

— Ah, jak romantycznie — westchnął, z zamiarem sparodiowania tej jednej kwestii z Wiedźmina. Nie dokończył, bo przerwały mu mające odstraszać szpaki armatki, kilka syren i wrzaski samych przepędzanych ptaków. — Cisza, spokój, harmonia z naturą. Życie jest jednak piękne.

— A z Tobą wszystko w porządku, że tak od rana mówisz do siebie?

— Gdyby nie to, że masz wyjątkowo radosny głos i nie wyglądasz na dojrzałego emo, wziąłbym Cię za Niccolò.

Regina zasalutowała mu, wspinając się na podobną wysokość, co on, jednak była oddalona o jakieś dwa drzewa. No tak, Feliks mówił mu z rana mimochodem, że mają naprawdę mało do zrobienia na dosyć małym obszarze, przynajmniej dzisiaj, więc pewnie będą się spotykać na wysokościach. Osobliwe, ale nie powiedziałby, że nie miał już takich sytuacji. W sumie to w sadzie i na zrywaniu zapoznał się nieco bardziej z Garbaczyńską, która przypadkowo zrzuciła mu na głowę kilka podziobanych (na szczęście nie gnijących) owoców. Potem rzucała nimi w Karola w charakterze reprymendy, a on odwdzięczał się tym samym, jednak zawsze jakimś cudem pudłował. Albo przynajmniej celował w nogi. Jeżeli głębiej by się nad tym zastanowił, może doszedłby do wniosku, że jest nieco pantoflem z usposobienia, ale na szczęście do takiej realizacji nigdy nie doszło.

— Aż dziwne, że się dogadujecie. Mam na myśli, Ty, optymistyczne słoneczko radości i Niccolò… No, Niccolò. Nie zrozum mnie źle, wydaje się być świetny, po prostu zupełnie inny niż Ty.

— Wiem, wygląda jak jakiś dawny artysta umierający na suchoty i piszący depresyjne utwory. Wciąż hotówa — te dwa słowa mruknął do siebie tak, że jego towarzyszka ich nie usłyszała. Nie, żeby nie ufał swojej byłej dziewczynie, po prostu miała talent do paplania i mogłaby się tym podzielić ze starszym Lipińskim szybciej, niż jego syn by tego chciał. Później jej powie i wyjaśni. Ewentualnie. — Ale się dogadujemy!

— Zdaje mi się, albo kiedyś tak trochę nie za bardzo go lubiłeś, miałeś w pokoju jego zdjęcie do którego rzucałeś rzutkami i te klimaty…

— Oszczerstwa i pomówienia. Po prostu graliśmy trochę przeciw sobie na konkurs, a że trzyma poziom, to naturalne, że podchodziłem do niego jak do rywala. I absolutnie nie miałem jego zdjęcia jako tarczy rzutkowej w pokoju.

— Nawet fanowskiego kolażu, skoro taki był dobry?

— Nawet niego. Tłukliśmy się trochę po naszemu, skrzypkowemu i to tyle, dosłownie.

𝐏𝐑𝐀𝐄𝐃𝐈𝐔𝐌. 𝐥𝐢𝐩𝐢𝐧𝐢𝐧𝐢 𝐬𝐡𝐨𝐫𝐭 𝐧𝐨𝐯𝐞𝐥Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz