Rozdział 4

725 57 0
                                    

Perrie

Miesiąc później rutyna w moim życiu przepełniona kłamstwem przed światem zaczynała mnie męczyć. Każdy dzień wyglądał tak samo. Rankiem spotkania z Zaynem, ewentualnie w towarzystwie kogokolwiek z naszych przyjaciół, południem praca i wypełnianie wszelkich obowiązków związanych z zespołem, a wieczorem znowu spotkanie z Zaynem i późny powrót do domu. Sam kontrolował wszystko, co robiłam. Nie miałam czasu na nic. Nawet na rozmowę z Jade dłuższą niż pięć minut. I to było najgorsze nie tylko dla mnie, ale dla niej też. Widziałam, jak powoli miała tego dosyć i zaczynałyśmy się od siebie oddalać. Powoli zaczynało do nas dochodzić, że ta ustawka, to wcale nie taka niewielka sprawa dla naszego związku i było gorzej, niż przypuszczałyśmy. Myśl, do czego może to doprowadzić, jeśli tylko różowowłosa straci cierpliwość i wyrozumiałość, napawała mnie strachem wraz z dreszczami wzdłuż kręgosłupa. Nie wyobrażałam sobie, jakby to było, gdyby Jade zrezygnowała z naszego związku, bo miałaby dość tej sytuacji.

- Perrie! - głos Harry'ego i bolesne uderzenie jego łokciem w żebra wyrwały mnie z zamyślenia.

Byłam właśnie w garderobie chłopaków gdzie szykowali się na koncert, podczas którego Samuel nakazał mi być.

- Zgłupiałeś?! - naskoczyłam na niego, dotykając bolącego miejsca.

Loczek, jak lubiłam go określać posłał mi przepraszające spojrzenie i kiwnął głową w stronę drzwi, w których stał lekko zniecierpliwiony Sam.

- Co? - spytałam, podchodząc do menadżera, który chyba wcześniej coś do mnie mówił, co wywnioskowałam po jego niezadowoleniu i irytacji w oczach.

- Chodź na słówko - wycofał się na korytarz, a ja zdziwiona, czemu nie mogliśmy rozmawiać przy chłopakach skoro i tak byli zajęci i nie zwracaliby na nas uwagi poszłam za nim.

Przeszliśmy cały korytarz, a na końcu Sam wszedł do małego pomieszczenia. Był tam tylko mały stolik z włączonym laptopem i kilkoma kartkami oraz dosunięte do niego krzesło, a mała lampka oświetlała cały pokój. Z niewiadomych mi przyczyn poczułam niepokój, gdy zamykałam za nami drzwi.

- O co chodzi? - odezwałam się, splatając ręce na wysokości klatki piersiowej.

- Dzisiaj, jak wyjdziesz z Malikiem na miasto musicie się pocałować - oznajmił, stojąc naprzeciwko mnie.

Poczułam się jakby piorun we mnie strzelił, a oczy prawie wyszły mi z orbit. Po kilku sekundach zdziwienie zostało zastąpione przez złość i niedowierzanie. Czy on już kompletnie postradał zmysły?

- Słucham?! Chyba się za mocno uderzyłeś w główkę - palnęłam bez zastanowienia szorstkim tonem i dopiero po skończeniu wypowiedzi spojrzałam na jego twarz.

Zaraz pożałowałam swoich słów, kiedy zobaczyłam jak złość w nim zbiera i podniósł rękę, którą od razu z dużą siłą uderzył mnie w policzek. Odwróciłam twarz i chwyciłam się odruchowo za miejsce uderzenia, czując piekący ból i syknęłam cicho, a oczy naszły mi łzami. Przeklęłam w myślach na swoją głupotę. Przecież wiedziałam, że lepiej z nim nie zadzierać, a w tak łatwy sposób go sprowokowałam.

- Widzę, że muszę cię nauczyć posłuszeństwa w taki sam sposób, jak Malika. Albo bardziej dosadnie - gwałtownie ścisnął swoją dłoń na moich policzkach, zmuszając tym samym do spojrzenia na niego. - Myślałem, że po lekcji, którą dałem mu na twoich oczach dojdziesz do tych samych wniosków, co on i nie będziesz wyskakiwać z takimi tekstami - poczułam jego drugą dłoń na swoim biodrze, a następnie sunącą powoli wyżej, przez co strach i panika przejęły kontrole nad moim ciałem i myślami.

- C-co ty robisz? - wyjąkałam, ale zupełnie mnie zignorował.

- Najwidoczniej się myliłem. Masz być posłuszna i robić, to co ci każę, bo pogadamy inaczej - zatrzymał swoją rękę na mojej piersi i delikatnie ją ścisnął - Więc jak? Zrobisz, co mówiłem? - wyszeptał do mojego ucha, a ja pokręciłam twierdząco głową, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa przez rosnącą gule w gardle i czując jak pojedyncza łza spływa po moim policzku.

Our love is a secretOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz